"Życia nie mierzy się liczbą przeżytych lat,
ale z tym, co z życiem czynimy"
[O umiejętności życia]
Gdy umiera stary książę - a dzieje się to długo i z patosem, mimo że cierpi na chorobę serca i prawdopodobnie dopadł go rozległy zawał, ale takie są reguły rządzące światem wykreowanym przez Lampedusę w jego "Lamparcie" - jesteśmy świadkami ostatecznego "ważenia wartości" i podsumowywania tego wszystkiego, czego w życiu przyszło mu doświadczyć. To rozliczanie z życia, czy też życia ma oczywiście wiele różnych aspektów, ale pada wtedy tam jedno, niezwykle istotne zdanie:
"Mam siedemdziesiąt trzy lata, z czego licząc z grubsza żyłem, naprawdę żyłem w sumie dwa... co najwyżej trzy lata. A cierpienia, nuda - ile tego było? Nie warto się silić na obliczenia: cała reszta - siedemdziesiąt lat!" [s.255]
Wyznanie to robi jeszcze większe wrażenie, gdy zdamy sobie sprawę, iż książęce życie wypełnione było, może tylko pozornie, ale jednak po brzegi arystokratycznymi obowiązkami głowy potężnego, sycylijskiego rodu, polityką i zamiłowaniem do astronomii. Jeśli do tego dodać całe zawirowanie historyczne lat 1860 - 1862, trudno pozbyć się wrażenia, że "przyszło mu żyć raczej w ciekawych czasach" walk o zjednoczenie Włoch między Garibaldim i zwolennikami dynastii sabaudzkiej, upadku znaczenia arystokracji, budowaniem nowego państwa włoskiego, rodzenia się nowych grup społecznych i zaniku starych.
Wszystko to okazuje się przy końcu życia, bez jakiegokolwiek znaczenia dla oceny jego wartości, co zatem składało się na te trzy lata, które Don Fabrizio uznaje za ważne w swoim życiu?
"Robił ostateczny bilans swojego życia, chciał wydobyć z olbrzymiego kopca popiołu pasywów złote słomki szczęśliwych chwil. Oto one: dwa tygodnie poprzedzające jego ślub, sześć po ślubie; pół godziny z okazji narodzin Paola, gdy rozpierała go duma, że przedłużył o gałązkę drzewo rodu Salina (ta duma była nieusprawiedliwiona, teraz o tym wiedział, pomimo to odczuwał ją wtedy, to fakt); niektóre rozmowy z Giovannim przed jego zniknięciem (powiedziawszy prawdę - niektóre monologi, kiedy to wydawało mu się, że odkrywa w tym chłopcu naturę podobną do swojej); wiele godzin w obserwatorium, gdy pogrążony był w abstrakcji obliczeń i w pogoni za nieosiągalnym. Ale czy owe godziny można było rzeczywiście umieścić w aktywach życia? Czy nie były one czasem przedwczesnym czerpaniem z owych radości, jakie niesie śmierć? Wszystko jedno, tak czy inaczej dały mu szczęście. [...] Zapewne, wiele aktywów pochodziło od Tancrediego: jego zrozumienie, tym bardziej cenne, im bardziej szydercze, radość estety na widok zręczności, z jaką lawiruje pośród trudności życia, ironiczna czułość, taka, jak być powinna. Potem psy: Fufi, duży mops z czasów jego dzieciństwa, Tom, szalony pudel, najwierniejszy przyjaciel, pełne oddania oczy Svelta, urzekające harce Bendica, pieszczotliwe łapy Popa, pointera, który szuka go w tej chwili pod krzakami i fotelami w pałacu i który już go nie znajdzie; kilka wierzchowców, ale te już nie tak bliskie. I także pierwsze godziny jego powrotów do Donnafugaty, poczucie tradycji i odwieczności wyrażone w kamieniu i wodzie, zamrożony czas; beztroska strzelanina na niektórych polowaniach, rzewna masakra królików i kuropatw, wybuchy serdecznego śmiechu w towarzystwie Tumea, kilka minut pobożnego ukorzenia w klasztorze wśród zapachu pleśni i konfitur. Czy było coś jeszcze? Tak. Ale było to już tylko złoto pomieszane z popiołem: momenty wewnętrznego zadowolenia, kiedy dawał cięte odpowiedzi głupcom, radość, kiedy dostrzegł, że w urodzie i charakterze Concetty dominują cechy rodu Salina, kilka momentów miłosnego szaleństwa, zaskoczenie listem Araga, który winszował mu entuzjastycznie dokładności obliczeń dotyczących komety Huxleya, dlaczegóż by nie? Publiczny aplauz, gdy otrzymał medal w Sorbonie, miły dotyk krawatów z najcieńszego jedwabiu, czasem - zapach wyprawianych skór, ponętny wygląd spotykanych na ulicy kobiet [...].[s.253]
Momenty niezwykle ulotne i bardzo osobiste, chwilowe doznania pozornie bez znaczenia jak dotyk psiej łapy - to właśnie one stanowią listę tych "aktywów", które wypełniają owe trzy lata z przeżytych siedemdziesięciu trzech.
Przytoczyłem ten obszerny cytat z "Lamparta", bo pokazuje on jedną z "typowych" sytuacji życiowych, które są doświadczeniem powszechnym i mają wyraźny kształt rozmowy, w której stawia się pytania i szuka na nie odpowiedzi. Tomasi di Lampedusa w sposób wyjątkowo trafny i sugestywny wpisuje się swoją powieścią w cały obszar poszukiwań, które mają być pomocne w odnajdywaniu metody na "umiejętne życie" czy też umiejętnego przeżywania życia.
W książce profesora Tadeusza Gadacza zatytułowanej "O umiejętności życia" już we wstępie mamy do czynienia z dwoma jednoznacznymi stwierdzeniami na ten temat:
"Warunkiem umiejętnego życia jest myślenie" oraz "Jedno wszakże nie ulega dla mnie wątpliwości: że istotą życia umiejętnego jest dobro i nadzieja". [s. 5i6]
Ksiądz Dariusz Kowalczyk z kolei pisze w artykule "Droga do studni":
"Sam rozum nie wystarcza. Najważniejszych wyborów życiowych dokonujemy, opierając się na wierze i nadziei." [s.71]
Gdzie zatem jest ukryty sens umiejętnego życia? Czy przysłowiowy niewolnik, uwolniony z więzów na pustyni i zastawiony tam sobie samemu potrzebuje pomocy i wskazówek jak trafić do oazy, czy musi znaleźć sam w sobie odwagę by tę drogę odnaleźć samemu? Czy jesteśmy skazani na życie w wolności czy też tą wolnością obdarowani, a jeśli obdarowani, to czy jest to po tischnerowsku rozumiany "nieszczęsny dar wolności"?
W jaki sposób indywidualna wolność osoby usensownia jej wybory i czyni jednostkowe życie przeżytym umiejętnie? Czy trzy z siedemdziesięciu trzech istotne dla Don Fabrizia lata składały się z wydarzeń, których warunkiem koniecznym była wolność, wiara, rozum czy nadzieja?
Profesor Gadacz napisał we wspomnianej książce:
[...] istnieje jeszcze inny wymiar życia, głębszy niż dążenie do celów i przeżywanie chwil. Tym głębszym wymiarem życia jest dobro. Jeśli dobro jest żywiołem życia człowieka, to jego życie ma sens, gdyż mają sens zarówno cele, do których zmierza, jak i chwile, które przeżywa. Sen życia tkwi w dobru, które czynimy, a nie w tym, ile osiągniemy celów lub ile chwil szczęśliwych przeżyjemy. Sens dążenia do celu, jak i przeżywania chwil życia tkwi bowiem w dobru." [s.25]
Cały czas jednak pozostaje pytanie o te trzy lata z życia Lamparta, a w zasadzie pytanie o okolicznik przyczyny tego stanu, które można sformułować tak: dlaczego tylko te trzy lata z siedemdziesięciu trzech przeżytych przecież intensywnie i dla wielu interesująco mają znaczenie i są ważne dla księcia?
W rozdziale "Życie wobec czasu" w książce "O umiejętności życia" znajdujemy jedną z możliwych odpowiedzi:
"Nie za mało mamy czasu, ale za wiele tracimy. Dość długie jest życie i w obfitej ilości nam dane do wypełnienia naszego najważniejszego zadania, jeżeli z całego uczynimy należyty użytek, ale jeżeli upływa na zbytkach i gnuśności, a nie zużywa się na żadne szlachetne dzieło, wtedy dopiero w obliczu ostatniej konieczności zauważamy, że życie, którego upływania nie spostrzegliśmy, już upłynęło. Rzecz ma się następująco: nie otrzymaliśmy życia krótkiego, ale czynimy je krótkim, pod względem zaś jego posiadania jesteśmy nie nędzarzami, ale marnotrawcami[...]. Życia nie mierzy się liczbą przeżytych lat, ale tym, co z życiem czynimy."[s.26]
Zbigniew Kruczalak
www.domksiazki.com
Cytowane fragmenty pochodzą z:
Lampart, Tomasi di Lampedusa, Muza, 2001, s.287
O umiejętności życia, Tadeusz Gadacz, Znak, 2005, s.244
Droga do studni, ks. Dariusz Kowalczyk w: Newsweek Polska, 28 grudnia 2005 r.,
s.71-72.