----- Reklama -----

Rafal Wietoszko Insurance Agency

09 września 2003

Udostępnij znajomym:

Jan Sus: To jest ogromna przyjemność. Daje duże poczucie wolności. Można oczywiście łowić ryby czy grać w tenisa. Ale lotnictwo to niepowtarzalna pasja.

Jestem pilotem z wykształcenia i zamiłowania. Ukończyłem szkołę lotniczą w Dęblinie w stopniu kapitana. Ale już przed wojskiem zacząłem latać w Aeroklubie Krakowskim. Byłem wówczas jeszcze młodym smykiem i nie chcieli mnie przyjąć na kurs szybowcowym. Ale się uparłem... Potrafiłem sobie nawet podrobić datę na wyciągu aktu urodzenia. Były to świetne lata tego aeroklubu. Miałem szczęście latać z tak doświadczonymi instruktorami, jak Czepirski, Augustyniak i Łukasik. Wiele im do dziś zawdzięczam. Szkoła dęblińska to oddzielny rozdział. Dużo mi dała także w sensie wiedzy i umiejętności techniczych. To właśnie spowodowało, że wiele lat potem zdecydowałem się na budowę pierwszego własnego samolotu.

Czy jeszcze w Krakowie zrealizował pan ten projekt?

Nie, już po przybyciu w 1979 roku do Stanów Zjednoczonych. Jak każdy, na początku zająłem się pracą, chciałem się tu jakoś zagospodarować. Nie myślałem o lotnictwie, tylko ilekroć przelatywał jakiś samolot, to głowa sama szła do góry. Ten bakcyl widocznie siedzi już w człowieku... Trochę tak pocierpiałem i w końcu postanowiłem zbudować własny samolot. Titan Tornado II - to było moje pierwsze dziecko. Wszystkie soboty i niedzielę spędzałem w garażu i budowałem. Żona dowoziła mi tylko jedzenie i picie, bo inaczej chyba bym tam skonał. Trochę polatałem na tym samolociku. Ale wiadomo, apetyt zawsze rośnie.. Pomyślałem więc, że przydałoby się coś większego. I tak narodził się Eurostar, którym latam już ponad dwa lata. Od sprzedawcy z Florydy kupiłem tzw. "kit", czyli komplet do składania i sam go zmontowałem. W Stanach Zjednoczonych obowiązuje zasada, że jeśli użytkownik wybuduje samolot w 51 procentach, to nie musi korzystać z pomocy mechanika. Sam sobie wykonuje przeglądy i naprawy, co oczywiście w znacznej mierze obniża koszty utrzymania.

Czy woli pan latać szybowcem czy samolotem?

To są zupełnie różne doświadczenia i inna klasa radości. Lecąc samolotem sam jestem panem sytuacji. Sam wybieram trasę i lotniska do lądowania. A lot szybowcem to wielka niewiadoma. Trzeba się blisko kręcić, kiedy w pobliżu nie ma lotniska. Ale za to - jaka przyjemność! Cisza. Chmurki wokół. I ciągła walka, żeby się utrzymać w powietrzu przez cztery czy pięć godzin.

Niektórzy piloci z pewną pobłaż­liwością mówią o szybowcach. Traktują je jak zabawki.

Ja nie odnoszę się z lekceważeniem ani do szybowników, ani do lotniarzy. Każdy sport w powietrzu jest niebezpieczny i wymaga od człowieka wiedzy, umiejętności, sprawności i świetnej kondycji fizycznej. Dlatego też nie mówię o lotniarzu, że na szmacie lata. On również jest pilotem, bo musi myśleć, jak utrzymać się w powietrzu. Bardziej jednak cenię pilota, który ma 600 godzin "nalotu" w szybowcach niż pilota, który ma wylatane 10 tysięcy godzin w samolotach komercyjnych. Tu jest większe bezpieczeństwo i komfort, ale tam jest wolność. Poza tym, jedno się robi dla chleba, a drugie - z pasji, która jest dosyć kosztowna. Szybownik musi płacić m.in. za wypożyczenie szybowca, za holo­wanie, hangar, no i oczywiście za paliwo.

Planuje pan budowę kolejnego latającego wehikułu?

Na razie nie. Myślę, że z Eurostarem wrócimy do Polski. Żeby tylko lądowisko było w pobliżu...

Zabiera pan ze sobą samolot?

Tak, oczywiście .

Ale nie zaryzykuje pan chyba przelotu przez Atlantyk?

Raczej nie. Przepisy regulujące takie przeloty są wyjątkowo ostre.

Gdziekolwiek więc, w Ameryce czy w Polsce - wysokich lotów!

rozmawiała Danuta Peszyńska

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor