Wróciłam właśnie z Polski. Radosna. Tak mi się bowiem spodobało, że zostałam aż dwa miesiące. Straciłam zatem status turysty, a zyskałam rezydenta Miasta Stołecznego Warszawy. A ponieważ moja nieobecność tam trwała dziesięć lat, to przed wyjazdem wszyscy znajomi przekonywali mnie, iż stolicy nie poznam. I tu się rozczarowałam, gdyż już od pomnika Żwirki i Wigury wszystko wydało się znajome i swojskie. Fakt, że Okęcie nam pobudowali i zabudowali. Fakt, że wyrosły nowe drapacze chmur, jak nie przymierzając zęby w gębie bojącego się panicznie dentysty kmiecia.
Fakt, że mamy nowy Ratusz i odmalowane fasady. Ale nie to mnie najbardziej zainteresowało. Cóż, estetką ci jam. Najbardziej zafascynowana byłam esami-floresami, które ozdabiają ściany kamienic na wysokości parteru. I to prawie w każdej dzielnicy. Kto wpuścił jakąś bandę niewyżytych artystycznie graffiti-manów, aby dopaskudzili to, co czas i niewydolność władz miejskich od dawna zapaskudziła. Pewnie nigdy się nie dowiem.
A poza tym wszystko jest "super". Super to nowo-stare powiedzonko współczesnej polskiej młodzieży. Wszystko jest super! Do tego doszło, że gdy na pytanie młodzieńca, gdzie znajduje się hotel "Solec", poradziłam mu zapytać kogoś innego, bo ja nie wiem, usłyszałam "super". To dało mi do myślenia, że generacje się zmieniają, a pustosłowie trwa. Chociaż…
Zaopatrzenie na przykład jest super. W supermarketach obsługa jest uprzejma, nie to co za PRL-u. Widać ludzie zaczęli szanować pracę, co również jest super. Telewizja jest super. Właśnie obchodziła swoje 50-lecie. Były wspominki, czyli nadawano najlepsze programy z przeszłości. No i dopadł mnie sentyment oraz refleksja, że nie wszystko za komuny było takie złe. Bo czy ktoś mógłby sobie wyobrazić, że imprezy lub koncerty mogą być tylko dla elit. I to tych narzuconych. Koncert jubileuszowy TVP pokazano owszem w TVP, ale na sali Teatru Wielkiego znaleźli się tylko wybrani i dobrani "delegaci" (?). Nawet ci dekorowani z okazji nie byli w stanie przemycić najbliższej rodziny. Wiem to z miarodajnych źródeł!
Wygląda na to, że władza boi się kontaktu z elektoratem. Co widać nie tylko z okazji koncertów. Z obrad Sejmu również wynika, że dziad swoje, a baba swoje. Przedstawiciele elektoratu mają ciągle na ustach tenże, a elektorat w ostatnich wyborach do rad pokazał swoją nieobecnością stosunek do przedstawicieli. Dokładnie i wyraźnie. Bo jakiż można mieć stosunek do władzy, która stwarzając elity resztę społeczeństwa nabawiła kompleksu dziadów. Dziadów proszalnych i dziadów globalnych. Pomijając moje bardzo osobiste kontakty z przyjaciółmi i rodziną, które mniej lub bardziej udowodniły, że czas upływa, a uczucia pozostają, stwierdziłam, że większość znajomych i nieznajomych narzeka jak narzekało. Najczęściej narzekają emeryci, potem młodzi bezrobotni, ale także dostało się mojej generacji, czyli ludziom w wieku pomiędzy. Ci "pomiędzy" niby pracują na jakichś posadkach, które ledwo zabezpieczają im finansowe minimum i zastanawiają się "po co nam to było".
Polskie dziadostwo przejawia się również w tym, że za oknem kwitnie kapitalizm na reklamach, a w domach nie używa się telefonów, bo telekomunikacja jest bardzo droga. Wszyscy porozumiewają się przy pomocy "komórek", ale liczą, że to druga strona nawiąże kontakt. Szokiem było stwierdzenie, że jako przyjezdna powinnam była kontaktować się telefonicznie ze znajomymi, a nie vice-versa. Chociaż odwiedzających Amerykę przyjaciół nigdy nie narażałam na podobną niewygodę. Ale to nie skąpstwo, to mentalność! Ta mentalność nie pozwala inwestować w nowinki techniczne (typu komputer, video, kamera), natomiast każe inwestować w grobowce rodzinne. Cmentarze kwitną i rozwijają się. Szczególnie przyszło mi doznać tego wrażenia w nasze największe narodowe święto, czyli Wszystkich Świętych. Znowu zachłysnęłam się zaduchem zniczy, napasłam oczy widokiem kolorowych wiązanek, wieńców i bogactwem cmentarnych dekoracji. I po raz któryś refleksja mnie naszła, że jaki Wieszcz taki Naród. A jak Wieszcz zafundował nam "Dziady", to żebyśmy do dziesięciu Europ wstępowali plus połączonych Ameryk nigdy z nas się nie wypleni tradycji narodowo-wschodnich. Więc niech śpią spokojnie Eurożercy, nas Europa nie połknie.
Nie połknie nas również dzięki ciągle istniejącej "Solidarności", która jako związek zawodowy będzie trzymać pieczę i czujność nad dolą pracowników. Jak zwykle różnorodnych branż. 15 października b.r. miałam okazję obejrzeć spektakl uliczny pt. "Solidarność górnicza urąga rządowi". Polegał on na obleganiu przez umięśnionych mężczyzn z transparentami gmachu Urzędu Rady Ministrów w Alejach Ujazdowskich. Idąc tymiż przeraziłam się, że podlegam jakiemuś deja vu. Szczególnie gdy zobaczyłam wyłaniające się zza węgła opancerzone samochody z armatkami wodnymi, za którymi truchtem podążali młodzieńcy w chełmach, zaopatrzeni w plastikowe tarcze. Zdążyłam zapytać jednego: Panowie, powtórka z historii? - Ale spojrzał na mnie nie zmąconym wiedzą okiem i nic nie odrzekł. Raz, że historii pewnie ich nie uczą, dwa, że chyba nie wyglądałam na tak starą, jak jestem.
A swoją drogą bardzo podoba mi się połączenie współczesnej techniki z metodami protestu. Wystarczy, że protestujący użyją petard, które rozrzucą pomiędzy zaparkowane samochody. Prawie każdy taki samochód ze względów bezpieczeństwa zaopatrzony jest w alarm. Pobudzone petardami alarmy wyją na różne głosy tak, że nie potrzeba dodatkowej zadymy. Przeżyłam, więc wiem! I tak wyjące alarmy mogą nam odstraszyć całą Europę na wieki wieków.
Nie podoba się to niektórym, a szczególnie inteligentom. Sprawdziłam uczestnicząc w spektaklach (tym razem) teatralnych i filmowych. Stąd wziął mi się tytułowy inteligent, że w pełni uznania i utożsamiania się przeżyłam film Marka Koterskiego "Dzień świra". I nie ja jedna. Takiej satyry zawierającej prawdę o współczesnej Polsce nie ma w żadnej innej produkcji filmowej ostatnich lat. Właściwie można ocenić życie naszych Rodaków w Ojczyźnie wyłącznie dzięki temu filmowi. Dlatego nawołuję naszych Polonusów - zaoszczędzicie na bilecie lotniczym nabywając bilet do kina. A poza tym pozbędziecie się kompleksów i poczucia winy emigranta.
Bo właściwie, co powtarzam ciągle, jesteśmy wspaniali. Nie dosyć, że zabezpieczamy sobie i swoim bliskim całkiem przyzwoite życie na emigracji. Nie dosyć, że mamy ambicje twórcze i artystyczne, które realizujemy. Nie dosyć, że grupujemy się w organizacjach samopomocy i samozadowolenia, co jest przyczyną konfliktów, ale nie tak drastycznych, jak w polskim Sejmie. Nie dosyć, że zapełniamy sale koncertowe przynajmiej dziesięciokrotnie większe niż w Polsce. To jeszcze pomagamy starej Ojczyźnie fiskalnie i psychicznie, a już na pewno niektórym Jej przedstawicielom. And last but not least - zawsze sprzątamy ulice po swoich czworonożnych przyjaciołach, czego w Warszawie nikt nie robi. I to jest też mentalność nie na miarę...
Dlatego cieszmy się i radujmy, że dane nam było przejść transformację dużo wcześniej, choć może boleśniej. Nic w przyrodzie nie ginie. Miejmy też świadomość, że zarówno po tej jak i po tamtej stronie oceanu mamy bardzo dużo jeszcze do nauczenia się. A nauka kosztuje. Życzę zatem z okazji Świąt sobie i wszystkim po tej stronie akceptacji wzajemnej.
Polubmy się! Bo inaczej nasi bliscy w Polsce będą nas postrzegać, jako nas pokazano w serialu "Chicago" emitowanym właśnie w TVP. A tego nie życzyłabym nikomu.
Bożena Jankowska