"Naiwne szczęście pojawia się w zasięgu ręki,
lecz każdy krok oddala miast przyblizać spełnienie."
[Krzysztof Mroziewicz]
Krytycy i czytelnicy narzekają, właściwie chyba z przyzwyczajenia, że nie mamy "wybitnej" współczesnej prozy polskiej, która potrafiłaby opisać to wszystko, co aktualnie dzieje się w kraju nad Wisłą w świeży, odkrywczy, fascynujący, artystycznie dojrzały, poruszający i inspirujący sposób.
Jest to rzecz jasna fragment szerszego stosunku do sztuki i wszystkiego w ogóle, który można określić mianem "wiecznego niezadowolenia". Widać go ostro w popularnych stwierdzeniach, że nie mamy osiągnięć we współczesnym kinie, dramacie czy sporcie. Jakimś cudem nie można tego braku przypisać współczesnej poezji, malarstwu czy muzyce. W tych dziedzinach nie trzeba być znawcą, by wymienić z łatwością przynajmniej paru twórców światowej klasy.
Dlaczego twierdzi się, że nie mamy "wielkiej" prozy i "wielkich" epików współczesności? Prawdopodobnie dlatego, że rzeczywistość ciągle wymyka się przyzwyczajeniom i stereotypom twórczym, a ponarzekać nigdy nie zaszkodzi.
Wielka tradycja "epopei" Tołstoja, Manna, Stendhala czy Steinbecka przekłada się u nas na Prusa, Dąbrowską, Żeromskiego i Andrzejewskiego. Skoro nie ma problemu z tradycją, z czym jest?
Wydaje się, że z "wielkością" - ciągle oczekujemy na cuda miary światowej, a one w literackiej tradycji Polski zdarzają się niesłychanie rzadko. Dlaczego zatem nie przyjrzeć się tym autorom, którzy nie zrażeni "gębą" wielkości i światowości piszą książki istotnie dotykające polskiego "tu i teraz".
Pojawiło się ich ostatnio zupełnie sporo, a tacy autorzy jak Daniel Odija (1974), Wojciech Kuczok (1972), Michał Olszewski (1977), Tomasz Piątek (1974) czy znacznie młodsza Dorota Masłowkska (1983) piszą o Polsce z perspektywy doświadczeń pokolenia urodzonego w latach 70-tych ubiegłego wieku. Weszło ono w swoje dorosłe życie już w demokratycznym kraju, który z PRL-em i wszystkim tym, co można określić terminologicznym wytrychem pod nazwą "komuna" - teoretycznie - nie powinno mieć wiele wspólnego.
Jaka zatem jest ta literatura nowego pokolenia autorów i jaka jest opisywana przez nich "rzeczywistość"? Na szczęście różna i nierówna. Daje to czytelnikom możliwość wyboru najbardziej im odpowiadającego modelu literackiego opisu świata.
Michał Olszewski został nagrodzony przez wydawnictwo ZNAK w III edycji konkursu Znak-Proza za książkę "Do Amsterdamu" - już przez sam tytuł odsyłającej czytelnika do marzeń o innej rzeczywistości, aniżeli ta opisana. Nie jest to zresztą wyjątek. Bohaterowie wszystkich praktycznie powieści z omawianej grupy tęsknią za życiem, jeśli nie gdzie indziej, to z pewnością inaczej. Narrator pierwszego i najlepszego opowiadania zatytułowanego "Sprawa rodzinna" mówi bez ogródek:
"W najczarniejszych chwilach marzę, żeby rozwiązać. Anulować. Wysadzić w powietrze wszystko od Szczecina po Wetlinę, od Trakiszek po Worek Turoszowski. Masę obywatelską anulować przede wszystkim za pomocą chemii, broni ostrej albo nakazu emigracji. Gdzie indziej potrzebują glazurników, sprzątaczek i księży. Miasta zaorać, kamienice i kościoły zburzyć, bloki z wielkiej płyty unicestwić. Wioski wypalić żywym ogniem. Domy zrównać z gruntem." [s.14/15 Do...] Wyznanie jest wystarczająco oczywiste by nie mieć żadnych złudzeń. Postaci literackie nowej prozy nie lubią miejsc, w których przyszło im żyć.
Nie wszyscy jednak autorzy, i całe szczęście, są tak jednoznaczni w kreowaniu i przedstawianiu opinii o wartości kraju, w którym mieszkają. W powieściach Daniela Odiji opisujących tytułowe "Ulicę" i "Tartak" mamy do czynienia z bardziej wycieniowanymi sądami, które momentami ocierają się o poetykę tekstu z pogranicza parapsychologii. W zakończeniu "Ulicy" czytamy:
"Właściwie nie wiadomo, czy tam, gdzie Długa się kończyła, czasem się nie zaczynała, a tam gdzie się zaczynała, czasem się nie kończyła. Kłopot z określeniem tego, co było początkiem, a co końcem Długiej, podnosił znaczenie tego, co znajdowało się pomiędzy. Żyjące stworzenie umiera i by przejść z jednego stanu do drugiego, musi znaleźć się w rzeczywistości pomiędzy tymi stanami. Trudno jest zrozumieć i zapamiętać pomiędzy, mimo że pozornie łatwo je zauważyć. To jakby jajko, z którego może powstać życie albo jajecznica.
Bez pomiędzy nie byłoby Długiej. Nie byłoby istot zawartych pomiędzy narodzinami i śmiercią. Nie byłoby chorób, omdleń, pijaństwa i snów, które określają pomiędzy. Nie byłoby początku i końca, które bez pomiędzy nie miałaby punktu odniesienia, przez co nie mogłyby być. A tak, coś jest. I już." [s.143, Ulica]
Takie otwarcie na próbę rozumienia "pomiędzy" czyli świata ludzi "ani tu, ani tam" nie odziera opisanej "Ulicy" czy "Tartaku" z możliwości szukania w niej jakiegoś sensu, choćby nawet głęboko ukrytego pod powierzchnią byle jakiej, brudnej, głodnej, odrzuconej, narzekającej, bezrobotnej, pijanej, nieatrakcyjnej, bezwolnej, negatywnej, biernej, ksenofobicznej, zapyziałej społeczności.
Poetycka nastrojowość książek Odiji wciąga czytelnika w świat małomiateczkowej ulicy czy społeczności upadłego PGR-u w sposób bliski obrazowaniu i wyobraźni, starszego o jedno pokolenie Andrzeja Stasiuka (1970), który w cudownych "Opowieściach galicyjskich", "Białym kruku" czy "Dukli" pokazuje polską prowincję i Polaków tam mieszkających stosując metodę pełną dystansu, kreując prozę prawie magiczną i bardzo daleką od banalnej dosłowności:
"Ten świt sunął w naszą stronę. Pełzł. Mogłem sobie wyobrazić wielką mapę albo globus, po którym przesuwa się granica światła i mroku. Jak brzytwa zgarniająca pianę z policzka. Odsłania kolejne południki, miasta, wiochy i pojedynczych ludzi zajętych niecnymi sprawkami, miłością albo zwykłym błądzeniem w ciemności, zaskakuje ich w pół kroku, raptem i bez uprzedzenia. Jedni się cieszą, a inni umykają do swoich nor albo gonią za uciekającą czernią, żeby jeszcze na chwilę się w niej schronić." [Biały k...]
Zupełnie inny sposób obrazowania i kreowania postaci cechuje świat opowiadań Michała Olszewskiego, w którym mamy nieudane życiorysy, trudne emigracje, rozczarowania i odrzucenia ratowane beznadziejnie narkotykami i alkoholem, ale niewiele z tego wszystkiego wynika w ostatecznym przesłaniu tekstu. Postaci jego prozy rozmywają się w stosunkowo mało wiarygodnym, bo niesłychanie nieruchawym, prawie statycznym "dążeniu" do czegoś, co już dawno stało się dla nich niemożliwe, ale nie stanowi to dla tych młodych i często ambitnych ludzi żadnego dramatu:
"Chce uciec, zakończyć jak najszybciej tę rozmowę, do domu, do ludzi. Słońce chowa się znowu za chmurami. Wrona przelatuje nad głowami z głośnym szumem skrzydeł. Psy ujadają na kolonii. Próbuje trzymać się świata. Potrzebuje ludzi. Za chwile przetnie tory, pójdzie wąską ścieżką pomiędzy ogródkami, Grubas może już wrócił z pracy. Wieczorem zaleją pałę. Będzie dobrze. [s.162 Do Am...]
Nawet uciekanie w używki wszelkiego rodzaju, szczególnie alkohol i narkotyki na niewiele w książce Olszewskiego się zdają. Wprawdzie można się zapić na śmierć, ale dla samych zainteresowanych nie jest to powód do jakichś znaczących rozterek czy "pytań metafizycznych". "Do Amsterdamu" nie ma tej mocy destrukcji ani współczucia ile niesie ze sobą na przykład "Heroina" Tomasza Piątka, pisarza z tego samego pokolenia świetnych obserwatorów "świata na uboczu" urodzonych w latach 70-tych.
W jego powieści uderza niezwykła świadomość staczania się w "sztuczne światy" i pełna tego jasność:
"Jestem szczęśliwy w nowy, betonowy sposób. W moim ciele nie ma ani jednego centymetra sześciennego, który nie byłby całkowicie wypełniony czymś gorącym i ciężkim jak płynny cement. Ale biorę jeszcze dwa buchy. Muszę mieć w sobie naprawdę dużo, żeby wykonać to, co słodko majaczy mi w głowie. Muszę być naprawdę dobry. Mam dać Gabrielowi coś, co niełatwo dać, ale co może się okazać najpiękniejszym prezentem na nową drogę życia."[...]
Potem mijały godziny. Potrzeby duchowe przez ten czas były zaspokajane tylko przez prezenterki i piosenkarki z telewizji Viva Zwei. One chyba jednak były przygotowane do zaspokajania potrzeb duchowych kogoś zupełnie innego. Kiedy zacząłem się ruszać, wyłączyłem telefon. Nie bardzo mogłem rozmawiać, bo byłoby tak, jakbym ucierał na proszek dwa kawałki dykty, przesuwając jeden po drugim. Na szczęście w mojej głowie utrzymywało się jeszcze coś w rodzaju gigantycznej kostki cukru. To kanciaste urządzenie bolałoby, gdyby nie to, że równocześnie było słodkie."
Podobne sprawy są przedmiotem opisu w nagrodzonej Paszportem Polityki książce Doroty Masłowskiej, najmłodszej w tym gronie pisarki, której "Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną" urosła w atmosferze skandalu kulturowego do rangi wydarzenia literackiego na skalę pokoleniową. Tekst Masłowskiej, niezwykle przychylnie przyjęty przez Jerzego Pilcha w jego felietonach i Marcina Świetlickiego w jego recenzjach "stanowi nadrealistyczną alegorię polskiej tożsamości narodowej w rzeczywistości małego miasta w województwie pomorskim. Wątki kryminalne przeplatają się w niej z nadzwyczaj dojrzałą egzystencjalną refleksją." [recenzja wyd.] Niewielki fragment tej prozy znakomicie obrazuje wspólne wątki "Wojny polsko ruskiej..." z innymi omawianymi tutaj tytułami:
"Przechylając się przez bar niczym sprzedawczyni przez ladę. Jak gdyby zaraz miała sprzedać mi jakieś podróby, jakiś wyrób czekoladopodobny. Arleta. Żelazistą wodę w szklance od piwa. Barwnik do pisanek. Cukierki, co by sprzedała, by były puste w środku. Samo pazłotko. Czego by nie dotknęła swoimi palcami z paznokciami, podrobione i fałszywe. Gdyż ona sama jest fałszywa, pusta wewnętrznie. Pali fajkę. Kupioną od ruskich. Fałszywą, nieważną. Zamiast nikotyny są w niej jakieś śmieci, jakieś nieznane nikomu dragi. Jakieś papiery, trociny, co nie śniło się nauczycielkom. Co nie śniło się żadnej policji. Chociaż powinni Arletę posadzić. Których nie zna nikt, a na które ona wszystkich bajeruje, na swoje oczy."
Wojciech Kuczok natomiast stara się jak może, by uatrakcyjnić "inaczej" lekturę swojej nagrodzonej paszportem Polityki powieści. Serwuje nam w "Gnoju" beznadzieję życia śląskiego miasteczka dotkniętego bezwzględnością rodzącego się kapitalizmu, toksyczne układy rodzinne z debilnym, brutalnym ojcem katującym swego syna, który z kolei jest od niego emocjonalnie uzależniony, zdewociałą ciotką (to zresztą częsty motyw w omawianych książkach, identyczny wręcz wątek mamy na przykład w pierwszym opowiadaniu ze zbioru "Do Amsterdamu") niespełnionym erotycznie wujkiem i nieszczęśliwą, niezrealizowaną, pretensjonalną matką. Jakby tego było mało autor na koniec zalewa to "całe bogactw wątków i tematów" nieskończoną ilością gówna. Na niewiele jednak się zdaje ta żenująco banalna symbolika, cóż z niej bowiem nowego wynika - że wszystko to syf i gówno? Bardzo możliwe, bo w tekście powieści możemy przeczytać:
"Nie mieli pomysłu na starość, tak jak wcześniej nie mieli pomysłu na życie. Byli już starsi, niż to sobie wywróżyli w dzieciństwie, i nie wiedzieli, co z tymi nadgodzinami począć. Wszystko już się skończyło, kurtyna opadła, trzask krzesełek dawno ucichł, a oni pozostali na pustej scenie z odegranymi już rolami, zostali bez tekstu, bez reżysera i bez widowni. [s.190, Gnój]
Bohaterowie nowej prozy są generalnie "niedojrzali" aczkolwiek absolutnie nie "zieleni" w gombrowiczowkim sensie. Ich wieczna niedojrzałość jest raczej ciągłym obumieraniem i w żaden sposób nie czyni ich otwartymi na "nowe". Nie mają dosyć charakteru i wewnętrznej motywacji by poszukać jakiegokolwiek sensu (poza jedzeniem i wydalaniem) w ich życiu. Nawet jeśli coś kiedyś osiągnęli albo zmienili w swoim życiu, nie traktują tego w kategoriach sukcesu lecz jako złośliwość losu:
"...Rogal, mój przyjaciel z podstawówki, niezwykle utalentowany doradca ubezpieczeniowy holenderskiego potentata. Jeszcze na studiach wyłowili do łowcy głów i nie wypuścili [...] ma tylko jedną wadę, jest ona za to fundamentalna: zawsze rozkleja się po wódce i wraca do przeszłości [...]
-Tak, bracie, sprzedałeś się [...]
Na wsi chciałeś mieszkać, dzieci rolników edukować, żeby zobaczyli coś więcej oprócz sklepu z winem. I co, zapomniałeś? [s. 8/9 Do...]
Brak wewnętrznej samoakceptacji sprawia, że postaci literackie młodej literatury są generalnie niezadowolone, niespełnione i sfrustrowane z wielu różnych powodów (zmiany ustrojowe, bieda, konkurencja, brak perspektyw, bezrobocie, drożyzna, narkotyki, alkohol), nikt jednak z nich nie zamierza poszukiwać sensu swojego bycia "tu i teraz" w sobie. Poszukiwania, jeśli w ogóle mają miejsce, zawsze skierowane są na zewnątrz jednostki i w większości przypadków nacechowane oczekiwaniem jeśli nie cudu, to przynajmniej pomocy ze strony opieki społecznej albo przynajmniej rodziców.
"Nie podoba mi się miejsce, w którym żyję, a mimo to chcę w nim zostać? Jest w tym jakiś brak logiki [...]". [s.14/15 Do...]
I ten brak generalnie dotyczy wszystkich bohaterów pojawiających się w prozie pokolenia lat 70-tych.
Zbigniew Kruczalak
www.domksiazki.com