----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

09 stycznia 2004

Udostępnij znajomym:

Trwa pobieranie wersji audio...

John Dillinger to był ktoś taki, jak Bonnie i Clyde, Butch Cassidy czy Bugsy. Kryminolodzy i poeci okreslają ich mianem "outlows". Działalność przestępcza była dla niego swoistym stylem życia. Nie chciał i nie potrafił jak Al Capone uczynić z niej dobrze opłacalnego biznesu. Nie należał do żadnego gangu i nie walczył o terytoria wpływów. Interesowały go pojedyncze akcje, jak napady na banki, duże kradzieże, indywidualne porachunki. Dla zdesperowanego i pozbawionego iluzji społeczeństwa wczesnych lat 30. był typem dzielnego-dobrego bandyty, który walczył z nieudolnym systemem.

Dillinger urodził się w 1903 roku w Indianopolis. Jego ojciec prowadził tam sklep i cieszył się dobrą opinią. Matka zmarła, kiedy miał trzy lata. Potem ojciec ożenił się powtórnie, ale z macochą nigdy mu się nie układało. Przestępczy życiorys Dillingera rozpoczął się się całkiem banalnie. Miał wówczas 24 lata. Kiedyś, ulegając namowie starszego kolegi, wziął udział w napadzie na sklep spożywczy. Akcja się nie udała i sprawcy zostali schwytani. Dillinger przyznał się do winy, licząc na najniższy wymiar kary. Sędzia okazał się jednak surowy i wymierzył mu nieproporcjonalny do winy wyrok. Dillinger został skazany na 10 do 20 lat ciężkich robót. W więzieniu nauczył sie złodziejskiego fachu.

Po wyjściu na wolność był już świetnie wyszkolonym przestępcą. Prawdopodobnie kierowała nim także żądza odwetu za niesprawiedliwy wyrok. W każdym razie od 1933 roku zaczął organizować napady na banki w Indianie i Wisconsin. Broń zdobywał w ... lokalnych posterunkach policji. W krótkim czasie stał się znanym przestępcą. Jego "popularność" jeszcze bardziej wzrosła po brawurowej ucieczce z pilnie strzeżonego więzienia w Crown Point, w stanie Indiana. Trafił tam zamieszany w zabójstwo chicagowskiego detektywa. Ucieczkę zorganizował za pomocą ... drewnianego pistoletu.

W owym czasie mieszkał najczęściej w Chicago, między innymi w apartamencie przy ulicy 3512 North Halsted. W dalszym ciagu okradał banki i miał na swym koncie coraz więcej potyczek z policją federalną. Po incydencie na północy stanu Wisconsin, kiedy to agenci federalni przeprowadzili nieudanną akcję, stracili swojego człowieka i ranili niewinnego przechodnia, sprawa pojmania Dillingera stała się niezwykle prestiżowa. Jego brawurowe wyczyny podkreślały tym bardziej nieudolność służb bezpieczenstwa. Nie pomagały listy gończe i rozliczne zasadzki. Wróg publiczny nr 1, jak nazywali go agenci FBI, pozostawał wciąż na wolności. W końcu posłużono się podstępem.

Znajoma Dillingera, Anna Sage, była właścicielka domu schadzek, z rozlicznymi koneksjami w środowisku przestępczym i na policji, okazała się świetną informatorką. Nie wiadomo, co ją skłoniło do odegrania tej roli. Czy wysoka nagroda (15 tysięcy dolarów), czy też myśl o ratowaniu własnej skóry (groziła jej deportacja do rodzinnej Rumunii). Dillinger wraz ze swoją ówczesną narzeczoną Polly, mieszkał wówczas w apartamencie Sage przy North Halsted. 22 lipca 1934 roku razem mieli się udać do położonego nieopodal kina "Biograph" na pokaz filmu "Manhattan Melodrama" z Clarkiem Gable w roli głównej. Służby bezpieczeństwa otrzymały dokładne informacje o planowanym wyjściu. Szesnastu agentów FBI i pięciu policjantów otoczyło budynek. Po wyjściu z kina zaskoczony przez uzbrojonych agentów Dillinger próbował ratować się ucieczką w pobliski zaułek. Trafiły go cztery kule. Ta śmiertelna przeszła od tyłu głowy i utkwiła pod okiem. 22 lipca 1933 roku zmarł w szpitalu Alexian Brothers. Pochowano go na cmentarzu Crown Point w rodzinnym Indianopolis.

Taka była oficjalna wersja wydarzeń. Ale Jay Robert Nash, uznawany za autorytet w sprawach amerykańskiej kryminologii utrzymywał, że agenci FBI zabili wówczas niewłaściwego człowieka, a obawiając się kompromitacji, sfałszowali dokumenty. To prawda, że Sage była "kobietą w czerwieni" i poszła do kina w towarzystwie meżczyzny, którego dopadły kule agentów. Ale jej partnerem był wówczas nijaki James Lawrence, zwykły rzezimieszek - twierdził Nash. Sage wraz z kochankiem, skorumpowanym detektywem z Indiany, uknuli ten plan, żeby umożliwić Dillingerowi ucieczkę. Broniąc swej hipotezy Nash przedstawiał dowody, że zastrzelony meżczyzna różnił się wzrostem i wagą, i miał brązowe oczy, a nie jak legendarny przestępca - niebieskie.

Tak czy inaczej, istniejące do dziś kino Biograph przy ulicy 2433 North Lincoln stało się obiektem historycznym i doczekało się nawet wpisu do księgi narodowych miejsc pamięci. Miejmy nadzieję, że "w trosce o lepszy wizerunek miasta", nie zostanie wyburzone, jak to uczyniono z Muzeum Al Capone"a przy ulicy Clark.

A legenda Dillingera wciąż trwa. Niedawno stała się on bohaterem niezwykłej wystawy w nowym Muzeum Sztuki w Racine w Wisconsin. Postać słynnego bandyty i jego przestępczą działalność ukazują rysunki i gafiki znanego artysty Warringtona Colescott. Ekspozycja została zorganizowana w 70. rocznicę obrabowania banku, który mieścił się w gmachu zajmowanym obecnie przez muzeum. Sprawcą napadu był oczywiście John Dillinger...

dp

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor