Rozmowa z Markiem Pieprzykiem, właścicielem restauracji i kolekcjonerem
Danuta Peszyńska: W okresie świąt Bożego Narodzenia "Lutnia" kojarzy się nie tylko ze specjałami kuchni polskiej, ale także z szopkami krakowskimi, które tradycyjnie od lat wystawiane są we wnętrzach pana restauracji. Mienią się blaskiem, światłem, kolorami. Każda z nich to misterna budowla z wieżyczkami, basztami, kopułami i innymi elementami nawiązującymi do zabytkowej architektury Krakowa. Elementy te za każdym razem są inaczej, fantazyjnie przetworzone.
Marek Pieprzyk: Szopki różnią się przede wszystkim rozmiarami. Największa ma półtora metra wysokości, a najmniejsza - miniaturowa, liczy zaledwie 10 cm i trzeba ją oglądać przez lupę. Wszystkie są podświetlane i niezwykle kolorowe. Warto zwrócić uwagę na bogactwo i rozmaitość detali występujących nawet w tych malutkich szopkach. Budyneczki inspirowane są oczywiście architekturą Krakowa - można rozpoznać w nich elementy kościoła Mariackiego, Zamku Królewskiego na Wawelu, Sukiennic, Ratusza, Barbakanu, Bramy Floriańskiej. Pojawia się cała plejada figur skupionych wokół Rodziny Świętej, głównych bohaterów dramatu. W tej najbardziej okazałej szopce zainstalowano scenę obrotową z korowodem figur, które prowadzi papież Jan Paweł II, za nim idą krakowiacy i górale w strojach regionalnych. Występują również Lajkonik, Trębacz z wieży mariackiej, uliczni muzykanci, Smok Wawelski i wiele innych postaci znanych z folkloru, legend oraz dawnych i współczesnych dziejów Polski.
Czy pokazane szopki pochodzą z pana kolekcji prywatnej, czy też wypożyczane są ze zbiorów muzealnych w Polsce?
- Wszystkie szopki są moją własnością. Zacząłem je kolekcjonować stosunkowo niedawno, ale fascynuję się nimi od dzieciństwa. Pochodzę z Krakowa. Każdy krakus na pewno pamięta restaurację "Hawełka", gdzie w sezonie świątecznym pokazywane były najpiękniejsze szopki. Jako mały szkrab zawsze ciągnąłem tam rodziców, a potem oczu nie mogłem oderwać od tych misternych małych budowli. Co ja wtedy bym dał, żeby jedną z nich mieć w swoim domu. Potem wyemigrowałem do Ameryki i zapomniałem o szopkach krakowskich. Kiedy po latach pojechałem do Krakowa na święta i znowu zobaczyłem szopkę, odżyły dawne sentymenty. Postanowiłem więc zrealizować swoje marzenie z dzieciństwa.
Gdzie wówczas zobaczył pan szopkę krakowską?
- Oczywiście również u "Hawełki". Stamtąd poszedłem do Muzeum Historycznego w Krzysztoforach, gdzie znajdują się największe w świecie zbiory szopek krakowskich, liczące ponad 450 eksponatów. No i zakochałem się. Na początku chciałem kupić jedną szopkę, ale każda następna była śliczniejsza od poprzedniej i tak uzbierało się ich trzynaście.
Czy jeździł pan na Konkursy na Najpiękniejszą Szopkę, które odbywają się na początku grudnia w Krakowie już bodaj od 1929 roku?
- Nie, na konkursach nie bywałem, ale nawiązałem kontakt z szopkarzami, interesowałem się ich pracą. Niekiedy już w połowie roku miałem swoje faworytki. Tak wypatrzyłem cudowną szopkę Bronisława Pięcika, laureatkę I nagrody na Najpiękniejszą Szopkę za rok 2000. I kupiłem od niego tę szopkę. A potem także inne prace.
Czy Bronisław Pięcik jest autorem wszystkich pana szopek?
- Nie, większość jest dziełem twórców z rodziny Głuchów. Tradycję rozpoczął ojciec, a teraz kontynuują jego synowie. Wszyscy mieszkają na Kazimierzu i należą do czołowych krakowskich szopkarzy. Wykonanie szopki przeciętnie trwa cały rok. Szopkarz zabiera się do pracy w styczniu, a w lecie już wie, czy zdąży do grudnia. Jeśli zostało mu jeszcze wiele pracy
do wykonania, musi siedzieć po nocach, żeby swój projekt zrealizować.
Kiedy zostały wykonane zebrane przez pana szopki?
- Najstarsza, dzieło Witolda Głucha, pochodzi z lat 70., pozostałe powstały w następnych dekadach.
Którą szopkę najbardziej pan ceni czy lubi?
- Oczywiście tę stworzoną przez pana Pięcika, która zdobyła I nagrodę w roku 2000.
Czy wypatrzył ją pan jeszcze przed ogłoszeniem werdyktu jury?
- Tak, już w lipcu wiedziałem, że to dzieło mistrzowskie. A potem trzymałem za nią mocno kciuki.
Po ogłoszeniu wyników konkursu był pan pewnie bardzo szczęśliwy.
- Szczęśliwy i dumny, zwłaszcza kiedy przywiozłem ją już do Chicago.
Czym pan się sugerował wybierając tę szopkę?
- Na jej olśniewające piękno składa się mnóstwo detali bardzo wycyzelowanych i pracochłonnych. Autora, pana Pięcika, dobrze znałem już wcześniej. Sporo o nim czytałem i słyszałem dobre opinie nawet od rywali szopkarzy. Od czterech lat zawsze zdobywa I nagrodę w krakowskim konkursie. Obecnie jest niekwestionowanym mistrzem w szopkarstwie.
Szopki są niezmiernie pracochłonne, a więc pewnie i sporo kosztują.
- Tak, szopki są dosyć drogie. Najtańsza kosztuje około 800 dolarów. Do tego dochodzi koszt przewozu, i z tym największy jest kłopot. Moje pierwsze szopki były przesłane przez amerykańską firmę pocztową DHL i przyszły w opłakanym stanie. Następne przesłałem w kontenerze, w specjalnych skrzyniach wykonanych na wzór skrzyni muzealnych. Szły tam razem z moją "warszawą" garbuską, którą jeżdżę co roku na Paradzie 3 Maja.
Jaką szopkę chciałby pan jeszcze mieć w swojej kolekcji?
- Marzy mi się szopka chicagowska. Inspirowana architekturą polonijnych kościołów i innych budowli. Barwnych postaci - historycznych i współczesnych - także w naszym środowisku nie brakuje. Mam nadzieję, że znajdą się również wykonawcy. A tymczasem przygotowuję się do "I Nagrody" w przyszłym roku.
Komu w przyszłości chciałby pan przekazać swoje zbiory?
- Przekażę je na cele charytatywne albo do Muzeum Polskiego w Chicago.
Szopki są wykonane z nietrwałych materiałów, z drewnianych listewek, bibuły, folii aluminiowej, wielobarwnych staniolii. Wymagają więc pewnie specjalnej konserwacji. Gdzie pan trzyma je poza sezonem świątecznym?
- Przechowuję je w schowku przykryte folią. Szopki są bardzo delikatne, dlatego trzeba o nie dbać. Każde wyciągnięcie z magazynu grozi uszkodzeniem. Nie chodzi tylko o kurz. Boję się nawet pomyśleć, co by się stało, gdyby się tam nie daj Boże mysz dostała. A naprawy są zawsze skomplikowane. Muszę wiedzieć na przykład jakiego kleju użyć do reperacji. Wszyscy szopkarze używają tylko butaprenu, bo ten klej w odróżnieniu od crazy glue jest miękki i trwały.
Czy utrzymuje pan kontakt z autorami szopek?
- Tak. Wysyłam im także każdy artykuł, który tu się o nich ukaże, żeby wiedzieli, że ich praca nie poszła na marne. Oni się tym ogromnie cieszą. To bardzo serdeczni ludzie, prawdziwi artyści.
Kto dziś wykonuje szopki? Nie tylko już chyba rzemieślnicy czy pracownicy budowlani, ale również przedstawiciele innych zawodów?
- Historia szopki krakowskiej sięga dziewiętnastego wieku. Legenda mówi, że murarze krakowscy w zimie nie mieli pracy, zaczęli więc robić szopki. Jeden pokazał drugiemu i wkrótce zaczęła się rywalizacja, kto wykona ładniejszą. I tak pozostało do naszych czasów. Dziś wśród twórców szopek są przedstawiciele przeróżnych zawodów, gospodynie domowe, studenci, uczniowie. Wykonanie szopki to zajęcie mozolne przez cały rok. I nie da się tego procesu przyspieszyć. Ale szopkarze to prawdziwi pasjonaci. Serce wkładają do swoich prac.
Wydaje się, że to już odchodzący w zapomnienie fach.
-Tradycja chyba nie zaginie, gdyż wciąż pojawiają się nowi twórcy. Piękne szopki robią na przykład synowie pana Głucha. Ale te nowe szopki są już inne. Nie to co stara klasyka. Nie znajdzie się już w nich tego bogactwa kunsztownych detali. Mam wrażenie, że to już nie są szopki na konkurs, ale na sprzedaż.
Czy pokazywał pan swoją kolekcję w Chicago poza "Lutnią"?
- Zgłaszają się do mnie nieraz przedstawiciele polskich szkół i osoby prywatne z prośbą o wypożyczenie, ale z reguły odmawiam, gdyż nie chcę narażać się na przykre niespodzianki. Kosztowało mnie zbyt wiele wysiłku, żeby je tu sprowadzić, by teraz ryzykować. Ale w "Lutni" zawsze w sezonie świątecznym można je obejrzeć. Wystawiane tu szopki wzbudziły już spore zainteresowanie amerykańskich, polonijnych i polskich mediów. Byli u nas dziennikarze m.in. z telewizji chicagowskiej, "Polvision", "Chicago Tribune" i "Dziennika Polskiego" w Krakowie. Jestem uznawany za jednego z największych kolekcjonerów szopek krakowskich poza Polską.
Czy wiadomo, ilu jest takich kolekcjonerów?
- Z całą pewnością niewielu - może dwie, trzy osoby. Spowodowane jest to w dużej mierze przepisami prawnymi związanymi z wywozem. Szopki, nawet te wykonane współcześnie, podlegają temu samemu przepisowi co dzieła sztuki wykonane przed 1945 rokiem, i nie można ich wywozić z Polski. Ale mnie udało się uzyskać zezwolenie, ponieważ było wiadomo, że nie kupuję ich na sprzedaż, bowiem będą eksponowane w restauracji w polskiej dzielnicy w Chicago.
Jak odbierają wystawę szopek klienci i goście"Lutni"?
- Największą radość mają Krakusi i rodacy z regionów Polski Południowej, którym ten zwyczaj jest szczególnie bliski. Towarzystwo Przyjaciół Krakowa co roku urządza przy szopkach Wigilię dla swoich członków i sympatyków. Niejeden Polak ogląda je ze łzami w oczach przypominając sobie, być może jak ja niegdyś, szopki z dzieciństwa - z "Hawełki", "Krzysztoforów", Rynku Głównego w Krakowie. Z polskich kościołów i domów rodzinnych. Amerykanie (podpisy są również po angielsku) patrzą na szopki z dużym zainteresowaniem, nawet z zachwytem. Ale dla wielu z nich to zupełna egzotyka. Przypuszczają nawet, że pochodzą one z Chin czy Tajlandii. Niekiedy pytają, co to za katedry. Wyjaśniamy więc, że to szopki krakowskie i wprowadzamy w historię tego unikalnego zjawiska kulturowego.
Cieszy mnie przede wszystkim reakcja dzieci, które z wypiekami na twarzy patrzą na te cuda. Dla wielu z nich jest to pierwszy kontakt z tą piękną polską tradycją. Tu mogą zobaczyć szopki nie byle jakie, ale wykonane przez mistrzów. Szopki, które zdobyły uznanie krakowskiego jury i pokazywane są w prestiżowych katalogach. No i co również ważne, można je obejrzeć siedząc z rodziną przy obiedzie czy kolacji. Chciałbym, żeby inspirowały one do własnych kreacji. Marzy mi się chicagowski Konkurs na Najpiękniejszą Szopkę. Nagrodzone prace moglibyśmy wysłać na wielki konkurs do Krakowa.
Świetny pomysł. Warto nim zainteresować nauczycieli polonijnych szkół, pracowników Muzeum Polskiego, plastyków... Znajdą się na pewno i sponsorzy, którzy ufundują supernagrody.
Póty co, pomyślmy jednak o najbliższej przyszłości. Szopki już są. Feria świateł i kolorów. Galeria cudownych postaci. I przede wszystkim w żłóbku Syn Boży, którego przyjście na świat będziemy celebrować w tę wyjątkową noc. Co specjalnego jeszcze "Lutnia" przygotowuje dla swoich klientów na święta Bożego Narodzenia?
- Jak co roku zapraszamy na Wigilię z opłatkiem, szopkami, Gwiazdą Betlejemską i kolędami. Zgodnie z polską tradycją potraw będzie dwanaście, a może nawet więcej. Niech no policzę... Śledź w śmietanie, pierogi postne, barszcz czerwony z uszkami, karp smażony i biała ryba w sosie staropolskim podawane z grzybami, grochem oraz grzybowym puree z ziemniaków, na deser - makowiec i kluski z makiem, i oczywiście kompot z suszonych owoców... Zapewne o kilku pozycjach jeszcze zapomniałem, ale dokładne informacje można uzyskać bezpośrednio w restauracji lub przez telefon. Do zobaczenia również w "Lutni" na wspaniałym Balu Sylwestrowym. A póty co wszystkim naszym Klientom i Czytelnikom "Monitora" życzę radosnych Świąt Bożego Narodzenia oraz zdrowia i pomyślności w Nowym Roku.
rozmawiała
Danuta Peszyńska