Polski film w Chicago głównie kojarzy mi się z odbywającym się co październik, od 1989 roku, Polish Film Festival. Jednak oprócz tego ogromnego przedsięwzięcia promującego polską kinematografię, istnieje coś takiego jak miniaturowe środowisko filmowców polonijnych. Jest to bardzo wąska grupa ludzi tworzących na polu X muzy. W tym numerze chciałabym przybliżyć sylwetkę młodego reżysera, scenarzysty i producenta, do niedawna mieszkającego w kraju rodzinnym, a od jakiegoś czasu układającego sobie życie i karierę właśnie w Chicago.
Przy okazji wydania na DVD jego debiutanckiego filmu: "Tego pytania usłyszeć nie chciałam", rozmawiam z Mariuszem Markiem Mościckim.
Iza Głuszak - Witam. Na początek pytanie standardowe: Życie przed Chicago?
Mariusz Mościcki - Pochodzę z Warszawy. Rocznik 1977. Lubię i wolę jednak mówić, że jestem z Pragi. Pragi Północ, oczywiście. Tej fajniejszej części Warszawy, nie kojarzącej się z polityką i biznesem. A w Chicago mam ojca. To do niego przyjechałem po studiach na stałe, a wcześniej go odwiedzałem i spędzałem tutaj wakacje.
I.G. - Studiowałeś w łódzkiej filmówce, legendarnej szkole, której ściany pamiętają Polańskiego, Wajdę, Munka. Opowiedz proszę o swoich studiach.
M.M. - Świetna szkoła. Studiowałem na wydziale organizacja produkcji filmowej i telewizyjnej. Moja przygoda z reżyserią zaczęła się jeszcze przed szkołą. Bo widzisz, nie trzeba koniecznie studiować reżyserii, żeby być reżyserem. Nie trzeba kończyć szkoły filmowej, żeby robić filmy. Ale przygotowanie techniczne, organizacja ludzi, objęcie całości, zorganizowanie transportu, finansów, zarządzanie ekipą, tego właśnie można się nauczyć na kierunku, który ja studiowałem. I tego mi zawsze brakowało najbardziej. Jak to wszystko opanować pod względem organizacyjnym. Reżyser działa wewnątrz filmu, a producent, czy raczej organizator produkcji, obejmuje ją całościowo.
I.G. - Od czego rozpoczęła się twoja fascynacja kinem?
M.M. - Film Krzysztofa Kieślowskiego "Krótki film o zabijaniu". To była moja pierwsza, największa fascynacja. Szczególnie kolor, w jakim był on nakręcony: sepia. Nie jest to film czarno-biały, lecz też nie kolorowy. Jest to kolor, którym nazwaliśmy naszą grupę instrumentalno - wokalną Sepia, tworzącą muzykę zbliżoną do Nine Inch Nails, Prodigy, czy Tiamat. Dlaczego? Dlatego, że to jest bardzo ciekawa barwa brązowo-cjanowato-biała. I tak to się zaczęło. Zresztą Kieślowski jest do tej pory moją największą inspiracją. Później, przez programy Mana i Materny "Dalszy ciąg programu" i żarty w tej stylistyce, wraz ze znajomymi zaczęliśmy się zastanawiać nad wzbudzaniem emocji. Stwierdziliśmy, że fajnie by było mówić do ludzi przez, początkowo, muzykę, a potem film.
I.G. - Czy Łódź jako jedno z piękniejszych i, niestety, najbardziej zaniedbanych miast w Polsce wywarła na tobie jakieś piętno?
M.M. - Łódź ma swój urok. Szczególnie pofabryczne budynki, które tutaj w Stanach są masowo przerabiane na lofty, a tam, nie wiem czy z braku funduszy, stoją niewykorzystane. Mam swoje ulubione miejsca w Łodzi, ale również w Warszawie, na Pradze, jak i tu w Chicago.
I.G. - A czy tęsknisz za Polską?
M.M. - Oczywiście, że tęsknię. Na szczęście wybieram się tam na jesieni.
I.G. - Przejdźmy do najważniejszej części naszej rozmowy, czyli do twojego filmu. Jest to fabuła krótkometrażowa, 25 minutowa, opowiadająca historię młodej, bezrobotnej dziewczyny, którą sytuacja materialna zmusza do kradzieży. Chciałabym też zaznaczyć, że sporym atutem twojego filmu są aktorzy. Sława polskiego kina pani Beata Tyszkiewicz oraz Radosław Pazura. Główną rolę gra debiutantka Katarzyna Borys.
M.M. - Beata Tyszkiewicz gra w filmie kadrową, osobę, która bardzo łatwo może stać się czyimś dobroczyńcą, wybawicielem. Kimś, kto jak w przypadku mojej głównej bohaterki, odmieni losy drugiego człowieka. Bezrobocie jest dziś w Polsce problemem numer 1, dlatego pracodawcy są bohaterami na miarę czasów. Taką osobę mogła zagrać tylko wielka aktorka, osoba, która jest swoistym symbolem i właśnie pani Tyszkiewicz zgodziła się na tę rolę.
I.G. - A jak doszło do tego, że Beata Tyszkiewicz zgodziła się zagrać w offowej produkcji?
M.M. - To jest ciekawa historia. Swego czasu byłem w Polsce wolontariuszem fundacji Akademia Promocji. W wolnym czasie przygotowywałem przedpremierowe i premierowe pokazy filmów do dystrybucji kinowej. Jedną z osób prowadzących tę fundację jest właśnie pani Beata Tyszkiewicz. Ja ją poznałem na wigilii zorganizowanej przez fundację. W pewnym momencie oświadczyłem jej, że ciasto, które właśnie konsumuje zrobiła moja mama. A ona na to: "Mmm, cóż za pyszne ciasto".
I.G. - To tak bardzo w jej stylu (śmiech).
M.M. - O tak, wyobraź sobie intonację głosu gwiazdy filmowej (śmiech). I tak się właśnie poznaliśmy, a potem ona zgodziła się zagrać u mnie, bo bardzo spodobał jej się pomysł sceny końcowej, pełnej nadziei, wróżącej nowy start.
I.G. - Jesteś producentem, reżyserem, operatorem, współscenarzystą i aktorem filmu. Która z tych funkcji jest ci najbliższa?
M.M. - (śmiech) Najbardziej bawi mnie bycie aktorem. Za każdym razem jak widzę się na ekranie to zaczynam się śmiać. Najbliższa jest mi jednak funkcja producenta i reżysera, dlatego, że napawa mnie dumą efekt całościowy mojej pracy, i jest to miłe uczucie.
I.G. - Twój film wyświetlono na festiwalach filmów polskich w Chicago i Los Angeles. Jak udało ci się wziąć udział w tych przedsięwzięciach?
M.M. - Organizator festiwalu chicagowskiego wiedział, że zrobiłem film, postanowił go obejrzeć i wraz z pozostałymi osobami, decydującymi o przyjęciu filmów na festiwal, zakwalifikowali właśnie mój obraz. A Los Angeles udowodniło mi, że można po prostu zrobić film, wsadzić go w kopertę, wysłać i bez żadnych koneksji zostać uczestnikiem festiwalu. Tak też było z festiwalem w Toruniu, który odbył się w połowie lipca.
I.G. - Czyli publiczność w Polsce też miała szansę zobaczyć "Tego pytania usłyszeć nie chciałam"?
M.M. - Tak, po raz pierwszy i od razu z wielką dla mnie satysfakcją. Film został pokazany na Festiwalu Filmowym i Artystycznym "Lato Filmów" w Toruniu i zdobył tam wyróżnienie w kategorii kina niezależnego. Teraz czekam z niepokojem, co zadecyduje gremium kolejnego konkursu filmowego w Gdyni, na który wysłałem swój film i jeszcze nie wiem czy się zakwalifikował. Nie chcąc zapeszać, nie będę może o tym mówił.
I.G. - Powiedz więc, co trzeba zrobić, żeby zobaczyć twój film w Chicago.
M.M. - Mój film "Tego pytania usłyszeć nie chciałam" oraz płytę zespołu Sepia, będącą jednocześnie soundtrackiem do filmu, można znaleźć w polonijnych wypożyczalniach video: Polmix w Hanover Park, Norbert Video w Mount Prospect, Rosa Enterprises we wszystkich jej punktach, Monika"s Video na Lawrence Str., Barbara Video w Arlinghton Heights. W niedalekiej przyszłości i DVD z filmem i płytę z muzyką można będzie kupić w polonijnych księgarniach. Na DVD znajdują się dwie wersje filmu, wywiad z reżyserem, rozmowa z publicznością po projekcji filmu oraz zrealizowany przeze mnie film reklamowy, który otrzymał nagrodę specjalną za scenariusz, w konkursie organizowanym przez firmę KODAK i szkołę filmową.
I.G. - Czy realizujesz już następne projekty filmowe? A w związku z tym, czy nie wydaje ci się, że żyjąc w Ameryce, a jednocześnie tworząc po polsku, warto byłoby podjąć tematy związane z Polonią?
M.M. - Jak najbardziej. Mój nowy, gotowy, ale jeszcze nie wyświetlany film właśnie ten temat podejmuje. Jest to właściwie krótki filmik, podobno bardzo śmieszny, zatytułowany "Kilka słów o Chicago", a jego pokaz planuję w połowie sierpnia, w niedawno otwartej DK Cafe, przy 6140 W. Belmont. W któryś weekend chcę zorganizować tzw. Przedsmak, a mianowicie przegląd filmu niezależnego. Zostanie zaprezentowanych 5 lub 6 filmów. Oprócz mojego filmiku, pokażemy filmy z Polski, między innymi: "Hypnos" grupy Rohmal, "Doors are Walls" Wojtka Szczytko, krótkometrażówki Filipa Rudnickiego i jego grupy filmowej z Pszczyny.
I.G. - Na zakończenie pytanie, którego ty usłyszeć nie chciałeś. Jaki jest twój ulubiony kolor?
M.M. - (śmiech) Mam dwa. Biały i czerwony.
I.G. - Dziękuję za rozmowę.