Ile razy jadę do Warszawy, tyle razy wracam do literatury. Przede wszystkim dlatego, że pierwsze kroki kieruję do kawiarni "Czytelnika", żeby zorientować się, kto jeszcze okupuje sławne literacko-artystyczne stoliki. Tak też stało się tegorocznej jesieni. Przy sławnym stoliku jak zawsze, jak od lat, zobaczyłam dyrektora Gustawa Holoubka ze sławnym reżyserem i pisarzem Tadeuszem Konwickim. Potem wpadli: Kazimierz Kuc, Janusz Głowacki, Jerzy Gruza, Janusz Morgenstern. A jak któregoś dnia zobaczyłam to całe towarzystwo razem, pomyślałam, że oto jestem świadkiem powstania jakiegoś undergroundowego stowarzyszenia reżyserów. Wizyty te sentymentalnie przenoszą mnie w lata siedemdziesiąte, kiedy jako redaktor siadywałam z autorami, żeby omówić tekst, ale także uczestniczyć w pełnych pasji dyskusjach i podglądać literackie znakomitości tamtych czasów. I teraz czuję tę samą atmosferę, mimo iż czasy się zmieniły, osobistości ówczesne lekko poblakły, a współcześni urzędnicy pobliskich rządowych instytucji traktują to miejsce jako jadłodajnię.
Dobrze chociaż, że w tym samym budynku znalazła nowe miejsce redakcja "Przekroju". Dzięki temu mogłam poznać samego Naczelnego, a obecnie także gwiazdę TV - Piotra Najsztuba. Ten z powodu braku miejsc w porze lunchu skorzystał z mojego stolika i musiał wysłuchać mądrości na temat nowego wystroju pisma, opędzić się przed babską ciekawością oraz przełknąć wraz z kawałkiem kotleta propozycję prywaty. Ale dzięki temu dowiedziałam się, że żyje on z "gadania", a w piśmie jest "zakontraktowanym wyrobnikiem", co świadczyłoby o naprawdę zachodnim podejściu do mediów. Najsmutniejsze to, że nawet "Przekrój" nie chce liczyć na czytelników mojej generacji, tylko, jak wszystko, co się rusza, stawia na młodych. A przecież młodzi nie mają jeszcze sentymentów.
Wracając do literatury. "Czytelnik" ciągle wydaje książki, ale przestawił się raczej na klasyków i skończyły się czasy, gdyśmy wydawali "młodych niepokornych" lub kontrowersyjnych reportażystów. Nowa książka Janusza Głowackiego "Z głowy" ukazała się nakładem wydawnictwa "Świat Książki", chociaż Głowacki pozostał wierny "Czytelnikowi", a właściwie jego kawiarni. Ciekawostką jest też fakt, że Ryszard Matuszewski, krytyk literacki i wieloletni pracownik "Czytelnika", wydał swój "Alfabet" w "Iskrach". A alfabet to niepośledni, gdyż poza wspomnieniami postaci, które po wojnie tworzyły panel decydentów w zakresie literatury polskiej i światowej, to również kawał historii naszego kraju i kultury. Czytając widzę tych, którzy już odeszli, ale ciągle gdzieś przy stolikach kawiarni wydawniczej ich duchy pokutują w mojej wyobraźni. Dlatego wracamy. Niektórzy z zagranicy, niektórzy z zasłużonych emerytur - wracamy do "swoich" stolików, tak jak wraca się do młodości i jej wspomnień. To dzięki niezmienności Janeczki Dróżdż i Jadzi Włodek, które w transformacji znalazły jakoś swoje miejsce, możemy bez bólu rozstania podziwiać zmiany w Warszawie.
Warszawa stale żyje literaturą. Na spotkania z młodymi pisarzami (Masłowską, Kuczokiem, Odiją) przychodzą studenci, piękni, dobrze ubrani, inteligentni. W tym roku od 16 do 24 października odbywał się festiwal literacki pod hasłem "Czyja Europa?" Festiwal ma już swoją historię i tradycję. Odbywa się w Centrum Sztuki Współczesnej w Zamku Ujazdowskim. Jest ukierunkowany młodzieżowo i lansuje sztukę najmłodszych. Przychodzą młodzi i snobujący się na rozumiejących. W zeszłym roku miałam okazję przyjrzeć się między innymi Dorocie Masłowskiej i Pawłowi Dunin-Wąsowiczowi, który na pytanie, czy ma wydawnictwo, odpowiedział: "mam pieczątkę". I dzięki tej pieczątce wylansował Masłowską, a obecnie wydaje pismo literackie "Lampa", na łamach którego w dalszym ciągu lansuje młodych pisarzy, artystów i muzyków. Miesięcznik w październiku nosi numer 7, czyli niedawno Dunin zaczął i może nawet uda mu się przetrwać.
Warszawa to także podzielone i rozparcelowane środowisko literackie. Kilku prezesów nobliwie nazwanych instytucji, walka o sponsorów i świadomość medialną wydawców, przedzieranie się na rynek promocjami. Stąd tyle imprez poświęconych autorom i książkom. Łącznie z nieśmiertelną " Warszawską Jesienią Poezji" w piwnicach domu Związku Literatów i Staromiejskim Domu Kultury. Istnieje też Mazowieckie Centrum Kul
tury, Stołeczne Centrum Edukacji Kulturalnej, kluby młodzieżowe jak Smolna, Ordynacka i undergroundowe jak Kolekcja czy Piwnice. Jest więc gdzie się wybrać i posłuchać. Okupowany tłumnie przez młodzież "Empik" na rogu Alei Jerozolimskich i Nowego Światu zyskał konkurenta w postaci klubu "Traffic", który mieści się w dawnym domu Braci Jabłkowskich przy ulicy Brackiej. Na szczęście wśród odbiorców książka ciągle pozostaje w kręgu dobra duchowego, a nie towaru.
Ale warszawska ulica o literaturze nie mówi. Obecną bolączką i tematem są choroby. Każdy na coś narzeka. Zszokował mnie taksówkarz, który na krótkiej trasie opowiedział mi ze szczegółami historię swojej podagry. Trochę to jak "paluszek i główka to szkolna wymówka", żeby nie uczestniczyć, żeby nie brać odpowiedzialności, żeby się wyizolować od elit. I pomimo nowych kolorowych wieżowców, budowanych przez światowych Gigantów, pomimo nowo otwieranych centrów handlowych, wyczuwa się, że drapieżny kapitalizm powoli dogorywa. Przynajmniej w świadomości "ulicy". Coś z tego pojęli politycy ustalając 50% podatek od dochodów najwięcej zarabiających oraz ujawniający coraz to nowe afery, w które zamieszani są przede wszystkim "współcześni posiadacze". No i nie rozgryziesz, dlaczego pomimo trzech rozbiorów górę bierze myślenie bolszewickie.
Na szczęście ulica warszawska tak jak w czasie rozbiorów, wojny, czy PRL-u ma swoje specyficzne poczucie humoru. I nie byłabym prawowitą członkinią tej "ulicy", gdybym nie przytoczyła powiedzonka, że wkrótce "polskie piekło" stanie się faktem bezspornym - jeśli premierem zostanie Rokita, a prezydentem Boruta.
I dzięki temu poczuciu humoru w Warszawie czuję się jak w domu, jakby tych lat rozłąki w ogóle nie było. Sentymentalnie, genetycznie i intelektualnie przynależę. Chociaż na pytanie, jak obecnie jest w Polsce, muszę stwierdzić, że w kraju, w którym Wassermann o wszystkim wypowiada się dodatnio, ludzie "słabują".
Życzę wszystkim zdrowszego Nowego Roku.
Tekst zdjęcia: Bożena Jankowska