----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

31 lipca 2004

Udostępnij znajomym:

Natasza Justyna Maria Isaacs ma 32 lata, piękne zielone oczy z żółtymi plamkami i godną pozazdroszczenia sylwetkę modelki. Nic dziwnego, pracowała kiedyś dla najlepszych kreatorów mody, w tym Yvesa Saint Laurenta i Valentino. Oprócz urody i inteligencji po swych przodkach odziedziczyła arystokratyczne pochodzenie i maniery damy. Jej babcia Gabriela wywodzi się ze słynnego hrabiowskiego rodu herbu Ostoja, który Polsce dał kilku królów. Mimo takiego rodowodu nie należy do osób wyniosłych ani zarozumiałych. Wręcz przeciwnie, jest bardzo otwarta i bezpośrednia. Z natury optymistka, nigdy nie martwi się na zapas. Jak typowy Byk działa dopiero wtedy, gdy pojawia się problem. Nie lubi jednego: gdy ktoś nie ma własnego zdania. Natasza od czterech lat nie ustaje w działaniach charytatywnych na rzecz chicagowskiej Polonii, mimo że ze strony niektórych osób z tego środowiska spotkało ją dużo nieprzyjemności i przykrości. Do współpracy namówiła też męża Michała, który jest znanym i cenionym biznesmenem amerykańskim, właścicielem sieci fabryk kranów i urządzeń hydraulicznych "Mico". Jesienią ubiegłego roku odebrała z rąk konsula generalnego RP, Franciszka Adamczyka nagrodę za pracę na rzecz Paderewski Symphony Orchestra. Wolny czas najchętniej spędza z mężem i dziećmi, 14-letnim Norbertem - wzorowym uczniem , którego pasją jest koszykówka i pianino - oraz 10-letnią Chloe - piątkową uczennicą, która w wolnym czasie gra na pianinie i w tenisa ziemnego w North Shore. Wszyscy bardzo kochają zwierzęta, stąd w ich domu schronienie znalazły cztery koty: Żuczek, Sylwester, Bella, Orio oraz dwa psy: Mico i Ruffles.

Skąd pochodzisz?

- W Gdyni, gdzie się urodziłam, spędziłam pierwszych 14 lat swojego życia. Jestem jedynaczką. Pochodzenie arystokratyczne odziedziczyłam nie tylko po mamie Lidii, ale i po tacie Grzegorzu, z rodu Kułakowskich. Babcia Gabriela co prawda już zmarła, ale tradycje żyją nadal. Podtrzymuje je mama, z wykształcenia historyk sztuki. Na wyjazd do Stanów namawiała przez jakiś czas moich rodziców mama taty. Babcia Irena w Chicago prowadziła na "Jackowie" restaurację "Kasztelanka", w kuchni której rządził szef ze słynnego zakopiańskiego "Jędrusia". Gdy sytuacja ekonomiczna w Polsce znacznie się pogorszyła, rodzice spakowali walizki. W Stanach wylądowaliśmy w 1982 roku.

Jak to się stało, że zostałaś modelką?

- Uczęszczałam do katolickiej szkoły, gdzie panowała surowa dyscyplina. Gdy nauczyciele dowiedzieli się, że pozuję do zdjęć, miałam poważne problemy. A z modelowaniem wszystko zaczęło się zupełnie przypadkowo, gdy któregoś dnia zaczepiła mnie na plaży Oak Beach przedstawicielka "Elite" i zaprosiła na serię próbnych zdjęć. Reszta to historia. W ciągu siedmiu lat, kiedy to pozostawałam na kontrakcie z agencją, modelowałam m.in. ubiory dla Yvesa Saint Laurenta, biżuterię dla Tiffany i Domani, karty Johna Liehearta. Pracowałam oczywiście też na wybiegu, głównie w Mediolanie, prezentując kreacje wszystkich wielkich projektantów. Musiałam szybko się usamodzielnić, gdyż rodzice wrócili do Polski, gdy miałam 17 lat. Dwa lata później wyjechała z Chicago babcia Irena. Dziś kursuje ona między Gdynią, Wiedniem, i Florencją. Ta piękna kobieta, odkąd pamiętam byla adorowana i kochana przez wielu mężczyn.

Bardzo wcześnie wyszłaś za mąż...

- Pierwszy raz zauważyliśmy się nad jeziorem Michigan, gdzie oboje biegaliśmy każdego ranka. Musiałam Michałowi wpaść w oko, bo od tamtego momentu podążał za mną, jak mówiły mi koleżanki, niczym cień. Poznaliśmy się w ekskluzywnym, już nieistniejącym klubie - miejscu spotkań aktorów i modeli, "Crystal". Na trzeciej randce Michał powiedział mi, że chce się ze mną żenić. Choć nie w głowie była mi wtedy żeniaczka - miałam za sobą krótki i nieudany związek z ojcem Norberta - wyszłam za niego, gdyż najnormalniej w świecie się zakochałam. Miałam wtedy 21 lat. Po ślubie zarzuciłam karierę i wkrótce zaszłam w ciążę z Chloe. Na parę lat zamieszkaliśmy w śródmieściu. W tym czasie, nie tylko urodziłam dziecko, ale zaliczyłam studia z gemologii i teatru na Columbia University. Gdy dzieci osiągnęły wiek szkolny, wyprowadziliśmy się na przedmieścia do Glencoe. Ponieważ jednak bardzo kochamy miasto i związane z nim atrakcje, na pewno wrócimy do centrum, gdy tylko nasze pociechy podrosną.

Czy nie tęsknisz za światem mody, który wiąże się z egzotycznymi podróżami, luksusowymi hotelami i pięknymi ludźmi?

- Jestem bardzo szczęśliwa w związku z Michałem. On jest wyjątkową osobą: bardzo dobrym człowiekiem, wspaniałym mężem i ojcem. Do tego świetnie radzi sobie w biznesach i rozwijaniu firmy. Ostatnio otwierał fabrykę w Mediolanie, a wkrótce zamierza otworzyć kolejną filię w Tajlandii lub Chinach. Niczego mi nigdy nie odmawia, a przy każdej okazji obsypuje pięknymi brylantami i futrami. Zazdrośni, a takich jest pełno (zwłaszcza, co z przykrością muszę stwierdzić, w środowisku polonijnym), twierdzą, że widocznie ma coś na sumieniu. Na swój temat słyszę podobne opinie, gdy tylko pojawię się w jakimś towarzystwie bez Michała, albo wyjadę z koleżankami poza miasto. Widać niektórzy nie rozumieją, że dwoje stworzonych dla siebie ludzi może się naprawdę kochać.

Oboje z mężem uwielbiamy podróżować. Do niektórych miejsc - jak Paryż, Mediolan, Rzym, Monte Carlo, Saint Tropez czy Cannes - wracamy nieustannie. Lubimy też bardzo Nowy Jork, więc często spędzamy tam romantyczne weekendy we dwoje. Możemy sobie na to pozwolić, gdyż wiemy, że dzieci zostają pod dobrą opieką dwóch niań, pani Joli i pani Helenki, która z nami jest już od 13 lat. Wcześniej, przez 14 lat dom prowadziła nam jej mama, pani Irena.

Czy wziąwszy pod uwagę to wszystko mogłabym tęsknić za czymś, co jest tylko pewnego rodzaju ułudą? Zresztą, kiedy zakończyłam karierę zapanowała moda na brzydotę, a modelowanie z elitarnego przerodziło się w masowe. W ostatnim czasie, kiedy obserwuje się powrót do piękna, dostawałam wielokrotnie propozycje, by wrócić na wybieg, ale odmówiłam, gdyż nie mam takiej potrzeby. Ja nigdy nie traktowałam modelowania jako jakiegoś powołania czy nobilitacji. Był to dla mnie po prostu sposób zarabiania pieniędzy, a że niezwykle przyjemny, to już inna sprawa. To było fajne kiedyś, dziś mam inne zajęcia. Z modą nie wzięłam zresztą całkowitego rozbratu. Regularnie dwa razy w roku jeżdżę w charakterze widza na pokazy haute couture do Paryża, Mediolanu i Rzymu.

Jesteś zatem doskonale zorientowana w temacie. Na co powinna zwracać uwagę kobieta, jeżeli chce być modna w tym sezonie?

- Większość kreatorów proponuje najróżniejsze warianty tzw. trendu wojskowego, a więc ubrania typu robocze drelichy w kolorze oliwki i khaki (Valentino), z dużą ilością błyskawicznych zamków (Dolce Gabbana). Szalenie modne są spodnie typu "genie" - szerokie, ściągane u dołu oraz super krótkie mini. Moda jest niezwykle kobieca o bogatej palecie kolorystycznej. Dominuje biel i platyna, ale dużo też jest wszelkich odcieni żółci, czerwieni i jaskrawej zieleni i pomarańczy.

Coraz bardziej modne stają się skóry, zwłaszcza w białym kolorze. Straconą na krótko popularność, z powodu silnych protestów miłośników zwierząt, odzyskują futra. Najmodniejsze są futra workowe, szyte w poprzek, zamiast wzdłuż.

Czy uważasz siebie za stuprocentową kobietę?

- Jestem specyficzną odmianą feministki. Potępiam złe traktowanie kobiet i dzieci i jakąkolwiek nierówność społeczną wynikającą z różnicy płci. Z tego powodu nie pociągają mnie takie kraje, jak Indie czy Afryka, mimo że uwielbiam podróże. Z drugiej strony uznaję tradycję. Uwielbiam być kobietą, w każdym tego słowa znaczeniu. Uważam, że kobieta jest najdoskonalszym stworzeniem świata i dlatego powinna być traktowana jak bogini. Tak zawsze traktowali mnie wszyscy mężczyźni i tak traktuje mnie dziś Michał.

Jesteś piękną kobietą. Czy urodę poprawiasz

jakimiś kosmetykami?

- Jestem alergikiem, więc szkodzi mi wszystko co zawiera "chemię". Poza tym wierzę w działanie naturalnych produktów. Do ciała i twarzy używam wyłącznie surowego, nie przetworzonego, oleju sezamowego. Od czasu do czasu robię sobie maseczkę z miodu, truskawek czy innych sezonowych owoców. Nie kupuję gotowych maseczek, za wyjątkiem kaolinowych. Nie używam za dużo kosmetyków, w zasadzie tylko tusz do rzęs i szminkę, a i te muszą być jak najbardziej naturalne, np. na bazie ziół jakie robi firma Body Deli.

Z powodu alergii nie używam wcale perfum produkowanych przez człowieka. I w tej kwestii sięgam do natury. Łączę olejek waniliowy z pomarańczowym, ale tylko takie, które stosuje się do ciast, bo wiadomo, że skoro nadają się do zjedzenia, to nie zaszkodzą. W ten sposób otrzymuję najtańsze perfumy świata.

Smukła i zgrabna sylwetka wymaga na ogół wiele pracy i wyrzeczeń. Jak to wygląda w twoim przypadku?

- W utrzymaniu wagi ciała na pewno pomaga to, że jestem całkowitą wegetarianką. Mięsa, ani nawet jego zapachu, nie lubiłam od najmłodszych lat. Ale ponieważ jako dziecko byłam bardzo chuda, mamie wydawało się, że białko zwierzęce powinno znaleźć się w moim menu i do jego jedzenia mnie zmuszała. Gdy skończyłam 16 lat i zaczęłam żyć na własny rachunek, powiedziałam stop. Od tamtego czasu nie wzięłam do ust kawałka mięsa. Odżywiam się bardzo zdrowo. Jem w zasadzie wszystko, w większości w stanie surowym, bo wiem, że cała energia i wartości odżywcze są w enzymach. Staram się jeść jak najmniej pieczywa i słodyczy. Z alkoholi najbardziej lubię szampana, a i to w niewielkich ilościach. Czasem wypijam lampkę wina francuskiego, włoskiego czy węgierskiego, bo w nich nie ma tak dużo związków chemicznych (najwyżej trzy lub cztery), jak w winach amerykańskich (do 3000). Ponadto, cztery do 6 tygodni w ciągu roku poświęcam na oczyszczanie organizmu, odżywiając go wyłącznie sokami warzywnymi. Zawsze na wiosnę poddaję się dwutygodniowej kuracji w kalifornijskim spa, "We Care" w Palm Spring. Tam przyjeżdżają znani aktorzy (Ben Affleck, Jennifer Lopez, regularnie bywa Andie McDowell i Priscilla Presley) i czołowe modelki (Giselle Bunchen), by przygotować się np. przed ceremonią wręczenia Oscarów czy pokazem Victoria"s Secret. W czasie pobytu serwowane są wyłącznie soki ze świeżych warzyw i owoców. Taka głodówka jest wspaniała dla organizmu, gdyż pomaga usunąć z niego szkodliwe złogi. Wspomaga ją codzienny masaż. Typowy dzień zaczyna się już o 7.15 rano spacerem po pustyni. W godzinę później jest klasa jogi. W ciągu dnia spa oferuje tak dużo najróżniejszych sesji i zajęć, że czas szybko mija i człowiek nie zdąży pomyśleć, że jest głodny. Po takiej kuracji ubywa kilogramów i przybywa energii.

I nadmiar tej energii pożytkujesz ostatnio na działania charytatywne na rzecz Polonii...

- W środowisko polonijne weszłam cztery lata temu, gdy na przyjęciu w konsulacie poznałam Arie i jego żonę Bożenkę. To oni namówili mnie na współpracę z zarządem Paderewski Symphony Orchestra. Obecnie wraz z mężem jesteśmy jego członkami. Pomagamy ile możemy, m.in. organizując przyjęcia, z których zebrane pieniądze zasilają konto orkiestry. Wspomagamy też przedsięwzięcia innych organizacji, w tym Muzeum Polskie. Muszę, jednak, z przykrością przyznać, że odkąd zaczęłam działać w środowisku polonijnym, spotkało mnie dużo nieprzyjemności. Wszelkie złośliwe komentarze staram się traktować z przymrużeniem oka, ale czasem nie jest to łatwe. Mimo to nadal pozostaję otwarta i nadal wspieram Polonię jak mogę.

Czy masz jeszcze jakieś niespełnione marzenia?

- Raczej nie. Mam wszystko o czym zawsze marzyłam: wspaniałego męża, cudowne dzieci i paru przyjaciół, na których zawsze mogę polegać.

rozmawiała Dorota Feluś

fotografie Maciej Pieloch

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor