"Koegzystencja ze światem minicytatów, samplingu, kolażu, zapożyczeń przypomina wyławianie z gulaszu co bardziej atrakcyjnych kąsków. Jak to zwykle z tymi technikami bywa, łatwo dostrzec, że ktoś zrobił to wcześniej. Przeżuwamy przeżute. Co nie do końca jest pozbawione ikry twórczej.
[Zwał s.126]
Cytat ten znakomicie pasuje do opisu zawartości książki Sławomira Shuty, o której napisano do tej pory wiele bardzo poważnych, a nawet zasadniczych artykułów, które prezentują zupełnie skrajne oceny dotyczące "ewentualnej" funkcji "Zwału" jako "biblii antyglobalizmu" w kontekście polskich doświadczeń z kapitalizmem. Próbuje się też ocieniać "Zwał" w szerszym kontekście literackim, który obejmuje powieści pisane przez młode pokolenie polskich prozaików urodzonych w latach siedemdziesiątych.
Marta Sawicka napisała wręcz we "Wprost": "[...] W Polce papieżem antykapitalistycznego nurtu w literaturze okrzyknięto Sławomira Shutego, choć wątki katorżniczej pracy we współczesnej korporacji pojawiały się już w takich książkach jak "Nie żyję, więc jestem" Katarzyny Byzi, "Kilka nocy poza domem" Tomasza Piątka czy "Apokalipso" Maxa Cegielskiego. W ostatnich miesiącach dołączyły do nich takie opowieści jak "Pan Zbyszek i początki kapitalizmu" Macieja Świrskiego (vel Szczura biurowego), "Wrzawa" Krzysztofa Beśki czy głośna ostatnio książka "Nic" Dawida Bieńkowskiego (syna nieżyjących już poetki Małgorzaty Hillar oraz poety i krytyka Zbigniewa Bieńkowskiego). Po wysypie dzieł spod znaku filmowego "Ediego" Piotra Trzaskalskiego, które gloryfikowały prostych ludzi trudniących się wyjątkowo podobno moralnym zbieractwem, nadszedł czas książek w czambuł potępiających wszelkie przejawy aktywności, negujących sens robienia kariery, pełnych nostalgii za realsocjalistyczną pseudorównością i nicnierobieniem.
Sam tytuł ma oczywiste powiązania z doświadczeniami narkotycznymi i takie znaczenie jest z całą pewnością intencją autora, który w jednym z wywiadów powiedział dosłownie: "po narkotykach masz krótką chwilę olśnienia, ale potem długotrwały, ciężki zwał." [Polityka, 04/2005] Sam zresztą podpisał się pod definicją tego stanu, który określa jako: "cierpienie psychofizyczne wywołane najczęściej nadużywaniem ekstatycznych patentów na przeciążenia, tzw. środków [...]"
Dlaczego więc tytuł książki o "nielubieniu" kapitalizmu i takiegoż modelu pracy odnosi się do narkotycznego stanu dojmującego poczucia niezadowolenia, graniczącego z cierpieniem? Takich niekonsekwencji, przerysowań, skrajności i sprzeczności jest w "Zwale" znacznie więcej. Czy można nie zwracać na nie uwagi i całą książkę traktować poważnie na przykład jako biblię antyglobalistów albo manifest "pokolenia nic"? Czy można w ogóle tekst tej książki traktować poważnie?
W anonimowej, standardowej recenzji wydawniczej "Zwału", umieszczanej praktycznie wszędzie tam, gdzie promuje się tę książkę czytamy:
"Utrzymana w formie codziennych zapisków opowieść o losach młodego pracownika w dziale obsługi klienta wielkiego zagranicznego banku to namiętny monolog przeciwko światu wielkich korporacji i ludzkim trybikom, przeciwko upokorzeniu i uprzedmiotowieniu.
Jej bohaterami są ludzie, którzy stali się towarem na rynku pracy, pionkami w niezrozumiałej grze, oszalałymi uczestnikami wyścigu szczurów, znajdującymi wytchnienie tylko w jałowych weekendowych rozrywkach.
To brutalna i ostra, pełna zjadliwego humoru opowieść o hipokryzji i cynizmie, frustracji i pogardzie, wyobcowaniu i wielkiej samotności.
Sławomir Shuty rejestruje w swojej powieści wiele współczesnych języków: marketingową nowomowę i biurowe small-talks, slang czatów internetowych, reklamowych sloganów, mowę ulicy i prasowych brukowców, oficjalny pusty język sukcesu i szaleńczy, rozpaczliwy bełkot odrzuconych."
Przyjrzyjmy się bliżej zawartości książki biorąc pod uwagę sugestie zawarte w cytowanym omówieniu.
Główny bohater, niejaki Mirek, rzeczywiście pracuje w jednym z oddziałów, przeciętnego, komercyjnego banku o wdzięcznej nazwie Hamburger Bank. Nie jest to w żaden sposób jakaś wyjątkowa swą wielkością, zakresem czy obszarem działań instytucja finansowa. Zajmuje tam pozycję zwykłego urzędnika, która nie wymaga ani wyjątkowych umiejętności, ani specjalnej odpowiedzialności - jest zatrudniony w dziale obsługi klientów. Trudno nie zauważyć, iż nie lubi swojej pracy i takoż nie lubią jej inni szeregowi pracownicy wspomnianego banku, koledzy i koleżanki Mirka.
Świetnie pokazane, często skrajne i przerysowane "scenki rodzajowe" z działu obsługi klienta, ostre opisy narkotyczno-erotyczno-alkoholowych, osobistych doświadczeń bohatera oraz różne, w tym "społeczne" sytuacje z "życia wzięte" mają jedną wyraźną i bardzo widoczną cechę - nie dają się, czy też nie pozwalają się traktować poważnie. Zmuszają do czytania całego tekstu z dystansem i przymrużeniem oka. Jeśli nie uwzględnimy tego faktu, tekst Shutego będzie jednym, wielkim pretensjonalnym, żeby nie powiedzieć banalnym wygłupem literackim. Nie można przecież poważnie traktować różnego rodzaju "minicytatów, samplingu, kolażu, zapożyczeń" jako znaków kierujących nas ku dosłownemu odczytaniu "Zwału".
Zacznijmy od paru cytatów, które świetnie i bardzo precyzyjnie pokazują relację między pracownikami banku i ich klientami:
"- Przyjdzie taka kurwa i zawraca głowę [...] - Co mi tu pierdoli, rodzinna atmosfera, miła obsługa, a co ona sobie myśli, że co my to, nie mamy nic innego do roboty, jak siedzieć i wysłuchiwać jej pieprzenia". [...]
- Ty wiesz, o co chodzi, przychodzi ta dziadyga i płacze, rodzina mu żyć nie daje. A idź, jakbym pierdolnęła dziada, kurwa, to by miał, cała renta na alimenty. Zachciało mu się na stare lata [...] będzie tu pierdolił o rencie, emeryturze, kutas jeden. Na chleb nie ma...idźże, idźże z takimi flejami, stary pierdoła, na ćmagę mu się zachciało, kutasowi.
-Gośka, no to po co mu zakładałaś konto? [...]
To ja ci powiem, alimenty, a co myślisz? Myślisz, że ja nie wiem? Stary pierdziel będzie tu przychodził co godzinę i truł dupę, jeszcze mi ślinił ręce, a idź, obrzydliwy jest, cuchnie mu z ryja czosnkiem, daj spokój, myślałam, że się zerzygam." [Zwał s.43-45-46]
Wiadomo nie od dziś, że bezpośredni kontakt z klientami jest stresujący, wymaga treningu, doświadczenia i wielu wyrzeczeń, ale tyle nieuzasadnionej agresji ile przejawiają wobec nich szeregowi pracownicy Hamburger Banku musi kierować naszą uwagę raczej ku groteskowemu bardziej niż poważnemu manifestowaniu niezgody na "kapitalistyczny model pracy". Czy możliwa jest sytuacja, w której każdy interesant jest "głupim bucem", każdy jest "nie-do-zniesienia" i każdy powinien "wypierdalać" - nie trzeba szczególnej bystrości, by uznać opisane sytuacje za mało albo nie-prawdopodobne.
Jeśli zgodzimy się na takie "absurdalno - groteskowe" czytanie tekstu Shutego to irytująca i jednostronna "ideologicznie" powieść staje się nagle w interesujący sposób "do-zniesienia".
Fragmenty takie jak cytowane wyżej, stają się po prostu czystą zabawą literacko - językową, w której autor prezentuje całą gamę, żeby nie powiedzieć "bogactwo" współczesnej polszczyzny.
Rewelacyjnie widać to we fragmencie jednego z wielu świetnych dialogów, które można śmiało zakwalifikować do kategorii "z życia wzięte":
"- Żona kurwa w domu, dzieciaki kurwa, a ja kurwa miałem być kurwa o siódmej kurwa, która kurwa teraz? Jestem kurwa od wczoraj na kurwa nogach, kurwa czwarta, mówisz? O kurwa, no kurwa kupiłem jej kurwa badyle. Co myślisz kurwa, że kurwa jest jakaś szansa? Chuj z żoną, ale z kredytem? Jest kurwa szansa na kredyt? Ty, chodź kurwa na jedno, chodź kurwa, nie możesz kurwa? Ty kurwa powiedz mi, co z tym kurwa kredytem." [Zwał s.170]
Do tego momentu można by uznać ten monolog za zgodny z obiegowymi opiniami o współczesnej polszczyźnie, choćby takiej jak ta:
"Kultura polska cieszy się na Zachodzie dobrą opinią. Po prostu ludzie spoza Polski rzadko mówią po polsku i wiele rzeczy do nich nie dociera" - twierdzi niemiecki publicysta Henryk Broder. Czytelnikom swojej strony internetowej próbuje wytłumaczyć charakter języka polskiego: "Istnieje w nim kilka słów, które ciągle można usłyszeć. Są używane w każdej rozmowie, obojętnie o czym się mówi". Boder wymienia słowo "kurwa" i zauważa: "Gdy Niemiec, Francuz czy Włoch podnosi lub zniża głos, by zasygnalizować przecinek, wykrzyknik czy znak zapytania, Polak mówi po prostu - kurwa". [Wprost, 06/02]
Shuty nie byłby jednak sobą, gdyby nas zostawił w tak prostej i oczywistej sytuacji, nazwijmy to "językowej". Nie poprzestaje na monologu klienta, ale każe nawiązać z nim dialog Mirkowi i tu już zaczyna się "cyrk":
"- Kredyt kurwa kurwa by był - odpowiadam - ale kurwa ta cipa, ta pizda [tu mowa o szefowej oddziału , Basi] ona ci kurwa kredytu nie da, szmata jedna, ja ci kurwa mówię. [...]
No kurwa - mówię ciężko - no kurwa.
A chuj kurwa - Opel wkłada sobie bukiet w kieszeń i idzie się wyszczać za rogiem - chuuuj - charczy jak knur w czasie uboju" [Zwał s.170]
Podobnie rzecz się ma z odniesieniami religijno-biblijno-modlitewnymi, których w tekście Shutego nota bene jest sporo. Na pierwszy rzut oka nie pozostaje nic innego jak uznać je za bezpośrednie nawiązanie do stylistyki biblijnej, które powinno służyć potrzymaniu tezy o "Zwale" jako "Biblii antyglobalizmu". Jeśli jednak prześledzimy parę odpowiednich fragmentów, trudno oprzeć się wrażeniu, że służą one jedynie literackiej prowokacji opartej na zaburzeniu znanej skądinąd zasady "decorum":
"Wieżo z kości słoniowej, Basiu, zmiłuj się nad nami. Gwiazdo zaranna, Basiu, módl się za nami. Basiu, pocieszycielko strapionych, ucieczko grzesznych, wspomożenie wiernych [...] królowo przytrutych salmonellą konsumentów, opiekunko zatrwożonych wysokością rachunku abonamentów, pocieszycielko ofiar zatorów płatniczych, wspomożenie windykatorów, spraw, abyśmy stali się godnymi premii i zasłużyli na urlop w fikuśnej bieliźnie". [Zwał s.20-21]
Inne fragmenty znakomicie potwierdzają duże zdolności Shutego w bawieniu się konwencjami:
"Podziękujmy panu za Jego Dary. Panie, dziękuję ci, że dałeś mi oto możliwość pracy w Hamburger banku. Dziękuję ci także za to, że atmosfera pracy w oddziale numer dziewięć jest wspaniała." [Zwał s.40]
"Zaprawdę Basia powiada wam, bądźcie jak ten pierwszy pracownik. Kiedy Basia mówi A, to ma być A, a nie B." [Zwał s.72]
"Panie, błogosław mego pracownika. Niech zajmie się w pracy czymś konkretnym. Przecież nie musi siedzieć bezczynnie, ponieważ bezczynność nie pochodzi od Ciebie. Bezczynność, szatanie, rogaty bogu, mówię ci, odejdź w imię Pana!" [Zwał s.197]
Zabieg stylistycznego pomieszania z poplątaniem, gdy podniosła forma nijak się nie ma do pomieszczonej w niej treści jest jednym z ulubionych chwytów literackich autora. Widać to wyraźnie nie tylko we fragmentach wzorujących się na religijne, ale także w zupełnie "świeckich" tekstach, choćby takich jak "manifest pokoleniowy", którego nie sposób wprost traktować "poważnie", bo właśnie przez swą skrajność i groteskowość staje się kompletnie niewiarygodny:
"Zrobimy się i będziemy zrobieni. I oto chyba chodzi, nie? Żeby się zrobić i żeby się nic z tego nie urodziło. Jako generacja kebaba, w którego aromatycznym sosie znaleziono kilka rodzajów spermy, pokolenie kutasa przyklejonego do krzyża i Matki Boskiej Gromnicznej zanurzonej po pachy w szczynie oraz innych nieprawych wydzielinach, generacja kija i marchewki w superwersji z wibratorem i cyfrowym odtwarzaczem, generacja taniego spirytusu, po którym się ślepnie, nie wspominając o wątrobie, woreczku żółciowym i pozostałych organach, generacja skurczu tyłka i ogólnego wstrętu, niechęci i odflegmienia, generacja pandemicznej grypy kurzej i ślepej obawy przed BCF, SARS, USA, UOP, ZUS i innymi, generacja ostatecznego dymania w brudnych kiblach [...] pokolenie ostrego sosu i ciężkiej kamony - lubimy po prostu od czasu do czasu porządnie się napierdolić. Spierdolić i przeczołgać flakiem po bruku. Eto wsio. [Zwał s.62]
Shuty nie pozwala nam się nigdy zrelaksować do końca, ćwiczy naszą czujność i bawi się z nami w literackiego kotka i myszkę nawet w chwilach, gdy pozornie mówi rzeczy zasadnicze. W istocie każdy "poważny" sąd, który pojawia się w tekście, jest natychmiast torpedowany argumentem, który ogołaca go z dosłownego sensu i zmienia w paranoję, ironię, groteskę, kpinę, mniej lub bardziej smaczny żart czy też po prostu absurd.
"Nie owijajmy w bawełnę, jest przekurewsko nudno. Większą część dnia siedzisz jak padnięta mumia w przykrótkim wieśniackim mundurze, bo na inny cię nie stać, bo taki ci głodowy żołd płacą, żonglując prawem pracy i sprytnymi przepisami. Omamiony wizją hipotetycznego awansu na wyśnionej drabinie hierarchii służbowej, przywiązany do krzesła za blatem i monitorem, musisz odpierdalać te komedię o dobrym wrażeniu [...] by sprawiać kurewsko profesjonalne wrażenie [...]"
Po tej jednoznacznej deklaracji autor daje nam parę niebanalnych rozwiązań omawianego problemu:
"W te oto wspaniałe nudne dni za dniami jedyne, co w miarę normalny człowiek może zrobić, to:
"Ciąć komara na zapleczu [...]
Zainstalować się na dłużej w srocu
Ustawić się za blatem, pulpitem i monitorem w hiper reality show profesjonalnej pozie, sztywny niczym pierdolona mumia "[Zwał s. 124]
Groteskowo - absurdalne metoda czytania "Zwału" to jedyna droga, by powieść przeczytać i do tego jeszcze się pośmiać. Gdyby książkę czytać tradycyjnie i "poważnie", co na szczęście wydaję się czynnością mało prawdopodobną, trzeba by się samemu skazać na rozczarowanie w ślepej uliczce "sensów bezpodstawnie naddanych", a tego nikomu nie życzę.
opracowanie Zbyszek Kruczalak
W tekście wykorzystano fragmenty lub inspiracje z następujących źródeł: Zwał, Sławomir Shuty, wyd. WAB, 2004, s.245; Zastępcza polszczyzna, Maria Graczyk w: "Wprost", Nr 1021 (23 czerwca 2002); Zwiędły biust konsumpcji, Rozmowa ze Sławomirem Shutym Mariusz Czubaj, Polityka, 04/2005; Literatura nic, Marta Sawicka, w: "Wprost", Nr 1156 (30 stycznia 2005); Społeczeństwo na głodzie, Tygodnik Powszechny, 52/2004; Ze Sławomirem Shutym, Pawłem Kastory i Tomaszem Szlendakiem rozmawiają Katarzyna Janowska i Piotr Mucharski. Gdzie mój kamień? - pyta Syzyf, Adam Poprawa, Tygodnik Powszechny 2004-10-24.