----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

31 maja 2005

Udostępnij znajomym:

Trwa pobieranie wersji audio...

Wschód słońca nad Wielkim Kanionem

Kiedy niedawno podróżowałam po Arizonie, postanowiłam zobaczyć Wielki Kanion. Nigdy wcześniej tam nie byłam, przede wszystkim dlatego że nie pociągają mnie turystyczne superatrakcje. Zazwyczaj są to miejsca zatłoczone, także przez takich samych jak ja zwolenników odludnych zakątków. Poza tym zawsze jedzie się tam z całym bagażem zakodowanych obrazów, z Bóg wie jakimi wyobrażeniami i oczekiwaniami.

A Grand Canion dokładnie już sfotografowany, sfilmowany i opisany, wydaje się tak dobrze znany, że trudno spodziewać się dreszczyku tajemnicy.

Okazało się jednak jeszcze raz, że własnych doświadczeń (i to jakich!) nic nie jest w stanie zastąpić. Kiedy bowiem stanęłam na skraju tych niekończących się czeluści, poczułam jakby ziemia się przede mną rozstąpiła. To, co ujrzałam było większe, potężniejsze, piękniejsze od wszelkich wyobrażeń, nieporównywalne z niczym innym na świecie. Jak okiem sięgnąć wyrzeźbione w ziemi gigantyczne skały, monumentalne wąwozy, kamienne amfiteatry, świątynie, wieże, pałace ...

Kanion nie bez przyczyny nazwano "Wielkim". Ogrom - to pierwsze co nas oszałamia. Wrażenie potęguje perspektywa, gdyż zazwyczaj oglądany jest z góry, a panorama dobrze widoczna z wielu punktów widokowych na krawędzi. Główny kanion, ten którym płynie rzeka Colorado, liczy ponad 270 mil długości, ale przylega do niego szereg innych, mniejszych kanionów. Przeciętna głębokość wynosi ponad milę. Szerokość dochodzi nawet do 18 mil. Żeby się jednak przemieścić z południowej krawędzi na północną samochodem, trzeba pokonać dystans 215 mil, a w miesiącach zimowych droga ta jest nieprzejezdna. Północna krawędź kanionu położona znacznie wyżej jest trudniej dostępna, a przez to mniej skomercjalizowana. Sezon turystyczny zaczyna się tam jednak dopiero w połowie maja.

Na południowej krawędzi natomiast sezon trwa przez cały rok, ale w zimie czy wczesną wiosną przybywa tam stosunkowo mniej osób. Podczas naszego pobytu panował względny spokój. Bez trudu można było znaleźć nocleg w hotelu, choć niestety historyczny El Tovar znajdował się akurat w remoncie (obecnie już odnowiony świętuje swoje 100. urodziny). Przy wejściu na Brigh Angel Trail także nie widać było tłumów. Poniżej turystów jeszcze mniej. Historia tego szlaku sięga czasów Indian Havasupai, którzy wędrowali tamtędy do swoich farm. Stąd też nazwa Indian Gardens - miejsce niezbyt forsownej wycieczki w głąb kanionu lub biwaku dla schodzących na dół.

Rano w hotelu Bright Angel rozmawiałam z turystką z New Jersey, która pakowała do plecaka kupione w ostatniej chwili batony czekoladowe i butelki z wodą. Za godzinę miała wyruszyć z mężem na szlak mułami - popularna forma wyprawy do rzeki Colorado - tam mieli spędzić dwa dni z noclegiem w Phantom Ranch, i z powrotem wejść na górę już na własnych nogach. Powiedziała, że miejsca na taką eskapadę należy rezerwować z dwuletnim wyprzedzeniem. Ale to dobrze - komentowała, bo był czas, żeby się odpowiednio przygotować. Spotkałam wielu amerykańskich turystów z plecakami, którzy wracali z podnóża kanionu, albo dopiero się tam wyprawiali. Byli zazwyczaj świetnie wyekwipowani, chętnie dzieli się swoimi doświadczeniami i wrażeniami. Dlatego śmieszne wydają mi się często powtarzane opinie (także przez przybyszów z Polski), że przejście takiego szlaku to fraszka, a Amerykanie panikują, bo nie lubią chodzić, poza tym są głośni i przeszkadzają bardziej kontemplacyjnie usposobionym przedstawicielom innych nacji. Być może tak się dziwnie złożyło, ale w czasie mojego kilkudniowego pobytu w parku Wielkiego Kanionu, spotkałam tam wielu Europejczyków, którzy bynajmniej nie świecili przykładem.

Kanionu nie można naprawdę poznać, jeśli nie zejdzie się do samej rzeki. Ale dla wielu osób taka wyprawa z różnych względów jest niemożliwa. Wybierają więc najbardziej popularny szlak biegnący wzdłuż południowej krawędzi, zatrzymując się w licznych punktach widokowych, jak Mother, Pima, Mohave, Hopi, Maricopa, Yavapai, Pipe Creek Vista. W niektórych z nich umieszczono również tablice zapoznające z historią geologiczną terenu. Na wschodnim krańcu w Desert View wznosi się wysoka na 70 stóp kamienna wieża obserwacyjna w stylu dawnych wież Indian Pueblo, skąd wypatrzyć można nawet Painted Desert i San Francisco Peaks. Zaprojektowała ją w 1932 roku Mary Elizabeth Jane Colter. Na krawędzi kanionu położone są także trzy inne budynki tej samej utalentowanej architekt, m.in. hotel Bright Angel Lodge i Hopi House wybudowany przez Indian ze szczepu Hopi, który pełni obecnie funkcję sklepu z upominkami i galerii a także niewielka budowla-pustelnia, zwana Hermit Rest. Na skarpie nieopodal wejścia na szlak Bright Angel znajduje się Kolb Studio. Obiekt został wzniesiony w 1904 roku przez braci Emery"ego i Ellswortha Kolb z przeznaczeniem na studio fotograficzne. Dziś mieści się tam księgarnia, stała galeria fotografii oraz galeria malarstwa.

Kanion zdumiewa ogromem, niesamowitymi kształtami skał i wąwozów, tajemniczą, ledwie widoczną z góry brązową tasiemką rzeki Colorado. Nade wszystko jednak fascynuje zjawiskami kolorystycznymi. To one sprawiają , że pejzaż ten wciąż się zmienia i w zależności od pory dnia i pogody staje się jakby na nowo.

Największym przeżyciem był dla mnie wschód słońca. Ten niesamowity spektakl światła i koloru oglądałyśmy w pobliżu Hermit Rest. Widziałam, jak budzące się słońce powoli wydobywało z mroku oddalone ściany, krawędzie, skalne wąwozy. Przeskakujące ze szczytu na szczyt promienie malowały jasnoróżowe, błękitne, beżowe pasma, dochodząc aż do najciemniejszego, wewnętrznego wąwozu rzeki Colorado. I nieprawdopodobna cisza. Wydawało się, że jesteśmy jedynymi świadkami tego misterium. Wokoło nie widać było żywej duszy... Później okazało się, że droga, którą wyruszyłyśmy jeszcze przed świtem, zamknięta była dla samochodów osobowych. Po prostu przegapiłyśmy znaki.

Był jeszcze czarny ptak, który niczym strażnik tego skalnego królestwa siedział na gałęzi drzewa rosnącego na samej krawędzi i z dostojną miną obserwował zatrzymujących się tam turystów. Nawet mu to specjalnie nie przeszkadzało, że tłum się powiększał i wciąż musiał "pozować" do nowych fotografii. Ale turyści stawali się coraz bardziej natrętni. No więc, kiedy już się na dobre rozochocili i ośmieleni poczęli przymilnie zaczepiać ptaka, ten nagle zatrzepotał skrzydłami, groźne zakrukał i poszybował nad kanionem. Zgromadzeni popatrzyli po sobie nieco zawstydzeni, po czym długo śledzili jego lot. Kanion uczy także pokory.

tekst i zdjęcia Danuta Peszyńska

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor