----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

30 czerwca 2004

Udostępnij znajomym:

Sprawa uprawnień tłumaczy i ich kwalifikacji jest źródłem ciągłych nieporozumień. Częściowo winna jest celowa dezinformacja, częściowo - niezrozumienie przez klientów różnic pomiędzy systemami obowiązującymi w Polsce i w USA. Postanowiłem zabrać głos w tej sprawie w imieniu swoim i kolegów tłumaczy, znużonych odpowiadaniem setki razy na pytanie "proszę pana, a czy pan jest tłumaczem przysięgłym". Jak wyjaśnię za chwilę, jest to pytanie, na które wyjątkowo trudno znaleźć uczciwą odpowiedź.

Wydaje mi się, że mam szczególne uprawnienia do wypowiadania się w tej sprawie. Od 10 lat posiadam akredytację Amerykańskiego Stowarzyszenia Tłumaczy (ATA). Od dwóch lat jestem członkiem komisji egzaminacyjnej Stowarzyszenia i odpowiadam za egzamin akredytacyjny z języka angielskiego na polski. Trzykrotnie prowadziłem takie egzaminy w imieniu ATA, a po raz czwarty poprowadzę egzamin w Chicago 4 września - wszystkich zainteresowanych zachęcam do przystąpienia do niego, szczegóły poniżej.

Zimą tego roku Konsulat RP w Chicago zwrócił się do mniej z prośbą o pomoc w przygotowaniu listy tłumaczy, którzy swoimi kwalifikacjami gwarantowaliby fachowość usług. Na liście tej umieściłem wszystkich tłumaczy posiadających akredytację ATA, jak również dwie osoby, których pracę widziałem wielokrotnie, i których profesjonalizm i standardy usług w zakresie tłumaczenia dokumentów urzędowych nie budzą moich najmniejszych wątpliwości. Żadna z osób umieszczonych na tej liście nie oferowała mi żadnych korzyści materialnych za włączenie jej nazwiska, ja również nie narzucałem się Konsulatowi z tym pomysłem - przeciwnie, inicjatywa wyszła od Konsulatu i wzięła się ze znużenia przeglądaniem setek tłumaczeń wykonanych źle, niechlujnie i w sposób niemożliwy przez Konsulat do przyjęcia.

Mimo to znalazły się osoby, które zwietrzyły w tym aferę. Pewna pani z biura podróży/pośrednictwa pracy/porad dla przyjezdnych/ tłumaczeń z Lawrence Avenue (zachęcam wszystkich do sceptycznego podchodzenia do jakości usług, kiedy ich oferta jest aż tak szeroka) straszyła mnie nawet policją za robienie ciemnych geszeftów z Konsulatem.

A jednocześnie od kilkunastu lat jestem "praktykującym" tłumaczem, jak wielu moich kolegów po fachu, dzielącym czas pomiędzy tłumaczenia dla firm amerykańskich (mam imponującą listę klientów, obejmującą kilkadziesiąt największych amerykańskich korporacji, szereg prestiżowych organizacji, związków zawodowych, itp.) i służenie klientom polonijnym tłumaczeniami dokumentów, jak również tłumaczeniami ustnymi w sądach i rozmaitych urzędach. Wszystkie te formy działalności traktuję równie poważnie i uważam, że nasi rodacy w pełni zasługują na równie fachowe usługi tłumaczeniowe, jak Citigroup czy General Electric.

Wymagania formalne

Wymagania formalne pod adresem tłumaczy w tym kraju są doprawdy minimalne. Mówiąc szczerze, moim zdaniem są one zbyt niskie. Wiele razy byłem świadkiem występów tłumaczy o żenującym wręcz poziomie zawodowym. Gdyby szukać porównania z innych fachów, odpowiadałoby to podłączeniu rury gazowej do kranu i rury wodnej do piecyka gazowego. Za coś takiego kontraktor miałby sprawę sądową. Kiepscy tłumacze natomiast z jakichś powodów są w stanie wytrwać w tym fachu czasem latami, dukając, kalecząc oba języki, pomijając połowę tego, co świadek mówi, wtrącając swoje trzy grosze... Podobnie wygląda sprawa z tłumaczeniami pisemnymi, nawet dokumentów tak prostych jak świadectwo urodzenia.

Jedynie w nielicznych sytuacjach wymagane są jakieś formalne kwalifikacje. Oto przykłady:

** tłumacze sądowi i urzędowi; we wszystkich sprawach kryminalnych, łącznie z wykroczeniami drogowymi, sąd zapewnia tłumacza, który ma za sobą pewne minimalne przeszkolenie i egzamin kwalifikacyjny; uwaga - zabieranie ze sobą własnego tłumacza na sprawę kryminalną nie ma sensu - i tak nie zostanie on dopuszczony do głosu.

W sprawach cywilnych sąd również zapewnia czasem tłumaczy, nie można jednak na to liczyć i każdy rozsądny adwokat będzie namawiał klienta na przyprowadzenie własnego tłumacza. Choć nie ma wymogu posiadania żadnych konkretnych kwalifikacji, sędzia albo adwokat strony przeciwnej może spytać tłumacza o wykształcenie i doświadczenie zawodowe - i w uzasadnionych przypadkach zakwestionować jego zdolność do należytego spełnienia tej roli.

Uwaga - dwujęzyczny adwokat nie może być jednocześnie tłumaczem. Nie ma formalnego zakazu korzystania z pomocy członka rodziny w sądach cywilnych, jednak wielu sędziów patrzy na to niechętnie. Owszem, zdarzają się naturalne talenty, w większości przypadków jest to jednak niemal gwarancja amatorszczyzny najgorszego gatunku. Sędziowie spodziewają się po tłumaczach zachowania pewnych manier i form i czasami sprawa przybiera nieprzyjemny obrót, gdy ich oczekiwania nie są spełniane. Jeżeli sprawa zostanie przez to odroczona, dodatkowe koszty adwokackie będą kilkakrotnie wyższe niż honorarium tłumacza. Do Państwa należy rozważenie, czy taka próba oszczędności ma sens.

Oto kilka elementów, na które należy być szczególnie wyczulonym w przypadku tłumaczenia sądowego:

- mówienie w pierwszej osobie ; tłumacz wciela się w rolę osoby, którą tłumaczy; innymi słowy, nie mówi: "ona powiedziała, że jechała w stronę skrzyżowania z Belmont..." lecz "Jechałam w stronę skrzyżowania z Belmont"; wynika to z przysięgi, że będzie się przekazywać w drugim języku dokładnie to, co się słyszy, bez dodatków i upiększeń; wydaje się to całkiem proste, lecz amatorzy miewają opory przez "podszywaniem" się pod osoby płci przeciwnej, czy też np. alkoholików.

- tłumaczenie, a nie streszczanie; osoba, którą tłumaczymy, mówi często chaotycznie - zdenerwowana sądem, usiłująca sobie przypomnieć zdarzenia sprzed lat, a czasem celowo gmatwająca proste rzeczy, aby uniknąć prawdy; nie do tłumacza należy oddzielanie ziarna od plew, cenzurowanie nieparlamentarnych słów, zmiana tonu, aby świadek brzmiał mądrzej po angielsku niż po polsku. Nie pomagamy w ten sposób świadkowi - różnice takie są dość ewidentne, nawet jeśli nie zna się języka. Czasem trudno jest zapamiętać długi potok słów. Prawdziwi zawodowcy robią notatki - z mojego doświadczenia wynika, że wystarczy zanotować kilka kluczowych słów z każdego zdania, aby nie pogubić elementów wypowiedzi. W przeciwnym razie może dojść do sytuacji żenującej dla każdego szanującego się tłumacza - po dwuminutowej tyradzie świadka, tłumacz kwituje ją trzema zdaniami.

- nie bawmy się w adwokatów ; chęć pomagania człowiekowi, który nas wynajął i zapłacił nam niemałe pieniądze, często jest silniejsza niż zdrowy rozsądek i strach przed karą za krzywoprzysięstwo (tłumacz zostaje przecież zaprzysiężony, że będzie wiernie przekazywać słowa świadka - i nic więcej). Znam osobę, która wpadła przez to w poważne tarapaty przed komisją sekretarza stanu decydującą o oddaniu prawa jazdy osobom skazanym za prowadzenie samochodu w stanie nietrzeźwym. Pani ta wiedziała, jak jest "prawidłowa" odpowiedź na pytanie komisji i podawała ją niezależnie od tego, co mówił jej klient. Udawało się jej, dopóki nie trafiła na kogoś mówiącego po polsku...

- szacunek wobec sądu; amerykańska tradycja wymaga zachowania w sądzie określonych form - wstawania przy wchodzeniu i wychodzeniu sędziego z sali, tytułowania go "Your Honor", itp. Tłumacz, który nie przestrzega tych zasad może wręcz zaszkodzić swojemu klientowi

Uwaga - są pewne sytuacje, w których członek rodziny nie zostanie dopuszczony do tłumaczenia.Najlepszym przykładem jest Urząd Imigracyjny oraz wstępna ewaluacja (przed sprawą sądową) osób złapanych na jeździe po alkoholu.

** tłumacze dokumentów; po pierwsze, chciałbym powiedzieć z całą odpowiedzialnością: w Stanach Zjednoczonych nie istnieje instytucja tłumacza przysięgłego! Jeżeli ktoś posiada takie uprawnienia z Polski, to bardzo dobrze, jednak nie mają one żadnego znaczenia dla amerykańskich urzędów. Jeżeli ktoś ogłasza się jako tłumacz przysięgły, to, ściśle rzecz biorąc, mówi nieprawdę. I muszę wyznać, że sam jestem winny tego uchybienia w swoim ogłoszeniu w Informatorze Polonijnym. Dlaczego? Bo miałem dość tłumaczenia, na czym polega różnica pomiędzy akredytacją (oferowaną przez Stowarzyszenie Tłumaczy Amerykańskich, a więc organizację zawodową, nie zaś urząd federalny czy stanowy) a egzaminem państwowym, nieznanym tu w Stanach, a wymaganym w Polsce od ludzi, którzy tam mogą posługiwać się tytułem i pieczęcią tłumacza przysięgłego. Co więcej, tutaj tłumaczenia urzędowe są właściwie "przysięgłe" - ponieważ tłumacz umieszcza pod nimi odpowiednią formułę urzędową, przysięgę jego kwalifikacji oraz wierności tłumaczenia. Takie oświadczenie tłumacza potwierdza notariusz - to jego pieczęć stanowi o oficjalnym charakterze tłumaczenia. Innymi słowy, tłumacz jest "przysięgły" bo składa przysięgę pod każdym dokumentem, nie zaś dlatego, że jakaś komisja potwierdziła jego kwalifikacje i nadała mu ten tytuł.

Wszelkie urzędy, które wymagają od Państwa tłumaczenia wykonanego przez tłumacza przysięgłego (łącznie z pewnym biurem paszportowym na Południu) popełniają nieścisłość - powinni mówić, że chcą tłumaczenia wykonanego przez firmę zawodowo zajmującą się tłumaczeniami, opatrzonego takim właśnie oświadczeniem tłumacza, zaprzysiężonym przed notariuszem.

** Notariusz; Często widzi się, że tłumacz pieczętuje swoje oświadczenie o prawdziwości i wierności tłumaczenia własną pieczątką notarialną. Choć wiele urzędów przymyka na to oko, jest to nielegalne i stanowi poważne wykroczenie przeciwko Ustawie o Notariuszach Publicznych. Może wręcz stanowić podstawę do odebrania uprawnień notarialnych! Bowiem jedyną osobą, której zeznań notariusz nie ma prawa zaprzysięgać jest bowiem on sam. Gorąco zachęcam Państwa do nalegania, aby pod tłumaczeniem znajdowały się dwa osobne podpisy - jeden tłumacza, drugi notariusza.

Chciałbym również zwrócić uwagę na wielką różnicę pomiędzy uprawnieniami notariusza w Polsce i w Stanach. Polski notariusz to adwokat o szerokich uprawnieniach do przyjmowania oświadczeń i zeznań, potwierdzania zawarcia kontraktów, sporządzania wpisów do ksiąg wieczystych, itp. Tutejszy notariusz to ktoś, kto nie musi mieć najmniejszego pojęcia o prawie, a jego jedyną funkcją jest potwierdzenie pieczątką i podpisem, że ktoś złożył przed nim oświadczenie dowolnej treści. Nie wnika w prawdziwość, legalność czy poprawność takiego oświadczenia, po prostu potwierdza pieczątką, że ktoś gotowy był przysiąc na jego prawdziwość.

Za taką usługę notariusz ma prawo pobrać jednego dolara. Urząd przyznający te uprawnienia zachęca do zgłaszania przypadków, gdy notariusze pobierają za te usługę więcej - może być to podstawą do surowych kar grzywny i odebrania uprawnień.

** Akredytacja; Leszek Mickiewicz w swoim ogłoszeniu zamieszczonym w Monitorze z zeszłego miesiąca mówił prawdę: do Amerykańskiego Stowarzyszenia Tłumaczy może wstąpić praktycznie każdy. Choć ATA wymaga złożenia oświadczenia, że będzie się przestrzegać zasad profesjonalizmu, nie jest to w żaden sposób egzekwowane i całkowity amator może mydlić oczy w swojej reklamie członkostwem tej szacownej organizacji. To samo dotyczy biur tłumaczeń - wystarczy opłacić składkę, żadne formalne kwalifikacje nie są wymagane.

Pewną gwarancją profesjonalizmu jest zdanie niełatwego egzaminu akredytacyjnego. Jest to test umiejętności językowych, a co ważniejsze, zrozumienia, na czym polega proces tłumaczenia, łączący w sobie wierność wobec oryginału i poprawność językową produktu końcowego. Tadeusz Boy-Żeleński napisał kiedyś, że "z tłumaczeniem jak z kobietami - albo wierne, albo piękne". ATA wymaga wierności, i choć nie spodziewa się po tłumaczeniu piękna, nie toleruje też tekstów szpetnych. Jako członek komisji akredytacyjnej, miałem okazję czytać kilkanaście takich egzaminów i muszę powiedzieć, że najczęstszym powodem oblania kandydata jest niezrozumienie tego podstawowego wymogu - przetłumaczony tekst musi zachowywać "ducha i literę" oryginału, a jednocześnie być poprawny językowo.

Niedawno Stowarzyszenie wprowadziło dodało dodatkowy wymóg - osoby przystępujące do egzaminu akredytacyjnego muszą wykazać się albo "advance degree" (w praktyce magisterium lub doktoratem - w dowolnej dziedzinie), licencjatem z dziedziny tłumaczenia z uznanej szkoły wyższej, licencjatem z innych dziedziny wspartym dwoma laty doświadczenia zawodowego jako tłumacz, bądź pięcioma laty doświadczenia zawodowego. Ten niewygórowany wymóg okazał się trudny do spełnienia - w tym roku nie mieliśmy ani jednego kandydata.

Czym jest akredytacja?

Z pewnością nie jest stuprocentową gwarancją profesjonalizmu. Na przykład kilku najlepszych tłumaczy kabinowych, z jakimi kiedykolwiek w życiu zdarzyło mi się pracować, z jakichś powodów nigdy nie przystępowało do tego egzaminu. Miałem też okazję widzieć bardzo nieprofesjonalne tłumaczenia, których dopuścili się tłumacze akredytowani. Ale przecież nawet prawo uprawiania medycyny nie daje gwarancji, że spotkamy znakomitego lekarza, a nie konowała, a mimo to chodzimy do ludzi, którzy mają przy nazwisku "MD", a nie do znachorów. W tym samym stopniu akredytacja tłumacza znacznie zwiększa prawdopodobieństwo, że trafimy na zawodowca, szanującego ten fach i swoich klientów.

American Translators Association wysyła co roku karty swoim członkom, z zaznaczeniem ich statusu. Active Member - Członek Czynny to status osoby, która zdała egzamin kwalifikacyjny. "Associate Member" oznacza jedynie członkostwo, zapłacenie składki, bez potwierdzenia uprawnień. W razie wątpliwości, można poprosić tłumacza o pokazanie takiej karty, albo sprawdzić jego uprawnienia na stronie internetowej www. atanet.org.

Osoby myślące poważnie o zawodzie tłumacza zachęcam do przystąpienia do egzaminu akredytacyjnego, który odbędzie się 4 września w Chicago. Szczegóły znaleźć można również na stronie internetowej ATA.

Tomasz Popławski świadczy od ponad 10 lat

pełny zakres usług tłumaczeniowych.

Jego biuro znajduje się pod adresem:

5728 N. Kostner Ave.,

Chicago IL 60646, tel. 773-725-2535

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor