Choćbyś był najostrożniejszym kierowcą pod słońcem, to i tak cię nie minie. Pewnego dnia ktoś lekko (mniej lub bardziej) puknie twój zderzak, błotnik czy drzwi lub, co gorsza, to ty zagapisz się na sekundę, na przykład szukając ulubionej stacji radiowej i zatrzymując się na tylnym zderzaku auta przed tobą…
Co robić najpierw
Oczywiście, pierwszą rzeczą, jaka następuje po blaszance, z amerykańska zwanej fender bender, jest przekleństwo, które jednogłośnie i mimowolnie wydobywa się z ust kierowców obu pojazdów. Oto bowiem zaczynają się dokuczliwe przeżycia i gąszcz formalności.
Następnie kierowcy obu pojazdów opuszczają swe maszyny by wstępnie oszacować straty i wygłosić nieżyczliwe uwagi na temat tego drugiego.
Uwaga:
Choćbyś był absolutnie pewien swojej racji - trzymaj język za zębami. Nie tłumacz się z tego, co akurat robiłeś (skręcałeś w lewo, szukałaś szminki w torebce), nie pokazuj znaków drogowych ani świateł.
Natychmiast rozejrzyj się za świadkiem - na pewno zauważysz kogoś, kto przystanął, by popatrzeć na kraksę. Poproś go o powiadomienie policji i spytaj, czy zechce podać swoje nazwisko i telefon, by mógł służyć zeznaniami. Wszystko to uczyń naturalnie po spisaniu numerów rejestracyjnych tego drugiego pojazdu, na wypadek, gdyby jego kierowca zdecydował się nagle odjechać w nieznane.
Jeśli uszkodzenie aut nie jest poważne - należy zjechać na pobocze i tam dokonywać wymiany formalności. Obaj kierowcy powinni się wymienić numerem prawa jazdy, numerem rejestracyjnym, marką i rocznikiem pojazdu, a także adresem i telefonem, a przede wszystkim danymi dotyczącymi firmy ubezpieczeniowej.
Czy powiadamiać policję
Wezwanie policji nie jest obowiązkowe, niemniej zdecydowanie je doradzam w 90% przypadków. Zaniechanie tego naraża nas na potencjalne oszustwo ubezpieczeniowe, jeśli ten drugi kierowca jest nieuczciwy. Znane są przecież przypadki rozwalania pojazdów już po kraksie, żeby wymusić wyższe odszkodowanie, a także, by oskarżyć o utratę zdrowia i odszkodowania za cierpienia.
Wezwanie policji jest obowiązkowe,
jeśli nastąpiły jakieś obrażenia cielesne.
W zupełnie błahych sprawach decyzja wezwania policji zależy od stopnia zniszczeń i stanowiska obu stron. Jeśli obaj kierowcy uważają, że uszkodzenia aut są błahe i naprawa nie będzie zbyt kosztowna - mogą od razu rozjechać się do domów. Gdyby nawet wycena szkód dokonana przez warsztat naprawczy poraziła wysokością - ma się 10 dni (w stanie NY) na zgłoszenie kraksy na policję. Następnie zaś należy zgłosić wypadek w swojej firmie ubezpieczeniowej.
Jeżeli ktoś z pasażerów doznał jakichkolwiek obrażeń, to nie zapomnij powiedzieć o tym, wzywając policję. Jeśli w mieście Nowy Jork operator 911 przyjmuje zgłoszenie o fender bender i zgłaszający zaznacza, że nikt nie odniósł obrażeń cielesnych - na policję można czekać i trzy godziny… Jeśli natomiast powie się, że "chyba jedna pani zemdlała" - to natychmiast przyjedzie ambulans wraz policją.
Warto też wozić w schowku na rękawiczki aparat fotograficzny jednorazowego użytku - możemy nim wykonać zdjęcia zniszczeń w obu autach zaraz po kraksie, a także samego miejsca stłuczki - na pewno przyda się w ustalaniu procentu winy.
Czy powiadomić Wydział Komunikacji
W stanie Nowy Jork kierowcy mają obowiązek poinformować o wypadku Wydział Komunikacji (Departament of Motor Vehicles), jeżeli zaistniała strata przekroczyła $1,000. Gdy wezwiemy policję, ona uczyni to za nas.
Nawet jeżeli nie wezwiemy policji i nie rościmy strat w firmie ubezpieczeniowej, może się zdarzyć, że zostanie nam zawieszone prawo jazdy. Dzieje się to wtedy, gdy druga strona myśląc (słusznie czy nie), że to jej obowiązek, pośle raport do DMV i poda nas jako drugą stronę wypadku. O zawieszeniu prawa jazdy możemy się dowiedzieć w przykry sposób. Gdy zatrzyma nas z jakiegoś powodu policja, wystuka na komputerze nasze dane i stwierdzi, że mamy nieważne prawo jazdy. Jazda bez ważnego driver"s licence jest poważnym wykroczeniem i może spowodować, że wylądujemy w areszcie.
Wycena szkody
Wkrótce po stłuczce jedziemy do stacji obsługi po wycenę szkód, która - spodziewajmy się tego - będzie zawyżona. To taki rodzaj gry pomiędzy firmami asekuracyjnymi a warsztatami naprawczymi. Towarzystwa asekuracyjne prowadzą stałą penetrację rynku wyszukując jak najniższe ceny części zamiennych (zamiast oryginalnych dealerskich korzystają np. z cenników części tzw. aftermarket, czyli wytwarzanych w Korei czy Tajwanie) - na co stacje odpowiadają czymś wręcz przeciwnym - podają jak najwyższe ceny, by nie dać się "zdumpingować".
Następnie, posiadając dwie, a nawet trzy wyceny z różnych warsztatów, powiadamiasz o stłuczce firmę asekuracyjną swoją (gdy wina była twoja i masz pełne ubezpieczenie) lub drugiej strony (jeżeli ona była winna).
Na ogół procedura zgłaszania jest prosta i załatwia się ją przez telefon w ciągu około 30 minut. Jeśli nie jesteś pewien swojego angielskiego lub jeśli masz obawy, czy sobie poradzisz ze złożeniem roszczenia (claim) - możesz się udać do swojego brokera. Ma on obowiązek powiadomić o wypadku twoją firmę ubezpieczeniową, ale składanie roszczeń do ubezpieczalni drugiej strony nie jest jego obowiązkiem. Broker może to uczynić, jeśli zechce, za dodatkową opłatą.
Uwaga:
Lepiej z góry ubezpieczyć się w renomowanej firmie brokerskiej, a nie w jakiejś agencji, co to i pracy szuka i telefon zakłada. Takie agencje podejmują się czasem również załatwiania ubezpieczeń, ale niezbyt zgodnie z przepisami i gdy potrzebujemy pomocy - choćby w razie blaszanki - nie będą nam w stanie wiele pomóc. Nic dziwnego. Ubezpieczenie samochodowe może nam sprzedać tylko licencjonowany broker, a agencje od wszystkiego takiego nie mają, tylko naganiają klientów komuś, kto na prawo nie zważa.
Gdy już mamy numer zgłoszenia (claim), umawiamy się na rzeczoznawczą wycenę szkód w naszym samochodzie.
Rzeczoznawca może przyjechać do nas do domu i pojawia się przeciętnie w przeciągu 7 dni. Poważniejsze oględziny nie powinny odbywać się na ulicy, raczej w warsztacie naprawczym, gdzie nasz samochód będzie reperowany.
Jeśli auto jest w pełni sprawne i nadaje się do jazdy - aby zaoszczędzić sobie czas umawiamy się w drive in claim center, gdzie obsługa odbywa się sprawnie i taśmowo, jak w McDonaldzie. Podjeżdżamy, parkujemy, zgłaszamy się w recepcji. Wychodzi rzeczoznawca (claims adjuster), robi fotografie i notatki, wchodzimy z powrotem do biura, on wklepuje do komputera dane o uszkodzeniu, komputer wypluwa wycenę szkód.
Zanim jednak nasz rzeczoznawca skończy "wklepywać do komputera" - podsuwamy mu wycenę zrobioną przez nas w zakładzie naprawczym - tę oczywiście, która opiewa na najwyższą kwotę. Może to, lecz nie musi, mieć wpływ na wysokość odszkodowania, bowiem towarzystwa asekuracyjne doskonale sobie zdają sprawę z "rozdmuchiwania" szkód stosowanego w swoistej grze przez warsztaty.
Opinia rzeczoznawcy będzie podawała wysokość szkód wyrządzonych w wypadku. Pozostaje kwestia, w jakiej wysokości zostanie wypłacone odszkodowanie.
Artykuł przedrukowano za zgodą
Polskiego Poradnika "Sukces"
Adres: 255 Park Lane; Douglaston, NY 11363
Adres internetowy:
www.poradniksukces.com