05 marca 2020

Udostępnij znajomym:

Epidemia koronawirusa wzbudza niepokój na całym świecie. Oprócz rzeczywistych dramatów chorych i zmarłych, w naszej świadomości „włączają się” obrazy znane z kultury i… historii.

Pod koniec 2019 roku w mediach pojawiła się informacja o wykryciu w chińskiej prowincji Hubei nowej choroby, podobnej do grypy. Wysoka gorączka, kaszel, trudności w oddychaniu, ból mięśni i ogólne wyczerpanie organizmu mogły być wstępem do poważniejszych objawów, prowadzących nawet do śmierci. Wuhan, stolica prowincji, został objęty wielką kwarantanną, jednak choroba rozprzestrzeniła się wkrótce na inne regiony Chińskiej Republiki Ludowej, a dalej na kolejne państwa Azji, a potem całego globu. Dziś już wiadomo, że wirus SARS-CoV-2 i wywołana przez niego choroba COVID-19 dotknęła co najmniej 90 tys. osób i doprowadziła do śmierci ponad 3 tys. chorych.

Chociaż eksperci wskazują, że dla większości chorych objawy mogą zatrzymać się na standardowym, „grypowym”, poziomie, choroba jest niebezpieczna dla osób o obniżonej odporności, seniorów, ludzi zmagających się z innymi schorzeniami. Wiele problemów sprawia trwałość wirusa, szerzącego się drogą kropelkową i utrzymującego się dłużej na dłoniach czy miejscach, które dotykają dziesiątki czy setki ludzi (np. klamki drzwi). Stąd podstawową formą walki z zagrożeniem jest solidne mycie i dezynfekowanie rąk oraz ograniczanie kontaktu między potencjalnymi zarażonymi.

Rozprzestrzenianie się choroby, ogłoszone kwarantanny (często obejmujące setki ludzi) i cały stan podwyższonej gotowości z nimi związany, sprzyjają społecznemu lękowi przed koronawirusem. Różne formy ograniczania życia społecznego wzmacniały efekt paniki – wykupywania leków, przyrządów higienicznych czy suchych zapasów: mąki, makaronu, konserw. W identyczny sposób reagowały społeczeństwa w XX wieku, zwłaszcza w czasie zimnej wojny, podczas międzynarodowych kryzysów, które mogły sprawiać wrażenie wstępu do III wojny światowej. Z tych czasów pochodzi też zjawisko prepersów – ludzi przygotowanych na światową zagładę, szykujących zapasy, schrony i rezerwowe narzędzia funkcjonowania. Nasza kultura pełna jest opowieści o końcu świata – od filmów katastroficznych aż do nurtu twórczości post-apokaliptycznej, która opisuje świat po wojnie nuklearnej czy (ostatnio) kryzysie klimatycznym.

Ludzkość od wieków mierzyła się z zarazami, które dziesiątkowały populacje regionów, państw i imperiów. W historii gospodarczej zwraca się uwagę, że do czasu rewolucji przemysłowej demografia była ukształtowana w powtarzający się, samoregulujący cykl – dobra koniunktura i obfitość gospodarcza prowadziła do zwiększenia liczby ludności, natomiast zarazy i głód niwelowały ten przyrost. Tzw. pułapka maltuzjańska została zlikwidowana na przełomie XVIII i XIX wieku przez nowe metody rolnicze oraz poprawę ochrony zdrowia – szczepionki, wzrost higieny oraz rozwój sposobów leczenia. Wcześniej ludzie skazani byli na strach przed „morowym powietrzem” – wierzono bowiem, że zarazy roznoszą się właśnie przez „złe” powietrze (nie znano wtedy jeszcze drobnoustrojów).

Jedną z pierwszych dobrze znanych i masowych epidemii w dziejach Europy była tak zwana „dżuma Justyniana” w latach 541-542, nazwana tak od imienia wybitnego władcy cesarstwa wschodniorzymskiego (bizantyjskiego). Justynian Wielki sam zapadł na chorobę, która objęła ok. kilkunastu procent ówczesnej populacji basenu Morza Śródziemnego. Poważna zaraza wstrząsnęła świetnie rozwijającym się cesarstwem, którego cesarz próbował wskrzesić dawne imperium rzymskie. W praktyce okazało się jednak, że śmiertelna fala osłabiła gospodarkę, zwłaszcza rolnictwo i handel, przez co Bizancjum nie mogło zrealizować swoich ambitnych celów. Niedługo potem barbarzyńcy odzyskali tereny na zachodzie Europy, grzebiąc tym samym koncepcję odbudowy Rzymu.

Przez kolejne stulecia Europa była wolna od śmiertelnych epidemii. Wszystko zmieniło się w 1348 roku, gdy genueńskie okręty handlowe płynące z Krymu przyniosły do portów Włoch i Francji nową zarazę – „czarną śmierć”, czyli dżumę. Przypuszcza się, że jej źródło znajdowało się w głębi Azji, skąd przez Bliski Wschód i handel na Jedwabnym Szlaku została przywleczona do Europy. Choroba przenosiła się przez gryzonie (szczury), na których żerowały pchły, które w brudnych miastach średniowiecznej Europy łatwo sięgały ludzi. Ciała chorych pokrywały się ciemnymi plamami, powiększały się węzły chłonne, wszystkiemu towarzyszyła wysoka gorączka. Ludne ośrodku miejskie były naturalnie narażone na zarazy, chociażby z powodu natłoku ludzi i słabej higieny. Epidemia objęła większość Europy (z Włochami, Francją, Niemcami na czele), ominęła jedynie izolowane punkty (w tym w dużym stopniu Polskę Kazimierza Wielkiego). Szacuje się, że zmarło na nią nawet 100 milionów osób – potrzebnych było kolejne 150 lat, by wrócić do poziomu sprzed wybuchu choroby. Dżuma miała też skutki kulturowe – gniew ludzi skierował się na mniejszości (np. Żydów), obwinianych o wywołanie zarazy, wzrosły też nastroje apokaliptyczne i mistyczne.

Dżuma wracała do Europy w kolejnych stuleciach. W latach 30. XIX wieku zmorą stała się cholera, przywleczona przez żołnierzy rosyjskich tłumiących polskie powstanie listopadowe. U schyłku I wojny światowej (1918-1919) globem wstrząsnęła grypa hiszpanka – zachorowało na nią 500 mln ludzi, z czego zmarło od 25 do nawet 100 mln. Nic więc dziwnego, że dziś koronawirus wywołuje taki lęk – za strachem (być może niepotrzebnym) stoją historyczne doświadczenia.

Tomasz Leszkowicz

----- Reklama -----

Polonez

----- Reklama -----

Polonez

----- Reklama -----

KD MARKET 2024

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor