Przetrwała też pamięć o błyskach lornetek funkcjonariuszy "czuwających" w zaroślach otaczających murawę lotniska; o przyspieszonym nawałnicą powrocie do domów, także ślizgiem z siekanej strugami deszczu skarpy lotniska i wpław przez Biały Dunajec. W tym pośpiechu, w błyskawicach rozdzierających nagrzane powietrze - nikt prawie, z wyjątkiem tych, którzy musieli - nie został, by uwiecznić równie pospieszną jak opuszczanie miejsca mszy likwidację (bo nie była to regularna rozbiórka) drewnianej konstrukcji ołtarza projektu nowotarskiego architekta Tadeusza Jędryski.
Ołtarz ten był jedynym, który uległ prawie zupełnemu demontażowi i jednym z najpiękniejszych obiektów, jakie przez tych 25 lat były świadkami papieskich pielgrzymek do ojczyzny. Ponieważ był ołtarzem budowanym podczas pierwszej pielgrzymki - istniała ewentualność, iż stanie się obiektem kultowym. Ówczesne władze chciały temu zapobiec. Zezwolenia na budowę ołtarza wojewoda udzielił - można przypuszczać - dopiero, gdy zobligowała go władza zwierzchnia, bo z własnej woli dopuścić do tego nie chciał.
- Termin przyjazdu papieża ustalony był na 8 czerwca, a kiedy Sącz nam zlecił prace - pozostawał tylko miesiąc na zbudowanie ołtarza. Chyba nie chcieli, żebyśmy ten ołtarz mogli ukończyć... - wspomina dziś wieloletni szef zaopatrzenia w Przedsiębiorstwie Budownictwa Komunalnego, Kazimierz Pajerski z Nowego Targu.
Wiele drewna, na wezwanie księży z ambon, przywieźli górale. Zgłaszali się do pomocy cieśle, przywożąc swoje maszyny. Zebrało się na lotnisku gotowych do pracy ok. 300 ludzi. Reglamentowanego drewna było dramatycznie mało, a termin - naglący.
Główne podpory konstrukcji ołtarza stanowiło 12 belek o bokach 45 x 45 cm (w dolnej części) oraz 35 x 35 cm (w górnej części). Budowniczowie ołtarza zużyli 200 litrów lakieru i tyleż pokostu oraz 800 kg gwoździ, a długie śruby do skręcania konstrukcji osadzonej na kotwach w ziemi wykonywano w ślusarni Przedsiębiorstwa. Stolarnia i ślusarnia PBK zresztą przez cały maj pracowały na rzecz ołtarza. - Ale i tak, siłami PBK, robilibyśmy go chyba pół roku - wspominają pracownicy.
Przez kilka dni poprzedzających przyjazd papieża cieśle pracowali nawet nocami, przy świetle.. Pośpiech był taki, że przez ostatni tydzień ludzie nawet nie opuszczali terenu budowy, nocując w barakowozie. Ołtarz i sektory udało się ukończyć dzień przed pamiętną mszą. Tydzień wcześniej jednak okazało się, że budowlę już trzeba oddać do sprawdzenia służbom specjalnym, dlatego też wykonawcy nie zdążyli założyć instalacji odgromowej. Dni były akurat parne, pogoda burzowa i wąski krąg ludzi mających świadomość tego braku, drżał, widząc pioruny bijące w Biały Dunajec nocą poprzedzającą papieską wizytę.
Gdy po zakończeniu mszy i przejeździe między sektorami papież wsiadł do helikoptera, by zatoczyć jeszcze kółko nad Bukowiną, wzlecieć nad Gorce i czoło Turbacza - gęstwę ciemnych chmur pruły błyskawice. Kilka osób z tłumu opuszczającego lotnisko doznało wtedy - na szczęście nie śmiertelnych - porażeń od piorunów.
W tym samym czasie koparka i dźwig (od dnia poprzedzającego wizytę czekające na lotnisku) podjeżdżały już do ołtarza, by czynić swoją powinność. Pracownicy zahaczyli liną o krokwie, 8-10-tonowy dźwig pociągnął i w momencie rozpadła się i połamała cała konstrukcja. Na miejscu był dyrektor nowosądeckiego Kombinatu Budownictwa Komunalnego, jako jednostki nadrzędnej, była milicja, tajne służby i służby kościelne. Jak wyjaśnia inż. Andrzej Stopka, ówczesny dyrektor nowotarskiego PBK, krokwie konstrukcji ołtarza łączone były "na pierścienie" i ściskane śrubą, stanowiły więc węzeł nie do rozebrania, a przynajmniej nie w tak błyskawicznym tempie, nie w takich warunkach. Konieczność natychmiastowej rozbiórki ołtarza nowosądeckie szefostwo uzasadniało mu potrzebą szybkiego uruchomienia lotniska, na którym zaraz potem miały się odbywać szkolenia. Ponieważ w latach 50-tych lotnisko było budowane dla celów militarnych, konstrukcję trzeba było tak zespalać z podłożem, by nie uszkodzić betonowych pasów zamaskowanych murawą.
Połamane deski, listwy, krokwie z ołtarza zwożono do magazynu PBK w Nowym Targu przez prawie całą noc. Hałda zwiezionego drewna urosła na 8-10 metrów i podobną miała szerokość. Jednak najlepsze drewno sądeckie samochody prosto z lotniska zabrały do nowosądeckiego Kombinatu Budownictwa Komunalnego, do robót przy rozbiórce ołtarza przywożąc wcześniej z ówczesnej stolicy województwa cały autobus nietrzeźwych junaków OHP. Do Sącza pojechało około połowy drewna z ołtarza oraz deski z ławek, dostarczone przez ludzi. Kościół zabrał tylko żerdzie, ponoć do budowy kolejnego obiektu sakralnego. Nazajutrz po papieskiej wizycie na lotnisku nie było już nic prócz resztek drewnianego złomu i podeptanej trawy. Drewno zwiezione do magazynu miejscowi już junacy przez dwa miesiące uwalniali od gwoździ i śrubunków, segregując według rozmiarów. Drewna krokwiowego - tzw. krawędziaków o wymiarach 8 x 10, 10 x 12 i 16 x 16 cm na lotnisku było najwięcej, lecz do magazynu trafiło bardzo niewiele, gdyż ten materiał został zabrany prosto z lotniska.
Po jakimś czasie dyrektor PKB w Nowym Targu wydał polecenie wydania drewna dla milicji warszawskiej - w ilości takiej, jaka się zmieści na dwa duże samochody. Wzięte za pokryciem 35-50 procent rzeczywistej wartości "krawędziaki" może nadawały się na zbudowanie daczy, ale na pewno nie domu mieszkalnego. Potem jeszcze deski i "krawędziaki" wydawane były z polecenia dyrektora do Białki lub Bukowiny Tatrzańskiej, podobno dla generała, który tam budował daczę.
Jest więc prawdopodobne, że część drewna z ołtarza na nowotarskim lotnisku została potem użyta do budowy innej generalskiej daczy w Konstancinie pod Warszawą. Nie jest jednak możliwe, by materiał pobrany z magazynu dało się "przerobić" na płazy ścienne. Rozmiary wywiezionego drewna wskazują natomiast, że ten materiał mógł być użyty do wykończenia budynku, a jego szczyt być może istotnie ozdabia listwa z brzegu podestu.
Nie był to wszakże koniec historii drewna z papieskiego ołtarza. Po około roku do biura PBK na Parkowej przyjechali po cywilnemu panowie z policji czy z UB. Zabrali oni - rzekomo "do śledztwa" dokumenty dotyczące rozchodu drewna z dwóch aut, które pojechały do Warszawy. W stanie wojennym dyrektor techniczny PBK wraz z szefem zaopatrzenia byli wzywani na policję w Nowym Targu i przepytywani, gdzie jeszcze mogło pojechać drewno ołtarza na nowotarskim lotnisku, bo nie na tym rzecz polega, aby dygnitarze kradli.
Chodziły słuchy, że ołtarz z nowotarskiego lotniska od razu chcieli kupić górale "spod hal", aby drewniana konstrukcja dała początek kaplicy, ale gros decyzji towarzyszących papieskiej wizycie zapadało na szczeblu dyrekcji Kombinatu Budownictwa Komunalnego, Komitetu Wojewódzkiego i wojewody. W efekcie Kościół przejął z ołtarza tylko szczyt i krzyż. Szczyt był długo eksponowany w bocznej nawie nowotarskiego kościoła p.w. Najświętszego Serca Pana Jezusa, lecz potem zdemontowany i złożony w magazynie. Krzyż towarzyszył różnym masowym uroczystościom religijnym, teraz również obchodom ćwierćwiecza pamiętnej mszy na nowotarskim lotnisku.
Przez tych 25 lat ołtarz projektowany i wznoszony w nieprawdopodobnym tempie, trwał tylko w pamięci ludzkiej i na zdjęciach. Dopiero architekt ołtarza, autor wybranej wówczas przez Kurię Metropolitalną koncepcji, Tadeusz Jędrysko, zainicjował stworzenie makiety obiektu w skali 1:25, łącznie z przywiezioną wtedy z Ludźmierza złocistą figurą Matki Bożej Gaździny Podhala. Makieta będzie umieszczona w nowotarskim ratuszu, za szkłem.
Tekst i fotografie Anna Szopińska