Bożena Jankowska: Pat, od lat widzę cię na różnych imprezach. Polonijnych, stanowych, miejskich. Zawsze jesteś pełna energii, uśmiechnięta i "in charge". Jak to robisz? Skąd czerpiesz siły i pomysły na inicjatywę?
Pat Michalski:Po prostu kocham swoją pracę. Można to nazwać, że jestem szczęściarą robiąc, to co robię. Każdego dnia dziękuję Bogu, że mogę wykonywać moją pracę. To wielkie szczęście i honor pracować wśród wielu grup etnicznych, poznawać ich kulturę i zwyczaje. Być uczestnikiem. No i mam wspaniałego, pomocnego i oddanego męża. Jesteśmy razem od 55 lat.
Często towarzyszy mi na imprezach. Zresztą sama widziałaś. No i dzieci. Także pomagają. Nasze plany rodzinne, mojej pracy i ich życiowe, podporządkowujemy wzajemnie, aby nie kolidowały.
- To wyznanie prowadzi do następnego pytania. Jak ci się udało przez te wszystkie lata godzić rolę żony, matki z karierą zawodową?
Przede wszystkim błogosławieństwem jest moje zdrowie. Jestem zdrowa i bardzo witalna. A co dziwniejsze nie potrzebuję za wiele snu. No i jak powiedziałam, kocham to co robię. Poza tym dokonuję wyborów, które pozwalają mi godzić życie publiczne z rodzinnym. Jeśli w rodzinie pojawiają się ważne wydarzenia, jak śluby czy chrzciny lub komunie, wtedy oczywiście jestem z moimi najbliższymi.
- Teraz jest ci łatwiej. Dzieci dorosły, mają swoje rodziny. Ale jak było na początku twojej kariery?
- Kiedy były małe, to oczywiście było mi trudniej. Bardzo trudno. No, ale współpracowały ze mną, pomagały. Mąż też pomagał.
- Opowiedz o początkach swojej kariery zawodowej. Kto był twoim pierwszym "bossem"?
Moi rodzice. Mieli swój biznes i jako dzieci pomagaliśmy, pracowaliśmy z nimi. Było bardzo ciężko. Wiadomo czasy depresji, więc bezrobocie ogromne i ciężko było zarobić na życie. Potem jako nastolatki pracowaliśmy w Jewel"u i innych sklepach. Tego typu zajęcia. Zaszłam w ciążę młodo, a w tamtych czasach ciężarnym kobietom nie wolno było pracować. Nie przyjmowano do żadnej pracy. Zaczęłam własny biznes.
Coś w rodzaju farbiarni i pralni używanej odzieży. Ale kiedy zaszłam ponownie w ciążę, biznes sprzedałam i zajęłam się demonstrowaniem po domach różnych produktów. Sprzedawałam jako domokrążny sprzedawca. Mój mąż pilnował dzieci, a ja postanowiłam skończyć szkołę. Kiedy kończyłam college, mieliśmy ich już szóstkę. Było mi naprawdę ciężko, ale się zawzięłam, bo chciałam dać przykład dzieciom. I zdobyć dyplom. Przed ukończeniem szkoły duża kompania zaproponowała mi pracę. Parker House Sausage Company chciała, abym urządzała degustację ich produktów w sklepach i w prywatnych domach. Przez trzynaście lat pracowałam w departamencie rozwoju i usprawnienia sprzedaży. Nie tylko w Chicago, ale także w St. Louis i Nowym Jorku. A potem ówczesny burmistrz Chicago Harold Washington zaproponował mi pracę asystentki sekretarki prasowej.
Tak zaczęła się moja kariera publiczna i polityczna. Ponieważ burmistrz uważał, że główne gazety nie zawsze były dla niego fair, poprosił mnie o nawiązanie kontaktu z prasą etniczną. Zdanie burmistrza na temat prasy różnych grup etnicznych było bardzo pozytywne. Uważał, że te gazety podają fakty, a nie tworzą politycznej propagandy. Bardzo cenił ich działalność i wiele robił dla promocji etnicznych mediów. Potem przyszli następni burmistrzowie: mayor Sawyer, mayor Daley. Pozostawałam na stanowisku osoby od grup etnicznych. W dwulecie swojego urzędowania gubernator Edgar zadzwonił do mnie i spytał, czybym nie zostawiła biura burmistrza i przyszła pracować dla niego. Zostałam asystentką gubernatora do spraw grup etnicznych. Tę samą pozycję objęłam również za rządów gubernatora Ryana.
Obecnie jestem na wcześniejszej stanowej emeryturze. Ale jednak ciągle pracuję. Maria Pappas, która pełni funkcję Skarbnika Powiatu Cook, zaproponowała mi współpracę. I znowu na stanowisku asystentki do spraw grup etnicznych. Jest to wspaniała możliwość kontynuacji tego, co kocham robić i spotykania tych samych, zaprzyjaźnionych ludzi. Dlatego jestem bardzo szczęśliwa, tym bardziej że jest to fantastyczna kobieta i szef.
Pierwszy raz pracuję dla kobiety i jest to bardzo pozytywne doświadczenie. Maria Pappas wywodzi się ze środowiska etnicznego, więc wie co to szkoły sobotnie, konieczność nauki języka i kultury rodziców, co "ethnic" znaczy. Również jest osobą znakomicie wykształconą, ma dyplomy psychologa i prawnika. Wykładała psychologię w Europie. Poza tym uprawia lekkoatletykę. Co roku bierze udział w trójboju lekkoatletycznym. I gra na wielu instrumentach. To bardzo ciekawe pracować dla tak utalentowanej osoby.
- To widać w praktyce. Dopiero dwa miesiące współpracy, a już zaowocowały imprezami dla grup etnicznych. Wpierw spotkanie kobiet wywodzących się z różnych kultur, a tuż potem media etniczne. Ciągle ciężko pracujesz.
Czy to nie było symboliczne - spotkanie kobiet różnego pochodzenia w dzień wybuchu wojny z Irakiem. Taki pokojowy symbol. A spotkanie ludzi z prasy, radia i telewizji, miało służyć rozpropagowaniu naszej pracy dla szerszego grona mieszkańców powiatu. Przygotowaliśmy broszury w ośmiu językach dotyczące ulg podatkowych, zwrotu czy zwolnień od podatków od nieruchomości. Te informacje są szczególnie ważne dla osób starszych, które może źle lub wcale nie mówią po angielsku, a mają te same prawa, co inni podatnicy. Zaoszczędzą im wydatków, a pieniądze te będą mogli przeznaczyć na lekarstwa lub inne potrzeby.
- Wróćmy do spraw bardziej osobistych. Rozmawiałyśmy wcześniej o rodzinie. Przyznaj się, dlaczego twoje nazwisko brzmi Michalski?
Poznałam mego wspaniałego męża, gdy miałam piętnaście lat. Był wtedy w Marynarce Wojennej. Poprosił mnie o rękę, jak miałam szesnaście lat. Od razu mu zapowiedziałam, że chcę mieć sześcioro dzieci.
Pobraliśmy się, gdy skończyłam siedemnaście. Mamy sześcioro dzieci - trójkę własnych i troje adoptowanych. W tamtych czasach bardzo często Polacy zmieniali nazwiska, żeby łatwiej dostać pracę. W rodzinie mojego męża także. Część zmieniła na Michel, część na Michael. Powiedziałam, że jestem dumna z naszego polskiego nazwiska i żeby nie śmiał zmienić ani jednej litery. Teraz część rodziny męża chce wrócić do dawnego brzmienia.
Trzy lata po ślubie urodziłam pierwsze dziecko, potem przyszło na świat dalszych dwoje. Następne, znowu po trzech latach, to były już nasze adoptowane pociechy. Cindy jest pół Chinką i pół Murzynką, Karrie jest Japonką, a Tommy Portorykaninem. Mieszkając i żyjąc w Chicago, które słynie z dużej różnorodności etnicznej, było nam łatwo wychowywać dzieci w tradycji i szacunku dla kultur własnego pochodzenia.
Na przykład moją japońską córkę co sobota zabieraliśmy do japońskiej buddyjskiej świątyni, żeby poznała kulturę i język. Syna, gdy miał pięć lat, wysłaliśmy do Puerto Rico, żeby poznał i pomieszkał wśród portorykańskich rodzin. Chociaż czasami dochodziło do zabawnych incydentów. Gdy w szkole średniej, do której chodziła moja japońska córka, zobaczono nazwisko Michalski, chciano ją zapisać do polskiego klubu. Kiedy mi o tym powiedziała, stwierdziłam, że to może być ciekawe - pierwsza Japonka w polskim klubie. Tak jak powiedziałam, jesteśmy bardzo dumni z tego nazwiska i z naszej rodzinnej tradycji. Moje dzieci także mają adoptowane dzieci z różnych krajów. Jedna z moich wnuczek pochodzi z Chin. Została adoptowana cztery lata temu i staramy się wychować ją tak, aby doceniała tradycje kraju pochodzenia. A poza tym bardzo się kochamy i staramy być blisko siebie.
- Pat, bardzo dziękuję za tę rozmowę i historię Twojego życia. Myślę, że nauczyła mnie więcej niż się spodziewałam. Twoje życie to nie tylko typowa "American way", ale też historia humanizmu. Mam nadzieję, że moi współrodacy także odbiorą tą naszą rozmowę jako lekcję życia. Życzę ci dalszej owocnej pracy dla nas, czyli "etników".
Dziękuję ( powiedziała po polsku Pat Michalski).
rozmawiała Bożena Jankowska
e-mail:bojanko@netzero.net