----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

31 marca 2004

Udostępnij znajomym:

Przed stu laty zamieszkiwało Stany Zjednoczone prawie dwa miliony polskich imigrantów. Przybywali tu z powodów politycznych i ekonomicznych. Nieśli z sobą przywiązanie do narodowej kultury, do języka i - nie będzie przesadą, gdy powiemy - do własnej religijności. To chyba był najważniejszy element mówiący o ich tożsamości. Bo też trudno się dziwić. Przecież wielkie fale naszych rodaków wybierających się za ocean w drugiej połowie XIX wieku i później to byli ludzie, którzy podejmowali trud podróży w nieznane za chlebem, jak to trafnie przedstawił Sienkiewicz. Ludzie twardzi, pracowici, w większości bez wyk­sz­tałcenia, ale zazdrośnie broniący swego honoru i przywiązania do wiary ojców. Właśnie do wiary ojców, bo ona była dla nich więzią i dawała poczucie bycia kimś. Nic im przecież innego nie zostało. Pieniędzy nie mieli, angielskiego nie znali, obyczaje nowego kraju były im obce - i takie nie nasze.

Patriotyzm nadwątlony przez lata przeżyte pod zaborami odżywał. Rodziła się świadomość, że pochodzą przecież z tego samego kraju, z tej samej Polski, nawet jeżeli jest wymazana z mapy Europy. Nic więc dziwnego, że powstające w setkach osady, wsie i miasteczka - a było ich na przełomie wieków 810 - otrzymywały nazwy polskich miejscowości. Świado­mość polskiego pocho­dzenia szła ręka w rękę z wiarą katolicką. Wystarczy przypomnieć, że na początku XX wieku istniało już w Stanach Zjednoczonych 517 polskich świątyń. One właśnie i tworzone przy nich parafie były zalążkami ośrodków nie tylko życia religijnego, ale także społecznego, organizacyjnego i kulturalnego. One też dawały nowym imigrantom poczucie własnej godności w nowym świecie nastawionym - nie tylko wtedy - na wykorzystywanie taniej siły roboczej nowoprzybyłych.

Zródłem takiego myślenia i aktywnego tworzenia nowej rzeczywistości była troska o utrzymanie wartości wyniesionych z ojczyzny. Dlatego to polscy imigranci pragnęli mieć zawsze z sobą księdza jako duchowego przywódcę. Kościół, wychodząc naprzeciw tym potrzebom, wysyłał kapłanów, najczęściej zakonników, towa­rzyszących wier­nym na ich tułaczej drodze.

Zasługi nie do przecenienia ma tu - zwłaszcza w Chicago - młode jeszcze wtedy zgromadzenie księży zmartwychwstańców, a obok niego zakon jezuitów. Na szczególne podkreślenie zasługuje także praca polskich żeńskich zgromadzeń zakonnych, jak siostry nazaretanki, felicjanki, zmartwychwstanki i inne, które do ostatnich czasów zapewniały nauczanie w przyparafialnych szkołach i podtrzymywanie ducha narodowego. A należy pamiętać, że tam gdzie była parafia, tam też powstawała szkoła.

Nie możemy także nie wspomnieć o francisz­kaninie, ojcu Leopoldzie Moczy­gembie, który z grupą 300 rodaków ze Śląska Opolskiego przybył do Teksasu i tam założył osadę Panna Maria i kolejno szereg innych, jak Czestochowa, Jasna Góra... Od niego też, od 1854 roku, oficjalnie datuje się początek zorganizowanej Polonii w Ameryce. Obok tego patriarchy Polonii należy także wspomnieć o księdzu Józefie Dąbrowskim, którego setną rocznicę śmierci obcho­dzimy w bieżącym roku. On to wraz z ojcem Leopoldem położył podwaliny pod Seminarium Polskie św. Cyryla i Metodego w Stanach Zjednoczonych (Orchard Lake, MI), obok którego powstały następnie: St. Mary"s College i St. Mary"s Preparatory School. Z seminarium wywodzi się cały zastęp księży - by wspomnieć tylko późniejszego kardynała Króla - pracujących następnie w parafiach polonijnych.

Interesujące jest podpatrzenie dzia­łalności tych niezliczonych kapłanów, którzy na przestrzeni prawie dwóch wieków poświęcali swoje wysiłki, by utrzymać wśród rodaków wiarę, język polski i rodzime wartości duchowo - kulturalne. Kierowała nimi zasada, którą wyraził w słowach ks. Dąbrowski pi­sząc, że polska emigracja winna zapewnic dzieciom swoim wyksztal­ce­nia... oraz, ze wyzsze wyksztalcenie mlodziezy na wychodzstwie powinno byc przeprowadzone zawsze w duchu narodowym polskim i katolickim.

W latach 1863-1913 pracowało wśród Polonii ponad 20 polskich je­zuitów, a do dzisiaj ponad stu. Przemie­rzali oni rozległe przestrzenie, docierając do najmniejszych nawet osad polskich imigrantów i zapewniając im posługę religijną. Sprawoz­dania w jezuickim archiwum podają, że w pierwszych dzie­siąt­kach lat XX wieku i prawie do naszych czasów na jednego jezuitę przypadało w ciągu roku głoszenie w różnych stanach prawie trzydzieści serii reko­lekcji i misji trwających od trzech do 12 dni. Pionierski to był okres i ogromna praca, która też przyniosła swoje owoce, bo Polonia do dzisiaj zachowała swoją tożsamość narodową i religijną.

Praca jezuitów nie zatrzymywała się jednak tylko na aspekcie religijnym. Wraz z głoszeniem Ewangelii szło propagowanie książek i czasopism, które ułatwiały nowo przybyłym odnalezienie się w kraju o większości protestanckiej i różnym czasem wartościowaniu etyczno-moralnym. Wspomnieć tu warto o kolportowanym z Polski miesięczniku Poslaniec Serca Jezusowego, a od 1917 r. wydawanym w Chicago Poslancu Serca Jezusa. Na odnotowanie również zasługuje fakt, że np. ojciec Matauszek już w 1872 i 74 założył w Missouri dwa czasopisma: Orzel Bialy i Pielgrzym, a najstarszym polskim pismem było wydawane w Nowym Jorku w latach 1835-64 Echo z Polski. Ten sam jezuita, podobnie zresztą, jak wielu innych, zakładał osiedla dla rodaków - póź­niejsze miasteczka - takie jak Kraków, Warszawa, Nowy Poznań, Polander, gdzie następnie budowano kościoły i szkoły.

Patrząc na dokonania Polonii, która już odeszła i patrząc na to, co po sobie zostawiła - a mam tu na myśli do dziś istniejące organizacje, wspaniałe kościoły rozsiane po metropolii chicagowskiej, Wisconsin, Pensylwanii, Michigan, Nowym Jorku i innych stanach, a także muzeum polskie w Ameryce ze swoimi zbiorami, sale teatralne, a także do dziś istniejące stare miejsca spotkań i zbaw - nasuwa się pytanie, co było źródłem takiej żywotności i ekspansji. Nie będę chyba daleki od prawdy, gdy źródła tego będę się dopatrywał w poczuciu zdrowo pojętej dumy narodowej i własnej tożsamości ludzi tego samego polskiego pochodzenia, ale tworzących nową rzeczywistość - Polonię. Polonia bowiem to nie Polska, to nie kraj i obyczaje przeniesione znad Wisły do Ameryki, to coś nowego, to ludzie mający swoje szczególne cechy tworzące się w wyniku przyswajania sobie wartości kraju osiedlenia oraz narodowego polskiego ducha. To ludzie, którzy dopracowali sie swoich liderów, swoich poetów, aktorów, muzyków, architektów, inżynierów, przemysłowców, biznesmenów, a także polityków.

Polonia to wielka narodowa przygoda. Polonia to wielki kapitał duchowy ciągle jednak narażony na rozpłynięcie się, jeżeli rodacy przestaną siebie cenić, zapomną o swojej tożsamości i oży­wiającym bogactwie polskiego ducha.

Stefan Filipowicz, SI

zdjęcia: Archiwum Muzeum Polskiego w Ameryce

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor