Danuta Peszyńska: Niedawno wystąpiła pani na deskach Teatru Athenaeum w spektaklu baletowym "Hansel and Gretel" opartym na baśni braci Grimm. Spektakl ten został wystawionym na srebrny jubileusz szkoły Boitsov Classical Ballet School, którą w Chicago założyła i prowadzi Madame Elizabeth Boitsov, była primabalerina Teatru Bolszoj i absolwentka Państwowego Instytutu Sztuki (GITIS) w Moskwie. Jak udało się pani dostać do tej prestiżowej szkoły?
- Joanna Zielińska: Po raz pierwszy do przeglądu stanęłam w 2001 roku. Trochę się denerwowałam, bo zdawałam sobie sprawę ze swoich braków. Tańczyłam poprzednio dosyć długo, ale nie w klasycznym balecie. Poza tym przeszkodą mógł być wiek - miałam już wówczas 21 lat. Ale zostałam przyjęta! Do klasy eksperymentalnej, którą Madame Boitsov utworzyła kilka lat wcześniej. Pół roku później przeniesiono mnie o pięć klas wyżej. Nie posiadałam się ze szczęścia. Przez pierwsze trzy miesiące próbne świata poza baletem nie widziałam. Po zajęciach dosłownie wlokłam się po schodach, schodząc z trzeciego piętra budynku Fine Arts, gdzie mieści się siedziba szkoły. I tak przeżyłam cały pierwszy rok, na drugim i trzecim było nieco lżej. Świetnie mi szło, ale miewałam również momenty załamań. Traciłam wiarę, że opanuję tę sztukę. Kiedyś na zajęciach rozpłakałam się, wybiegłam z sali, nauczycielka za mną... Przydało mi się na pewno to, że "łapałam" ruchy baletowe dosyć szybko. Ale te ćwiczenia są tak bardzo trudne, iż potrzeba lat, żeby je zrobić dobrze.
Po próbach strasznie mnie bolały biodra. Staw biodrowy jest niezwykle trudny do rozruszania. Jeśli tańczy się w balecie od dziecka, to ciało staje się bardziej elastyczne. Kiedy jednak trzeba nagle podnieść nogę do góry i zrobić " kółko wokół własnej osi", to jest to koszmar nie do opisania. Kiedy dostałam się do baletu, byłam cała pokrzywiona. Mimo że tańczyłam już wcześniej wiele lat, moje ciało nie było ukształtowane jak do baletu. Kręgosłup miałam przegięty do tyłu i trzeba to wszystko było prostować.
A kto panią "prostował"?
- Madame Boitsov od samego początku mówiła mi, że jestem przegięta i trzeba paru lat, żebym się ukształtowała. Na początku nie rozumiałam, czego ode mnie chce. Dopiero po trzech latach intensywnych ćwiczeń moja postawa zaczęła się zmieniać.
Teraz mam nieco satysfakcji, bo czuję jakbym mazi zaczęła dostawać w biodrach i kręgosłupie. Dotychczas byłam jak nie naoliwiony robot. Teraz moje ciało stało się bardziej elastyczne. Zazwyczaj młode baletnice są niezwykle elastyczne. W wieku 15-16 lat nabierają sztywności, a około 20 roku życia jak kwiat lotosu całe rozkwitają. Gdyby się nie usztywniły, ich ciało byłoby jak z gumy, co widać na przykład u dzieci. A ja kiedy zaczynałam uprawiać balet, miałam w sobie tylko sztywność i zero elastyczności.
- Wydaje się, że wystarczy systematycznie tańczyć bądź ćwiczyć na siłowni, żeby mieć sprężyste ciało i zgrabną figurę.
To nie jest takie proste. Jedna z różnic pomiędzy siłownią a baletem polega na tym, że kiedy trenujemy w siłowni, mięśnie się nam rozszerzają, natomiast w balecie mięśnie się wydłużają, ponieważ jest dużo ćwiczeń rozciągających. Dlatego też baletnice mają smukłe figury, gdyż ich mięśnie są w pewien sposób wydłużone. Nieraz jakaś baletnica na scenie wydaje się bardzo wysoka, w rzeczywistości okazuje się, że ma około 153 cm wzrostu. Niemniej jednak scena wizualnie pogrubia, dlatego lepiej zachować szczuplejszą figurę. Ja z dietą nie mam problemów. Przeważnie jem, na co mam ochotę, ale w odpowiednich ilościach - na zasadzie "mało a często". Oprócz tego, że powinniśmy się odpowiednio odżywiać, to także musimy dobrze sypiać. Mnie sześć czy siedem godzin snu na dobę nie wystarcza, ja muszę spać około 10 godzin. I tak wstaję obolała. Nieraz nie mam nawet siły, by przytulić się do męża.
Jak często ma pani zajęcia w szkole baletowej?
- W piątej klasie zaczynałam trzy razy w tygodniu, w szóstej były już cztery dni, a w siódmej spotykamy się pięć razy w tygodniu. Po dwie-trzy godziny. Mamy próby od wtorku do soboty. W niedzielę i poniedziałek jest przerwa, żeby ciało odpoczęło i zregenerowało się, bo o kontuzje u nas nietrudno. Wydaje się, że baletnice szybko się rozgrzewają, ale to nieprawda. Potrzeba na to dużo czasu i cierpliwości. Najpierw rozgrzewa się samemu na siedząco lub przy drążku, bardzo powoli przez około 10 minut. Następnie przez około trzy kwadranse wykonujemy ćwiczenia rozgrzewające przy drążku. Po czym dopiero zaczynają się ćwiczenia na środku przed lustrem - wykonywanie obrotów, ćwiczenia na balans. Skoki robimy pod koniec zajęć, kiedy ciało już jest dobrze rozgrzane.
Jak liczne są klasy?
- W naszej piątej klasie, kiedy tam doszłam, było około 12 uczennic. Teraz zostało nas cztery. Cóż, Ameryka jest wolnym krajem, każdy może tu robić, co mu się podoba. Wiele dziewcząt odeszło do nowych fascynacji czy obowiązków. Niektóre zrezygnowały po 10 latach nauki, szkoda.
Ile lat trwa szkoła?
- Cały program trwa 9 lat, ale są klasy także dla dzieci. Do "przedszkola baletowego" można zapisać już 3-letnie dziecko.
Na czym polega egzamin końcowy?
- Przede wszystkim trzeba wytrzymać przez te wszystkie lata, a nagrodą jest urządzany przez Madame koncert pod koniec 9 klasy z oficjalnym wręczeniem dyplomów. Podczas tego koncertu wykonuje się tańce z klasycznych utworów baletowych, między innymi z "Jeziora Łabędzi", "Śpiącej Królewny" i "Don Juana". Jeden taniec jest dowolny, pozostałe wybiera profesorka, i to takie, z którymi sobie najgorzej radzimy, żeby się jeszcze podciągnąć (mamy pół roku na przygotowanie). Po zaliczeniu tego programu, otrzymuje się dyplom ukończenia 9-letniej Szkoły Baletowej Madame Boitsov.
Czy z tym dyplomem może się pani ubiegać o przyjęcie do jakiejkolwiek trupy baletowej, na przykład do Joffrey Ballet?
- Tak, portfolio mamy wystarczająco dobre. Tyle tylko, że w Chicago nie ma zbyt wielu możliwości. "Joffrey" jest świetny, ale tylko w balecie nowoczesnym. Kilka absolwentek naszej szkoły wyjechało do Minnesoty, gdzie istniej ponoć dobry zespół baletowy. W Nowym Jorku jest znakomity zespół "New York City Ballet" założony przez Balanchine"a. Ale i tak poziom Baletu Bolszoj jest o wiele wyższy. Tancerze sprawiają tam wrażenie jakby fruwali w powietrzu; są bardzo zdolni, perfekcyjnie wytrenowani i niesamowicie zdyscyplinowani. Teraz może już się trochę zmieniło, ale w Rosji sowieckiej balet dla wielu młodych ludzi był całym życiem. Dziewczyna, której udało się dostać do Bolszoj, poświęcała wszystko, aby ukończyć szkołę. Dlatego też ludzie ci osiągają takie mistrzostwo. Tu jest inaczej - nie wytrwasz w balecie, możesz odnieść sukces w innej dziedzinie. Madame Boitsow wspominała, że zajęło jej kilka lat, zanim to zrozumiała.
Czy zamierza pani w przyszłości uczyć baletu?
- Mogłabym już teraz uczyć w naszej szkole dzieci. Madame Boitsov szkoli przez kilka miesięcy osobę, która chce uczyć młodych tancerzy według techniki Waganowej. Na razie jednak nie mogę pozwolić sobie na taki luksus, gdyż czas mam dokładnie wypełniony.
Czy ma pani tremę przed przedstawieniem
- Występuje publicznie od 14 roku życia i wydawało mi się, że jestem ze sceną obyta. Kiedy tańczyłam w zespole "WICI", mieliśmy nieraz dwa, nawet trzy koncerty w miesiącu. Tu występujemy nie częściej niż dwa razy w roku. Tak, że kiedy teraz, po rocznej przerwie, przyszło mi znowu wystąpić na scenie - i to zarówno w roli solowej Miotły, jak i trudnej roli grupowej jako Żurawinka - to oczywiście ogarnęła mnie trema. W dodatku próby w szkole mamy na parkiecie drewnianym, a w teatrze Athenaeum scena była wyłożona gumoleum, po której zupełnie inaczej się chodzi w puentach ("twarde" baletki - przyp. red.).
Co jeszcze oprócz zdolności, umiejętności technicznych, umuzykalnienia potrzebne jest balerinie. Co pomaga pani wyrazić w tańcu jakąś postać, rzecz czy pojęcie?
- Ja mogę godzinami obserować ludzi i naturę. Bardzo lubię filmy przyrodnicze. Łatwiej mi potem przedstawić jakieś stworzonko lub postać. W tym przedstawieniu zagrałam rolę Miotły, ale "zapowiedziałam" już, że w następnym spektaklu, to chciałabym być Motylkiem lub przynajmniej Larwą. - Tak, będziesz Larwą - odpowiedziała mi ze śmiechem Madame Boitsov.
- Czym dla pani jest balet?
Balet jest wymagający i w pewnym sensie okrutny. Kiedy traktuje się go poważnie, trzeba zrezygnować z wielu innych pasji i przyjemności, gdyż nie ma na to ani czasu, ani siły. Nie bardzo można nawet jeździć na nartach czy na rowerze, bo te sporty wykształcają zupełnie inne mięśnie. Jedynie dobre jest pływanie, yoga lub pilates, i to w umiarze.
Ale balet jest także cudowny i wciągający jak narkotyk. To moja wielka miłość od najmłodszych lat. Tylko wówczas nie miałam możliwości, żeby się kształcić w tym kierunku. W moim rodzinnym Tarnobrzegu nie było szkoły baletowej. Ale już w przedszkolu uwielbiałam tańczyć. W wieku 14 lat dostałam się do zespołu "Step", który sponsorował Kombinat Siarkowy. Kiedy przekonałam się, że w tym zespole niczego więcej się nie nauczę, przeniosłam się do "Siarkopolan". Tańczyłam tam przez dwa lata. Po czym związałam się z młodzieżowym zespołem "Fram", który prowadził ten sam choreograf, Darek Chmielowiec. To on właśnie zaszczepił mi żyłkę baletową. Tam poznałam techniki współczesnego baletu i nauczyłam się improwizacji. Po ukończeniu matury przyleciałam do Stanów Zjednoczonych. Oczywiście, nie na turnee artystyczne, ale by się tu uczyć. Od początku wiedziałam jednak, że bez tańca nie potrafię żyć. Tak się jednak szczęśliwie złożyło, że niemalże zaraz po przybyciu do Chicago związałam się z Zespołem Pieśni i Tańca "WICI". Tańczyłam tam przez trzy lata, wykonując wiele partii solowych, m.in. w "Księżniczce Czardasza", Strasznym dworze, "Zemście nietoperza". Po koncercie jubileuszowym "Jak to drzewiej bywało - tańce, hulanki, swawole" musiałam jednak pożegnać się z zespołem, gdyż w szkole baletowej zaczęły się wówczas intensywne próby.
Czy chciałaby pani zostać zawodową baleriną?
- Naturalnie! Ale przy całej dozie szaleństwa, bez którego nie mogłabym uprawiać baletu, potrafię również trzeźwo stąpać po ziemi. Dlatego też równocześnie od lat studiuję pielęgniarstwo. Pomyślałam sobie, że skoro mam już jedno hobby, to teraz muszę zdobyć dochodowy zawód na całe życie. Wybrałam pielęgniarstwo, bo lubię pomagać ludziom. Poza tym zapotrzebowanie na pielegniarki jest ogromne i wciąż wzrasta. W czasie weekendów pracuję, ale i tak to głównie Bartek nas utrzymuje. Ja nauczona byłam przez mamę samodzielności i źle się czuję obciążając męża (choć on robi to bardzo elegancko). Za to, co kosztuje mnie miesięcznie sama szkoła baletowa, mogłabym spłacić piękny samochód.
Zapewne nie szkoda pani, że wydaje właśnie na szkołę, a nie na superautko Tym bardziej, że to jest znakomita szkoła baletowa, chyba najlepsza w Chicago.
- Byłam w siódmym niebie, kiedy dostałam się do Boitsov Classical Ballet School, bo znaleźć szkołę tak dobrą jak ta, nie jest łatwo. W Polsce w wieku 19 lat nie miałam już szans, żeby tańczyć w balecie. Mogłam tylko związać się z zespołem ludowym. Zamierzałam nawet startować do "Mazowsza". Tydzień przed wyjazdem do Stanów, chciałam jeszcze jechać na przesłuchania do "Metra". Ale Józefowicz akurat wtedy gdzieś wyjechał. Pewnie i tak bym się tam nie dostała, gdyż wtedy byłam jeszcze zbyt słaba.
W Chicago jest wiele szkół baletowych, ale żadna nie dorównuje poziomowi, jaki utrzymuje Madame Boitsov. Szkoła ta jest oparta na najlepszych tradycjach baletu rosyjskiego, ściśle na tzw. metodzie Waganowej. U pani Boitsov wszystko musi być perfekcyjne. Jak ma być "pierwsza pozycja", to żeby świat się walił, musi być "pierwsza", a nie jakieś tam warianty. Nie znaczy to, że od razu trzeba dane ćwiczenie wykonać precyzyjnie, ale przez cały okres szkoły należy dążyć do kunsztu mistrzowskiego
Nieraz pani Boitsow prezentuje nam filmy z zarejestrowanymi występami słynnych primabalerin. Uderzyło mnie, że dawne tancerki może technicznie były trochę gorsze, ale odznaczały się osobowością. Dziś baleriny są świetnie wytrenowane, ale nie widać w nich duszy. Każdy tancerz musi emanować energią, żeby porwać publiczność. I o tym madame zawsze nam przypomina.
Nierzadko zdarzają się takie sytuacje na scenie, że tancerz musi improwizować. Tak było na przykład w jednym z wystawień baletu "Jaś i Małgosia". Mamy zajęcia z improwizacji w szkole, ale tej sztuki trzeba się uczyć przez całe życie. Jesteśmy wprowadzani także w tajniki gry aktorskiej.
Na czym polega fenomen nauczycielski Elizabeth Boitsov?
- Pani Boitsov jest wielką artystką, znakomitym choreografem i pedagogiem. Kiedy przyjechała do Chicago, mogła wykładać na uniwersytecie czy tańczyć w najlepszym zespole baletowym, ale ona chciała uczyć, tak jak ją niegdyś uczono. Dlatego w 1980 roku założyła tę szkołę. Jest dla nas niczym druga mama. Świetnie zna każdego ucznia, rozpoznaje w lot naszą psychikę. Kiedy przychodzę na próbę i zaczynam robić pierwsze ćwiczenie, ona już wie, jak się czuję, w jakim jestem nastroju. Od razu potrafi dostrzec nasze dobre i złe strony, a potem odpowiednio nas motywować. Ja nie mam na przykład problemu, żeby siebie pokazać, energia ze mnie aż bucha, ale brak mi jeszcze precyzji technicznej. I nad tym właśnie pod kierunkiem Madame intensywnie pracuję.
Standard naszej szkoły jest bardzo wysoki, stąd też pewien dryl i dyscyplina. Ja uważam, że inaczej nie można robić prawdziwego baletu. Ale nie wszyscy wytrzymują presję.W ciągu 25 lat przez szkołę przewinęły się setki tancerzy, a ukończyło ją nie więcej niż 30 osób.
Przed panią więc duże wyzwanie. Powodzenia. A sobie możemy sobie życzyć kolejnych spektakli baletowych z pani udziałem. Kiedy znowu będziemy mogli zobaczyć Joannę Zielińską na scenie?
We wrześniu lub październiku Madame Boitsov planuje znowu wystawienie spektaklu baletowego "Jaś i Małgosia". Zapraszamy.
rozmawiała Danuta Peszyńska
zdjęcia z archiwum Joanny Zielińskiej