Wycofanie się USA z Afganistanu i widoczne, negatywne następstwa tej decyzji, zmuszają sojuszników i przeciwników do ponownego rozważenia globalnej roli Ameryki.
Obrazy docierające z Afganistanu, będące wynikiem opuszczenia tego kraju przez siły zbrojne USA, podsyciły globalne przemyślenia dotyczące roli Stanów Zjednoczonych w świecie. Europejscy sojusznicy dyskutują o potrzebie odgrywania większej roli w sprawach bezpieczeństwa, a Rosja i Chiny zastanawiają się, jak promować swoje interesy w rządzonym przez Talibów kraju.
Przemówienie Bidena do narodu w poniedziałek, kiedy w ostrych słowach podtrzymał decyzję o wycofaniu wojsk amerykańskich, odnowiło również jedną z najgorętszych debat ery rozpoczętej atakami z 11 września: czy wycofanie się z Afganistanu oznaczałoby słabość, sprowokowałoby agresję i zniweczyło zdolność USA do przewodzenia na arenie międzynarodowej, czy też odzwierciedlałoby rozsądną zmianę interesu narodowego, postawiło kraj w lepszej pozycji do walki z wyzwaniami XXI wieku i dało sojusznikom jasny sygnał, na co USA mogą wydawać siły i środki, a na co nie?
Na te pytania próbowały odpowiedzieć kolejne administracje, od George W Busha począwszy. Dziś dyskusja toczy się ze zdwojoną siłą, a odpowiedzi na te pytania okażą się bardzo ważne.
"Celem misji w Afganistanie nigdy nie było budowanie państwa, ani demokracji; cele były dwa: dopadnięcie bin Ladena i zdziesiątkowanie Al-Kaidy" - oświadczył w poniedziałek prezydent USA. Biden przyznał, że administracja w Waszyngtonie była zaskoczona szybką klęską afgańskich władz, ale jednocześnie zapewnił, że Stany Zjednoczone nie mają interesu w "walce w cudzej wojnie domowej".
Jak Wietnam
Wielu osobom sytuacja przypomina zakończenie wojny w Wietnamie, gdy dziesiątki tysięcy mieszkańców tego kraju próbowały pokonać ogrodzenie wokół ambasady USA opuszczonej nagle przez wojskowych i urzędników. Tamta wojna została przegrana i nikt nie ma złudzeń, że 20 lat w Afganistanie również nie przyniosło żadnych zmian. Tysiące ofiar i biliony dolarów nie zmieniły niczego. Dlatego dla jednych to porażka Waszyngtonu, dla innych właściwa, choć spóźniona decyzja. Choć stało się to pod okiem Bidena kontynuującego zapoczątkowany proces, to nie jest porażka jednej administracji, ale całej machiny wojskowo finansowej USA, która od lat popełnia te same błędy.
Talibowie kontrolują cały kraj
Talibowie rządzili w Afganistanie od w 1996 r., ale po zamachach z 11 września 2001 r. wojska NATO podjęły interwencję i jeszcze w tym samym roku przerwały ich rządy. Od kilku tygodni w wyniku wycofywania się głównie wojsk amerykańskich, Talibowie sukcesywnie podbijali kolejne miasta Afganistanu, a w poniedziałek dotarli do Kabulu – stolicy kraju. Stołeczne miasto podobnie jak wszystkie poprzednie poddało się niemal bez walki. W Kabulu nie doszło do żadnych starć i obecnie prowadzone są rozmowy z urzędnikami i politykami afgańskimi w celu utworzenia islamskiej republiki – takie informacje przekazali islamiści. Z Afganistanu uciekł w niedzielę dotychczasowy prezydent Aszraf Ghani, z kolei cywile mają jeszcze możliwość opuszczenia kraju przez lotnisko w Kabulu, z którego po przerwie wznowiono ruch lotniczy z niektórymi krajami.
Światowe mocarstwa zaczęły dostosowywać się do nowych realiów, gdy de facto lider Talibów, Abdul Ghani Baradar, przybył do kraju po raz pierwszy od ponad dekady. Na konferencji prasowej w Kabulu przywódcy tej grupy przedstawili pojednawcze propozycje, obiecując, że nie będą dyskryminować kobiet ani nie będą szukać kontroli nad mediami, i sugerując, że ci, którzy pracowali z poprzednim rządem i sojusznikami zostaną ułaskawieni. Zapewnienia te spotkały się ze sceptycyzmem reszty prawie całego świata.
Podczas gdy administracja USA wciąż „ocenia”, czy oficjalnie uzna Talibów za rząd Afganistanu, inne kraje zaczęły juz działać.
Rosja, która od dawna ma powiązania z Talibami, choć oficjalnie ich nie uznaje, pochwaliła grupę w poniedziałek. „Sytuacja jest spokojna i dobra, a w mieście wszystko się uspokoiło. Sytuacja w Kabulu pod rządami Talibów jest lepsza niż za prezydenta Ashrafa Ghaniego” – powiedział Dmitrij Żyrnow, ambasador Rosji w Afganistanie. Nie trzeba więc zgadywać, w którą stronę podąży polityka Rosji względem tego kraju.
Tymczasem premier Kanady, Justin Trudeau, zapowiedział, że jego rząd „nie ma planów” uznania rządu Talibów.
Reakcje świata
W Unii Europejskiej, która we wtorek odbyła nadzwyczajną sesję ministrów spraw zagranicznych w sprawie Afganistanu, urzędnicy głośno krytykowali Waszyngton za ryzyko napływu uchodźców i powrót terroryzmu w Azji Środkowej.
„Tego rodzaju wycofanie wojsk spowodowało chaos” – powiedział minister obrony Łotwy, Artis Pabriks, odnotowując upadek długoterminowych projektów odbudowy i sposób, w jaki decyzja o wycofaniu została zasadniczo narzucona Europejczykom. „Ta era się skończyła. Niestety Zachód, a zwłaszcza Europa, pokazują, że globalnie są słabsi”.
Armin Laschet , konserwatywny kandydat na następcę kanclerz Niemiec, Angeli Merkel, nazwał wycofanie sił USA „największą klęską, jakiej doświadczyło NATO od czasu swojego powstania”.
W Chinach wycofanie się USA jest postrzegane jako stwarzające zarówno zagrożenie, ale też okazję do działania. Chiński minister spraw zagranicznych powiedział sekretarzowi stanu USA w rozmowie telefonicznej, że szybki wyjazd wojsk amerykańskich będzie miał „bardzo niekorzystny wpływ” na świat. Według niego pokazało to niezdolność Ameryki do przeniesienia swojego modelu rządzenia do kraju o innych atrybutach kulturowych i historycznych.
Wskazywanie palcami, czyli kto jest winny
„Podczas gdy prezydent Joe Biden siedzi w Camp David, Talibowie upokarzają Amerykę” – napisał republikański senator Ben Sasse z Nebraski w komentarzu do filmu z próbującymi wedrzeć się do samolotu USAF Afgańczykami.
Demokratyczny kongresman Seth Moulton, były oficer Korpusu Piechoty Morskiej, który służył cztery razy w Iraku, napisał o karkołomnej implozji Afganistanu: „Twierdzenie, że to cokolwiek innego niż katastrofa, byłoby nieuczciwe. Co gorsza, można było tego uniknąć”.
Reprezentantka Jackie Speier, demokratka z Kalifornii, powiedziała, że szybkie przejęcie władzy przez Talibów wynikało z „porażki wywiadu”, wypowiadając na głos obawy całego spektrum politycznego, jak szybko i łatwo bojownicy pokonali krajowe siły bezpieczeństwa, na których szkolenie i wyposażenie Stany Zjednoczone przeznaczyły dwadzieścia lat i setki miliardów dolarów.
W przemówieniu Biden wydawał się zgadzać z tymi opiniami: „Prawda jest taka, że to rozwinęło się szybciej, niż się spodziewaliśmy” – powiedział. "Przywódcy polityczni Afganistanu poddali się i uciekli z kraju, afgańskie wojsko upadło, czasami nie próbując nawet walczyć".
Podczas gdy politycy szukali różnych kozłów ofiarnych – wojsko, społeczność wywiadowczą, Biały Dom, samych Afgańczyków – obecni i byli urzędnicy, eksperci i weterani najdłuższej wojny w Ameryce powiedzieli, że wydarzenia ostatniego tygodnia nie powinny dziwić.
„Jest wielu winnych” – powiedział Bruce Riedel, były oficer CIA, który w 2009 roku kierował przeglądem polityki USA wobec Afganistanu i Pakistanu. „Najbardziej rażące jest całkowite niepowodzenie planowania strategicznego i dyplomacji”.
Według niego obecna administracja "utknęła w źle skonstruowanej umowie” wynegocjowanej w zeszłym roku i podpisanej przez sekretarza stanu Pompeo.
„Pospieszne i gwałtowne wycofanie rozpoczęło się na początku sezonu walk zamiast zimy. Ewakuacja była źle zaplanowana” – powiedział Riedel.
Przez lata analitycy amerykańskiego wywiadu ostrzegali, że Afganistan znajduje się na ostrzu noża i że wycofanie sił amerykańskich prawdopodobnie przyspieszy upadek rządu centralnego.
„Strategicznie, szybkie przejęcie władzy przez Talibów zawsze było możliwe. Cały czas pojawiało się pytanie, czy afgański rząd i wojsko będą wystarczająco spójne i będą miały siłę woli niezbędną do wykorzystania swoich zdolności wojskowych, aby oprzeć się Talibom” - mówi proszący o anonimowość urzędnik waszyngtoński.
W kwietniu dyrektor CIA, William J. Burns, powiedział w Kongresie, że wycofanie stanowi „znaczne ryzyko” dla interesów bezpieczeństwa narodowego USA i że bez żołnierzy w terenie trudniej będzie monitorować potencjalne, ponowne pojawienie się grup terrorystycznych.
„Zdolność rządu Stanów Zjednoczonych do gromadzenia informacji i reagowania na zagrożenia zmniejszy się. To po prostu fakt” – powiedział Burns.
Mimo nagromadzenia niepokojących informacji Biden i jego doradcy nie zmienili planów. W czerwcu analiza wywiadu wykazała, że rząd afgański może upaść w ciągu sześciu miesięcy po wyjeździe amerykańskiego wojska. Upadł w ciągu 5 dni.
CIA przez lata przedstawiała pesymistyczne poglądy na temat zdolności afgańskich urzędników i sił bezpieczeństwa do samodzielnego działania. Kiedy w ostatnich miesiącach sytuacja się pogorszyła, nikt nie był zaskoczony. Co zaskoczyło, to fakt, że doświadczony zespół polityków zagranicznych w administracji Bidena nie opracował lepszych planów ewakuacji Afgańczyków, którzy pomagali Stanom Zjednoczonym, i wprowadzenia trwalszej strategii antyterrorystycznej na wypadek wycofania sił amerykańskich.
W obronie decyzji
Wieloletni krytycy wojny w Afganistanie mówią, że twierdzenia o utraconej wiarygodności USA i rezygnacji z wyznaczonych planów nie mają podstaw.
„Zdecydowanie o zaprzestaniu prowadzenia wojny nie do wygrania, toczącej się o mało żywotne interesy wcale nie oznacza, że Stany Zjednoczone nie będą walczyć, gdy stawka jest wyższa” – powiedział Stephen Walt, badacz stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie Harvarda. „Wręcz przeciwnie, zakończenie długiej i daremnej wojny w Afganistanie pozwoli Waszyngtonowi na skupienie większej uwagi na większych priorytetach”.
W swoim przemówieniu Biden mówił o potrzebie wyciągnięcia USA z kosztownych potyczek w erze rywalizacji wielkich mocarstw.
„Nasi prawdziwi strategiczni przeciwnicy, Chiny i Rosja, życzyliby sobie, by Stany Zjednoczone nadal nieprzerwanie przeznaczały miliardy dolarów na stabilizację Afganistanu” – powiedział.
Problem w tym, że choć historia może uzasadnić i usprawiedliwić nakaz dotyczący wycofania wojsk, obecna administracja stoi przed trudnymi pytaniami dotyczącymi pogodzenie tej decyzji z niemal nieustannym powtarzaniem, iż prawa człowieka i wsparcie dla sojuszników są „ w centrum polityki zagranicznej USA”.
Oświadczenia te często miały na celu stworzenie kontrastu z administracją Trumpa, która pomniejszała rolę europejskich sojuszników i pozytywnie odnosiła do autorytarnych rządów w Egipcie, Arabii Saudyjskiej, na Węgrzech i w Brazylii.
Krytycy polityki Bidena uchwycili się tej retoryki, gdy Talibowie wkroczyli do Kabulu i wiele kobiet i dziewcząt schroniło się w domach w obawie przed powrotem surowych nakazów i zakazów.
„Co się stało z zapewnieniem, że Ameryka wróciła?” - powiedział Tobias Ellwood, który przewodniczy Komitetowi Obrony w brytyjskim parlamencie, odnotowując obietnicę Bidena, by odbudować sojusze i przywrócić miejsce Ameryki w świecie.
Część zamieszania wynika z mieszanki ideologii wewnątrz samej administracji Bidena, w szczególności ze strony zwolenników interwencji humanitarnych, takich jak Blinken i administrator USAID Samantha Power, którzy rutynowo mówią o znaczeniu praw człowieka.
Stoi to w sprzeczności ze sceptycyzmem Bidena wobec nadmiernego użycia wojska, co było widoczne podczas jego kadencji na stanowisku wiceprezydenta, kiedy argumentował przeciwko zwiększeniu kontyngentu w 2009 r. proponowanemu przez Pentagon. Ostrzegał wówczas Obamę przed zgodą na przejęcie tej decyzji przez najwyższe dowództwo wojskowe, jednocześnie bezskutecznie argumentował za znacznie mniejszymi misjami, skoncentrowanymi na ograniczaniu zagrożeń dla USA.
Jednak w kwestiach dotyczących innych elementów amerykańskiej potęgi, takich jak dyplomacja czy handel, Biden stara się podejmować większe ryzyko w celu promowania praw człowieka. Na przykład jego administracja wielokrotnie wzywała Chiny do zaprzestania kampanii ludobójstwa na ujgurskich muzułmanach w Sinciangu .
"Promowanie polityki praw człowieka poprzez interwencję wojskową jest niezwykle trudne” – powiedział Stephen Pomper, który był wysokim rangą urzędnikiem Białego Domu ds. praw człowieka, a obecnie jest p.o. dyrektora ds. polityki w International Crisis Group.
Wskazał na interwencję w Libii w 2011 roku, która miała być tarczą dla powstańców przeciwnych Kadafiemu, ale po której nastąpiła dekada chaosu. Ta lekcja jest również widoczna w Afganistanie, gdzie pomimo znacznych postępów, długo wspierane przez USA wysiłki nie były w stanie zapewnić trwałego pokoju.
rj/fk