Andriej i ja mieliśmy wrażenie, jakbyśmy w charakterze niezależnych obserwatorów uczestniczyli w konferencji ONZ na temat Narkotyki i pokój światowy.
Cały świat siedział w ogrodzie, brakowało tylko Australii.
Wszyscy rozmawiali po angielsku, ale nie była to prawdziwa angielszczyzna, tylko język, którego uczono nas w szkole jako angielskiego, zrozumiały dla każdego dziecka." [s.94]
"Podróż do Trulali" to jedna z najzabawniejszych, najbardziej dowcipnych i pełnych humoru książek, jakie ostatnio ukazały się na rynku księgarskim. Już od pierwszego zdania wiemy, że będziemy mieli do czynienia z historiami emigranckimi i tak rzeczywiście jest. Autor w pięciu rozdziałach swej najnowszej powieści opowiada czytelnikowi o swych zadziwiających, często trudnych do uwierzenia doświadczeniach podróżniczych.
Jest to książka szczególnie bliska emigrantom, bo widać w niej to wszystko, czego sami w jakimś, mniejszym czy większym stopniu, bezpośrednio doświadczyli:
- zdobywanie paszportu
- permanentny brak pieniędzy i pracy
- przedziwni ludzie i zaskakujące, często niewiarygodne sytuacje, w którym przyszło im brać udział
- nowe życie w nowym kraju z bagażem doświadczeń z kraju ojczystego i wiele innych sytuacji życiowych, z jakimi przychodzi zmagać się emigrantowi rozpoczynającemu "nowe życie" w nowym kraju.
Wladimira Kaminera nigdy nie opuszcza w powieści fenomenalne wręcz poczucie humoru, bez względu na opisywane wydarzenia. Bawimy się znakomicie czytając tekst tej książki praktycznie od pierwszego do ostatniego zdania, a w paru momentach musimy wybuchnąć głośnym rechotem, bo okazuje się, zresztą jak zawsze, że życie niesie znacznie bardziej zadziwiające doświadczenia niż by to można sobie wymyślić.
W istocie rzeczy to właśnie niezwykle atrakcyjne poczucie humoru autora czyni "Podróż do Trulali" tekstem szalenie atrakcyjnym dla czytającego - bez niego książka byłaby jeszcze jednym przyczynkiem do losów emigrantów europejskich. Na szczęście tak nie jest.
Już w pierwszym rozdziale musimy z radością dokonać procesu "utożsamienia" się z głównym bohaterem i narratorem w jednej literackiej postaci, studentem szkoły teatralnej, typowym przedstawicielem młodej inteligencji rosyjskiej, gdy dowiadujemy się, w jaki sposób zdobywał paszport w Związku Radzieckim, by mógł wyjechać do bratniego ideologicznie NRD. To tylko dobry początek. Autor zresztą celuje w tego typu opisach, bliskich też czytelnikowi polskiemu, oczywiście tylko temu, który pamięta PRL i wszystkie z tym systemem związane paranoje.
W swojej poprzedniej powieści zatytułowanej "Muzyka wojskowa" Kaminer kreuje "komiczny obraz ostatnich lat Związku Radzieckiego widziany oczami wiecznie uśmiechniętego wywrotowca. Od najmłodszych lat Wladimir robi wszystko, by jego życie w smutnych realiach ZSRR nabrało barw w pełnym sprzeczności i absurdów świecie socjalizmu".
Podobne wątki znajdujemy też w "Podróży do Trulali" szczególnie ostro widoczne w kapitalnym opisie sztucznie wykreowanego w stepach sowieckich miasta - atrapy, które na wiosnę było Paryżem a jesienią Londynem. Nieświadomi niczego "turyści" radzieccy, czyli "zorganizowane wycieczki" kołchoźników, robotników i innych grup społecznych rzucały się na świetnie zaopatrzone sklepy, nie zwracając większej uwagi na szczegóły architektury czy akcent "tubylców" - rzecz jasna nie wiemy, czy mamy w tym przypadku do czynienia z faktami czy literacką fikcją, ale jakie to ma znaczenie w kontekście opisanego absurdu.
Znajdziemy tu także, bo jakże by inaczej, parę znakomitych emigranckich pomysłów na "szybkie" zdobycie pieniędzy przez:
- wybranie ich z jezior, sadzawek i innych wodnych "akwenów" gdzie turyści wrzucają drobne monety na pamiątkę
- śpiewanie lub tańczenie w knajpach
- malowanie portretów turystom
- roznoszenie ulotek i gazet
- oraz parę innych, równie skutecznych sposobów "zarabiania".
W powieści Kaminera podróżują wszyscy i wszyscy są w jakiś sposób tej czynności oddani bez reszty, a nawet z pewną, czasem nawet znaczną, dozą szaleństwa. Cudownym tego przykładem jest wyprawa niemieckiego historyka sztuki o wdzięcznym imieniu Martin na Krym w celu odnalezienia śladów wielkiego niemieckiego artysty Josepha Beuysa. Sprytni wieśniacy krymscy uczynili tę ekspedycję niezwykle "owocną". Podróżują też Amerykanie i to do samej Moskwy, gdzie nie tylko zachwycają się rosyjskimi lokalami striptizowymi, ale wydają też pismo "The eXile", w którym piszą między innymi:
"Życie w USA jest nie do zniesienia. Wszyscy amerykańscy mężczyźni zostali zmanierowani przez telewizję, a wszystkie amerykańskie kobiety mają o wiele za tłuste tyłki, ale amerykańska prasa to przemilcza.[...] Zupełnie inaczej jest w Rosji" [s.58]
Niekoniecznie zgadzali się z tymi stwierdzeniami rdzenni mieszkańcy Sowietów zwanymi "Dziećmi Papieża", którym dzięki papieskiej pielgrzymce do Polski, udało się przedostać na Zachód.
Jak napisano o tej książce w jednej z recenzji:
"Jeśli potrzebne są jeszcze jakieś dowody, że życie potrafi być zabawniejsze od wszelkich fantazji, najnowszych dostarcza Wladimir Kaminer".
Z. Kruczalak
www.domksiazki.com
Wszystkie cytaty zamieszczone w tekście pochodzą z: Podróż do Trulali, Wladimir Kaminer, wyd. Dolnosląskie, 2005, s.109.