Mam, być może płonną, nadzieję, że ostatnie rewelacja na temat notorycznych ataków seksualnych na młode aktorki (i aktorów) w Hollywood, udowodnią społeczeństwu, jaki jest tak naprawdę cel tej machiny. Czy Hollywood, produkując filmy oglądane przez miliony widzów, wpływa na kształtowanie społeczeństwa? Bez wątpienia – tak. Czy ten wpływ jest pozytywny? Bez wątpienia – nie.
Dla tych z państwa, którzy nie śledzą zbyt dokładnie tak zwanych newsów – parę tygodni temu w Hollywood wybuchł ogromny skandal, w centrum którego znalazł się niejaki Harvey Weinstein. Harvey jest (był…) jednym z największych hollywoodzkich producentów (czytaj: finansjerów), prezesem własnej firmy producenckiej o nazwie The Weinstein Company, jak również założycielem firmy Miramax. Harvey ma jednak pewną wadę – jest zwykłą świnią. Jak się okazuje, od dekad wykorzystując swoją pozycję, która mogła decydować o przyszłości zawodowej w Hollywood, atakował seksualnie młode aktorki. Według ostatnich doniesień, te ataki polegały na seksualnym szykanowaniu kobiet, jak również gwałtach.
Ta cała afera, poza ogromnym poczuciem niesmaku, i nadzieją, że Harvey Weinstein wyląduje na wiele lat w więzieniu, dzieląc celę z jakimś niewyżytym seksualnie dzikusem, rodzi wiele pytań. Jak to jest na przykład, że takie ścierwo, jak Harvey, może przez tyle lat bezkarnie zachowywać się tak w stosunku do kobiet? Nikt nic nie powiedział? Nie zgłosił na policję? Podobno Angelina Jolie poskarżyła się Bradowi Pitt, że Harvey chciał się z nią przespać. Brad podobno ostrzegł, że stłucze Weinsteinowi mordę, i zaloty się skończyły. Ale w przypadku ogromnej ilości innych ofiar zapędów Harveygo, nikt nic nie powiedział…
Tym niemniej – wszyscy wiedzieli. Na jednym z samouwielbialczych cyrków, zwanym Oskarami, prowadzący po prezentacji nominacji w kategorii najlepszej aktorki, zaznaczył, że te kobiety nie muszą już udawać, że lubią Harveygo Weinsteina… Wszyscy wiedzieli – i nic. Czy to dlatego, że taka jest cena sukcesu w Hollywood? Czy te podstarzałe już aktorki, które zapewne same musiały odbyć niejedną sesję na kolanach w gabinetach różnych producentów, nie miały większego współczucia dla swoich młodszych rywalek? Teraz, kiedy wszyscy przepychają się do mikrofonów, aby potępić tego zwyrodnialca – nawet Jane Fonda, która chce jakoś zaistnieć ponownie – każda z nich żałuje, że nie miała odwagi powiedzieć czegoś wcześniej. Odwagi??? Jakiej odwagi??? Aha – nie chciały stracić pozycji, jaką sobie wypracowały, bo przecież pieniądze i sława są dużo ważniejsze, niż moralność i przyzwoitość.
Bardziej przerażające jest przypuszczenie, że aktorki, które miały kontakt z tym padalcem, wiedziały co im grozi, a jednak decydowały się zapłacić taką cenę za swoją karierę. Nie sądzę, że którakolwiek z tych kobiet była by na tyle uczciwa, żeby do czegoś takiego się przyznać, ale wiele elementów wskazuje na takie zachowanie. Skoro wszyscy wiedzieli, jaki Harvey jest – to czego tak naprawdę te kobiety oczekiwały? Że Harvey nagle się zmieni? Nie – Harvey to sukinsyn rzadkiego sortu, i zmieniać się nie będzie. Czy zatem te młode aktoreczki były tak naiwne, że uważały kolację z Weinsteinem w jego pokoju hotelowym za normalny sposób załatwiania biznesu? Chyba nie…
Harvey Weinstein nie działał w próżni. W wytwórni filmowej Disney podobno był człowiek na etacie, którego zadaniem było wyszukiwanie nowych ofiar dla Harveygo. We własnej korporacji, w kontrakcie Harvey miał zaznaczone, że w wypadku jakiegoś oskarżenia o szykanowanie seksualne, wystarczy że spłaci osobę oskarżającą i zapłaci karę na rzecz własnej firmy. No i miał bardzo wpływowych przyjaciół. Plotki i insynuacje o seksualnych atakach Harveygo krążyły już od dawna, ale nikt nie odważył się ich upublicznić. A kiedy ktoś próbował – tak jak jedna reporterka z NBC – jej dochodzenie było odgórnie zamykane. Szef NBC, niejaki Noah Oppenheim, osobiście ingerował, aby artykuł na temat Weinsteina nie został wydrukowany.
Nie zapomnijmy również o tak zwanej kulturze Hollywood. W końcu to właśnie tam, kiedy Roman Polanski z wyrokiem za gwałt na trzynastoletniej dziewczynce, otrzymał w 2003 Oscara, cała sala stała na baczność, z entuzjazmem klepiąc w łapki. I są to ci sami ludzie, którzy uważają się za czempionów mniejszości etnicznych, walki kobiet o równouprawnienie, i tym podobnych problemów, które tak naprawdę nie istnieją.
Hollywood otrzymało na początku swego istnienia przezwisko Fabryka Marzeń. Powstawały filmy, które opowiadały o zwycięstwie dobra nad złem, miłości nad nienawiścią, szlachetności nad chciwością. Waleczny Zorro walczył ze wszelką nieprawością, szlachetny Winnetou był ideałem prawości w stosunku do ludzi i miłości do natury, John Wayne ratował farmerów przed bandytami, a Kaczor Donald i Myszka Miki zabawiały dzieci. Filmy pokazywały dylematy moralne, cierpienia, nawet ludzkie tragedie, ale jedno było zawsze pewne – na koniec zwyciężało dobro.
Trudno powiedzieć dokładnie, w którym momencie, przy którym filmie, zaczął się zwrot Hollywood w kierunku przeciwnym. Prawdopodobnie dlatego, że nie był to zwrot gwałtowny. Zaczęło się od podważania tradycyjnych wartości (Exorcist, Appocalips Now, Full Metal Jacket, Crying Games). Potem gloryfikacji zła (Colors, Reservoir Dogs), a zaraz potem zaczęto oddawać hołd przemocy (Kill Bill, Fast and Furious, czy Hell or High Water). Obecnie Hollywood przypomina rynsztok wielkiego miasta, którego mieszkańcy cierpią na gwałtowną przemianę materii. Jesteśmy zalewani zaiste rzadkim rodzajem szajsu. Na próżno można próbować dopatrzyć się w tej produkcji jakiś pozytywnych uniwersalnych wartości. To nie jest cool i trendy. To, co jest na topie, to anarchia moralna i etyczny relatywizm. Pomyśl o tym, zanim kupisz bilet na film…
Marcin Vogel
Marcin Vogel jest chicagowskim policjantem, wykładowcą na Akademii Policyjnej. Ma tytuł Master of Art z psychologii. Występuje w audycji "Kwadrans Policyjny" w środy o 16:45 na Polskim FM, prowadzi audycję radiową "Sprawa dla policjanta" w czwartki o 17:25 na 1080 AM oraz podcasty "Marcin Vogel prezentuje" na YouTube.