----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

30 czerwca 2005

Udostępnij znajomym:

Trwa pobieranie wersji audio...

"Słuchaj dzieweczko,

ona nie słucha,

aparat słuchowy wypadł jej z ucha"

Młodość jest jak te butelki,

które rozwalaliśmy o ściany.

Nie można ich skleić z powrotem,

ale jest jeszcze szansa,

dla każdego z nas,

marnych ciuli,

że przyjdzie ktoś,

kto ułoży z nich witraże".

[Pokalanie]

"Pokalanie" jest tytułem, który automatycznie czy też podświadomie odnosimy do terminu głęboko zakorzenionego w polskiej świadomości religijnej, aczkolwiek nie zawsze poprawnie rozumianego. Wiążemy go bowiem często z narodzinami Chrystusa, a nie Matki Boskiej - a przecież to ona została "niepokalanie poczęta" czyli bez obciążenia balastem "grzechu pierworodnego" i dlatego została przeznaczona do "bycia" matką Boga.

Podobnie rzecz ma się z dwuznacznym aspektem tytułowego "pokalania" w książce Piotra Czerwińskiego - z jednej strony mamy do czynienia z popularnym znaczeniem tego słowa, które odsyła nas do czegoś wyraźnie "nieczystego, zbrukanego", z drugiej zaś można zastanawiać się nad węższym zakresem znaczeniowym tytułu, gdzie "pokalanie" odnosi się jedynie do oceny pokolenia rocznik 1970, naznaczonego "grzechem" poniechania czy też niespełnienie.

Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że generalizowanie i uogólnianie wszystkich i wszystkiego w książce Czerwińskiego prowadzi do narzucenia raczej tej pierwszej, szerszej definicji "pokalania" na różne aspekty życia wszystkich bohaterów powieści. Znakomitym przykładem ogólnikowego zawłaszczenia i pomieszania znaczeń jest opinia głównego bohatera o współczesnym dziennikarstwie, która z góry zakłada, że wszyscy są tacy sami i nie istnieje żadna opcja przeciwna:

"Dzisiaj, gdy prasa żyje z reklam, czasopismem nie rządzi redaktor naczelny, ale dział reklamy. Jego lewymi i prawymi rękami są art dajrektorzy i graficy, a także wszelkie pociotki, kumple, niepiśmienne córuchny i kurewki, których wpycha się do redakcji na siłę, by pierdzieli w stołki jako kolejni zastępcy zastępców zastępców. Dziennikarze są najmniej istotni. Między reklamami i sesjami mody trzeba wepchnąć czasami kilka zdań w języku pisanym i dlatego trzyma się wciąż dziennikarzy, choć mało kto wie, do czego są właściwie potrzebni.

Nikt nie szanuje tej profesji, dlatego dziennikarzem może zostać byle dupek, który akurat nie ma lepszego pomysłu na życie. Byle dupek puka do drzwi redakcji i jest dziennikarzem."

Autor nie ma też cienia wątpliwości, co do kwalifikacji, czy kategoryzacji ludzi, z którzy są mu wiekowo podobni. W jednym z rozdziałów pisze wprost:

"Myślę, że to, co tutaj wysmażyłem, to taki mały pomnik nagrobny tego odmóżdżonego pokolenia, które zaczęło się gdzieś przy roku tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym i zawisło między dwiema epokami jak pijaczek na barierce. Nie było nas jeszcze w komunizmie, a w kapitalizmie już nas nie będzie.[...] Są tu młodzi przedsiębiorczy, beznadziejnie przebojowi gnoje. [...] Są tu starzy, beznadziejnie biedni gnoje. [...] Są tu inni wyjątkowo elastyczni gnoje, którzy bez względu na roczniki i koniunktury są gnojni bezterminowo. Wiedzą jak się nażreć, by starczyło na długo. Tak czy owak to wszystko gnoje. Jest tu wiele miejsca dla gnoju. Gnój leje się ulicami i śmierdzi z każdego zaułka, przy czym jest tak zagospodarowany, w sensie ten gnój, nie ten zaułek, że wygląda na nowy, świeżo wyprodukowany, w ładnym opakowaniu [...] - trudno oprzeć się wrażeniu, czytając szczególnie ostatnie fragmenty, iż są one jakby żywcem przeniesione z powieści Wojciecha Kuczoka "Gnój" i jakkolwiek dotyczą one Warszawy, a nie tak jak u Kuczoka Śląska to przecież i tu i tam podobieństwo językowe, intencje i metaforyka ocierają się o identyczność.

Tego typu uproszczeń jest w powieści dużo, na szczęście wiele z nich jest rewelacyjnie zabawnych, co czyni tę "krytykancką" metodę zupełnie do zniesienia. Widać to świetnie w tym fragmencie:

"Nawet kariera księgarza spaliła na panewce, po tym jak z nudów wkładaliśmy do książek listy. "Drogi czytelniku! Nareszcie kupiłeś ten debilny album o zdumiewających pająkach. Jesteś tak głupi, że w przygotowaniu mamy dla ciebie jeszcze zdumiewające bąki z dupy oraz mniej zdumiewających komunistów". W końcu ktoś zirytował się tym przekazem i zakablował nas u właściciela straganu."

"Pokalanie" to kolejna książka przedstawiciela pokolenia urodzonego w okolicach roku 1970 i po raz kolejny opowieść, która sprowadza doświadczenia i pragnienia tego pokolenia do banału. Tak stało się w "Zwałe" Sławomira Shuty i w "Gnoju" Wojciecha Kuczoka. Tak stało się i tutaj. Trudno czytającemu wzbudzić w sobie szacunek do bohaterów powieści czy choćby element współczucia dla "niespełnionego czy też "odrzuconej przez bezwzględny bieg historii" generacji, gdy powalające wyznanie głównego bohatera sprowadza się do paru wytartych i zużytych stereotypów i sloganów o szczęściu i spełnieniu:

"Chcę z nią zostać. Wstawać rano i chodzić do roboty, żegnając się z dzieciakami i żoną, machającą z balkonu. Urywać się raz do roku na weekendy w towarzystwie kolegów i pod pretekstem delegacji urządzać sobie balangi. Resztę życia spędzać na spacerze. W kinie i w teatrze, w pieprzonym centrum handlowym. Gdziekolwiek. Chcę tego straszliwie, chcę tego jak wariat. Teraz szukuję swoją nową koszulę i swój archiwalny sweterek typu polo, którego nie włożyłem ani razu od dnia, gdy został kupiony. Teraz kupię sobie wodę kolońską i zacznę regularnie obcinać paznokcie. Teraz będę święty i czysty, i będę chodził na głosowania, i będę opowiadał sąsiadom na spacerach z psami, że pięknie jest w Europie. Teraz będę zmywał garnki i obierał ziemniaki. W soboty zamierzam rytualnie myć samochód, a w niedzielę po południu będę jeździł do Powsina. I nie włożę koszulki z napisem "Kałasznikow: no compromise". Teraz chcę być taki jak wy."

Można by spytać po co cały ten zgiełk pokoleniowo - roszczeniowo - rozliczeniowy, skoro wszystko sprowadzić można do tęsknoty za banałem i rutyną życiową? Ostateczne wrażenie, jakie niesie ze sobą "Pokalanie" jest więc raczej głęboko rozczarowujące. Jeśli istotne czy nawet najskrytsze pragnienia i marzenia całego pokolenia są tak banalne i miałkie, to czy rzeczywiście jest nad czym czy nad kim rozdzierać szaty w geście rozpaczy nad generacją straconą czy skazaną na bylejakość w kontekście historycznych prób i weryfikacji - może to pokolenie po prostu jest banalne i miałkie i nie ma o co, czy nad czym się zastanawiać?

Zdecydowanie inaczej jest z warsztatem literackim Czerwińskiego - jego powieść jest znakomita językowo. Brawurowe literacko fragmenty opisujące "sytuację językową" generacji lat 70-tych, rewelacyjny, literacki słuch autora wyraźnie widoczny (słyszalny) w wypowiedziach kolegów z pracy czy szkolnych rówieśników, niezwykłe wyczucie językowe na tak zwane "grypsy" środowiskowe, opanowanie do perfekcji sztuki "skrótu myślowego", który natychmiast pozwala czytelnikowi odnaleźć się w "klimatach epoki".

Można to wyraźnie zobaczyć w pary przytoczonych tu fragmentach:

"W końcu jesteśmy nihilistami, którzy wypisują na parapetach "stąd do wieczności" i rysują tam sugestywną strzałkę w kierunku okna. I mieszają z błotem poezję narodową, skandując za jakimś zespołem:

"słuchaj, dzieweczko, ona nie słucha, aparat słuchowy wypadł jej z ucha."

Czy inny znakomity, aczkolwiek mocny językowo cytat:

"Po rurach słychać walenie sąsiada.

Kurwo ty! - nadaje sąsiad do sąsiadki.

Chuju! - celnie ripostuje sąsiadka.

Za oknem dresiarze, którzy wrócili z nocnego potrolu...".

Jest też powieść świetnie skonstruowana i starannie przemyślana. Pamiętnikarsko, kronikarsko, dziennikarski zapis doświadczeń człowieka "umoczonego" w "niemożność" pokoleniową ociera się o całe zaplecze romantyczno - modernistycznej tradycji polskiej literatury. Cytatów zresztą z wszelakich nawiązań literackich, nie tylko zresztą polskich, jest w tym tekście sporo. Jest "Kubuś Fatalista" [s.246], jest też "Buszujący w zbożu" [s.239], Orwell [s.154], Albert Camus [s.248], jest sporo nawiązań do Kartoteki Różewicza [s.85, 135, 139] i jego poezji [s.49].

Główny bohater wydaje się być "blisko" ze swoimi literackimi faworytami. Widać to bardzo dobrze w jego stosunku do egzystencjalistów, nieomalże przyjacielskim:

"Walę jeszcze kielicha i przychodzi mi do głowy, żeby zamówić wino. Może na przykład chodzi za mną Albert Camus i dogląda, bym nie skończył źle? Może siedzi tu, gdzieś koło mnie, i patrzy litościwie. Może on i mój ojciec, gdzieś tam w niebie, dogadali się i teraz razem kombinują, jak mi dopomóc, jak zrobić, żebym wyszedł z tej kloaki człowieka. Może to oni zesłali mi tę dziewczynę, która ma loki jak anioł. Może to jest mój anioł stróż."

Kronikarski charakter tekstu Czerwińskiego jest oczywiście umowny. Wprawdzie pisze on w jednym z rozdziałów, iż: "w roku dwa tysiące trzecim napiszę książkę, która trafi akurat na moment, gdy nikt w Polsce nie będzie czytał książek. Książka będzie głupia, niepoprawna politycznie, społecznie i psychiatrycznie, ale jak na ironię losu spodoba się kilku ludziom. "Nie ma w niej jednak żadnego uporządkowania chronologicznego. Datowanie jest całkowicie wybiórcze. Nie chodzi przecież w książce o wierny zapis tego, co wydarzyło się w życiu bohatera, ale o zanotowanie tych fragmentów wspólnej jemu i jego znajomym historii, małych i wielkich spraw niezwykle prywatnych, które w ostatecznym oglądzie okazują się powszechne i ogólne. Wymienia się tylko parę powracających dat, parę imion i niewiele nazw miejsc, jedynie zdarzeń autor powieści nam nie szczędzi, ale one uporządkowane są emocjonalnie:

"Rodzę się i gęgam, i jest rok tysiąc dziewięćset siedemdziesiąty drugi. Piszę o superkremie i jest rok dwa tysiące jeden. Stoję w kolejce po arbuzy i jest rok tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty trzeci. Wylatuję z niej, jest rok tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty siódmy. Jezus zamienia wodę w jabola, jest rok zero zero dwudziesty dziewiąty. Wyjeżdżam na placówkę, jest rok tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty piąty. Urywam się do Grecji, jest rok tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty szósty. Jestem dziennikarzem i biegnę po ulicy, jest rok tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty czwarty. Wybuchają wieżowce Wutece, jest rok dwa tysiące jeden. Tofi przychodzi na świat. Gęga i jest rok tysiąc dziewięćset siedemdziesiąty drugi. Gęgam tylko trzy ulice dalej, lecz ona nie wie o tym i nigdy się o tym nie dowie. Potem jest rok dwa tysiąc edrugi. Moja młodość kończy się i zakręca. Potem jestem już duży. Przedtem byłem mały. Jest kolejny rok. Kończę moją książkę, która opowiada o tym, co działo się, gdy był rok dwa tysiące jeden.

Młodość jest jak te butelki, które rozwalaliśmy o ściany. Nie można ich skleić z powrotem, ale jest jeszcze szansa, dla każdego z nas, marnych ciuli, że przyjdzie ktoś, kto ułoży z nich witraże.

Zamiotłem całe szkło. Kiedy mój witraż się układa, jest lipiec, Warszawa, rok dwa tysiące trzeci.

Jedziemy dalej."

Pozostaje jeszcze postawić pytanie o to, kto tę powieść opowiada i w jaki sposób to robi? Postaci czy kategorie bohatera - narratora i autora nakładają się w tekście na siebie i stanowią jedno, co znacznie upraszcza zabiegi interpretacyjne.

Piotr Czerwiński jako autor/pisarz to: (ur. 1972 r.) - dziennikarz i publicysta. Absolwent dziennikarstwa UW. Wieloletni reporter "Expressu Wieczornego", po jego zamknięciu pracował dla pism kolorowych. Mieszka w Warszawie.

Główny bohater powieści to: postać urodzona w 1972 roku, dziennikarz, pracuje w jednym z kolorowych, warszawskich tygodników, gdzie poza praca redakcyjną zajmuje się nawiązywaniem romansów, zresztą bez wzajemności, pisze też książkę "która opowiada o tym, co działo się, gdy był rok dwa tysiące jeden." - "o czym dowiadujemy się odbywając wraz z bohaterem sentymentalną podróż w nieodległą przeszłość. Cofamy się aż do czasów, gdy obiektami jego westchnień były plastikowe czteroślady na baterie i lody z Hortexu. By zaraz potem przejść wraz z nim przez okres fascynacji the Rolling Stones i ukrywanych przed rodzicami wypadów do Jarocina, życie w komunie w sensie ustrojowym i komunie w sensie mieszkaniowym. [Potem: praca na czarno w Londynie, kartki i stan wojenny, praca na placówce]. Dalej: zapoznać się z kultowymi postaciami, filmami, piosenkami i gadżetami pokolenia "72. Przyjrzeć się kulisom pierwszego pijaństwa i wczuć się w niepiękną atmosferę pijaństwa współczesnego. By wreszcie prześledzić wszystkie miłości pechowego "młodego Wertera", który z racji wrodzonego romantyzmu nie potrafi porządnie zabrać się do rzeczy. [M.Mizuro]

Narrator: nie stanowi tu problemu, bo występuje zawsze w pierwszej osobie liczby pojedynczej, a momentami nawet mnogiej, gdy wypowiada się w imieniu całego pokolenia i jest kompletnie tożsamy z głównym bohaterem, rocznik 1972. Taka sytuacja narracyjna kieruje rzecz jasna nasza uwagę ku formie pamiętnika, dziennika czy kroniki, które z natury rzeczy koncentrują się na osobistym odczuwaniu i próbie racjonalizacji tego wszystkiego, w czym uczestniczy opowiadający, a co oczywiście wcale niekoniecznie musi być tylko jedynym, unikalnym i niepowtarzalnym przeżyciem narratora/autora/pisarza:

"Takie kroniki generacyjne, których ambicją jest [często] analiza tego, czym się dane pokolenie karmiło, a co następnie staje się podstawą do mówienia o generacji jako takiej - to właściwie odrębny literacki gatunek uprawiany wciąż i wszędzie. Można go nazwać bildungsromanem, ale o ambicjach obiektywizujących: pokazującym bohatera jako typowe "dziecię wieku". Ukształtowane w największej mierze przez to, co uformowało większość jego rówieśników. W tym przypadku, trzeba przyznać, budulec był różnorodny i oczywiście aż się kusi o to, by zapytać, jakie to formowanie dało owoce. Kim są dzisiaj ludzie z pierwszego pokolenia, które w dorosłość wkroczyło dokładnie w momencie, gdy w naszym kraju zaczynał się nowy rozdział." [M. Mizuro]

Zbyszek Kruczalak

www.domksiazki.com

Tel. 773-282-4222

Wszystkie cytaty zamieszczone w tekście pochodzą z:

Piotr Czerwiński, Pokalanie, Świat Książki, Warszawa 2005, s. 256

Leszek Bugajski, Młodość jak stłuczona butelka,

w: Polityka, 24/2005 (2508).

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor