----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

31 grudnia 2005

Udostępnij znajomym:

O "Tangu", teatrze i amerykańskim konserwatyzmie

mówią Brandon Bruce, reżyser i Artur Grabowski, dramaturg

Danuta Peszyńska: "Tango" dla mojego pokolenia w Polsce było sztuką bardzo ważną, niemalże kultową, choć wówczas nie używaliśmy tego słowa. Odczytywaliśmy ją przede wszystkim jako ostrą i gorzką satyrę na totalitarny system, w którym żyliśmy. Ale jest to dramat uniwersalny - o rodzinie, kryzysie wartości, o mechanizmach władzy i problemach wolności. Jak pan odebrał ten sztukę, kiedy zetknął się z nią po raz pierwszy?

Brandon Bruce: Kiedy rok temu przeczytałem "Tango" pierwszy raz, sztuka od razu wywarła na mnie duże wrażenie. Na początku odebrałem ją jako absurdalną, bardzo zabawną farsę. Potem wracałem do lektury jeszcze wielokrotnie, za każdym razem odnajdując w niej głębsze i mroczniejsze warstwy. Tak, że od początku oczywiste były dla mnie dwa poziomy. Pierwszy - komediowy, który może porwać nawet bardzo młodych widzów. I drugi - bardziej intelektualny i demoniczny.

Sztuka jest zabawna i szalona zarazem. Taki rollercoaster znaczeń, gatunków. Otwiera się jak tragedia, kiedy Artur wraca z uniwersytetu i zastaje w domu chaos i pomieszanie wartości. Eddie wprowadza elementy horroru. Natomiast między Arturem i Stomilem toczy się intelektualny dyskurs Ale w pewnym sensie jest to także bardzo romantyczna komedia, co widzimy w relacjach Artura i Ali. Sztukę tę czytałem, jakby była napisana przez Trickstera... Tu mała dygresja. Jestem klasycznym Amerykaninem czyli mieszanką rożnych grup etnicznych. W moich żyłach płynie krew Szkotów, Francuzów, a także Indian Cherokee. Właśnie jednym z bóstw w mitologii amerykańskich Indian jest Trickster. To bardzo dziwna i nieprzewidywalna postać. Nigdy nie wiemy, czego się po niej spodziewać. Raz jest zabawna i wspaniała, kiedy indziej zła i okrutna. Ale za każdym razem jest to to samo bóstwo. Tak właśnie oddziałuje na mnie ta sztuka.

Czy przygotowując się do wystawienia "Tanga" miał pan możliwość wyboru przekładu?

- Istnieją dwa przekłady sztuki i jedna adaptacja. Po przeczytaniu pierwszego przekładu, zacząłem dalej poszukiwać i dowiedziałem się o adaptacji tego przekładu, której dokonał Tom Stoppard. Ucieszyłem się, bo w Ameryce każdy zna Stopparda (sławę przyniosły mu zwłaszcza sztuka "Rosencratz and Guildenstern are Dead" i nagrodzony Oscarem film "Shakespeare in Love"). Adaptacja rzeczywiście znakomita, ale napisana w języku bardzo brytyjskim, w związku z czym nie docierałaby w pełni do amerykańskiej publiczności. W tej formie chciałbym ją zobaczyć w Londynie, ale nie w Chicago. Zdecydowałem się więc skorzystać z przekładu dokonanego przez Ralpha Manheima i Teresę Dzieduszycką. Wiem, że ten przekład nie oddaje też do końca wszystkich subtelności językowych. Ale taka jest natura każdego, nawet najlepszego tłumaczenia. W teatrze amerykańskim wystawia się często Chechowa, w związku z czym istnieje niezliczona liczba przekładów samych tylko "Trzech sióstr". I każdy z nich to trochę inna sztuka. Jeszcze bardziej widoczne to jest w przypadku "Świętoszka" Moliera.

Tak, że jest to wciąż "Tango", lecz nie w takiej czystej jak w języku polskim formie.

Każdy interpretator tego dramatu musi zmierzyć się z tytułem. Jak pan go odczytał?

- Zastanawiałem się, dlaczego sztuka nazywa się "Tango", skoro pojawia się tylko jeden taniec na końcu. Wkrótce jednak stało się dla mnie oczywiste, że cały dramat jest jednym wielkim tangiem. Pełnym pasji, ognia, erotyzmu, a zarazem bardzo zmysłowym. Z pozoru wygląda chaotycznie, ale jest bardzo logiczny. Angażuje wszystkie nasze emocje. Możemy śmiać się i płakać niemalże w tym samym czasie. I takie właśnie emocje - mam nadzieję - wzbudza wystawiony przeze mnie spektakl. Tango jest bardzo agresywnym tańcem. Zawsze występują w nim agresor i ofiara, nawet wtedy, kiedy zgodzili się tańczyć razem... Nasze "Tango" to nie tylko interakcje między siedmioma aktorami na scenie, ale również pomiędzy aktorami a widownią. Chciałbym, żeby przedstawienie mocno oddziaływało, wstrząsało widzem i go atakowało.

Jednym z ważnych aspektów pracy nad spektaklem była dyskusja, którą ta sztuka prowokuje - zarówno wśród Polaków, jak i Amerykanów. Wydaje się, że pobudza ona każdego, co rzadko zdarza się w teatrze amerykańskim.

W spektaklu można zauważyć bardzo wyraźne odniesienia do współczesnej amerykańskiej rzeczywistości. Czy taka była koncepcja reżyserska?

- Od początku wiedziałem, że sztuka ma bardzo uniwersalne przesłanie. Ale wiedziałem również, że odbiorcami mego spektaklu będą głównie Amerykanie. Dlatego musiałem skupić się na tych aspektach, które są dla nas aktualne. A to wcale nie było takie trudne.

Młoda generacja Amerykanów jest bardzo konserwatywna. Tego zjawiska nie dostrzega się w Chicago, Nowym Yorku czy San Francisco, ale tak to wygląda na amerykańskiej prowincji, gdzie mieszka większość obywateli naszego kraju. Ja pochodzę z rolniczych terenów Ohio, więc wiem, o czym mówię

Artur jest przedstawicielem mojej generacji. I podobnie jak inni młodzi ludzie, buntuje się przeciwko swym poprzednikom. Pokolenie moich rodziców było bardzo liberalne, wydało przecież hippisów i ruchy wolnościowe lat 60. Następna generacja w swoim buncie przeciwko przeszłości, negowała awangardowe idee - no bo się już zestarzały - lecz sama nie potrafiła zaproponować nic nowego. Zamiast więc iść naprzód, cofnęła się wstecz. Im bardziej rząd próbował kontrolować młode pokolenie, tym bardziej stawało się bezwolne. Ktoś powiedział, że jeśli człowiekowi odbierze się wolność, staje się bardziej niemoralny. To jest właśnie przypadek Eddie"ego. Kompletnie niemoralny, niezdolny samodzielnie myśleć, potrafi tylko jeść, spać i uprawiać seks. Tak się stało, ponieważ, został pozbawiony zdolności samodzielnego myślenia.

W tym spektaklu Eddie jest od początku karykaturalnym półgłówkiem, przez co - moim zdaniem - traci w epilogu swą demoniczną moc. Aż taki debil nie jest w stanie nikogo przerazić.

Eddie nie jest przygłupem, on jest zwierzęciem. Przerysowując trochę tę postać, chciałem pokazać, jakie mogą być konsekwencje rządów ludzi, którzy dzisiaj są u władzy. Obawiam się, że do tego dojdzie, dlatego że w naszym społeczeństwie już teraz są duże pokłady gniewu i frustracji.

Jest pan radykałem również i w teatrze. Lubi pan epatować widza mocnymi środkami. Jaki teatr pana interesuje?

W teatrze chciałbym robić rzeczy nowe czy mało znane. W Chicago po raz ostatni "Tango" wystawiał w 1973 roku Court Theater. Mnie jeszcze wtedy nie było na świecie. W związku z tym, że nigdy wcześniej nie widziałem tej sztuki w teatrze, czułem się tak, jakbym wystawiał na przykład po raz pierwszy "Śmierć komiwojażera". Jako reżyser mam tendencję - czy to się komuś podoba czy nie - do sięgania po bardzo ekstremalne środki wyrazu sceniczego. Czasami to się sprawdza, czasami - nie.

bbb

Danuta Peszyńska: Na czym polegała rola pana jako "dramaturga"?

Artur Grabowski: Kiedy Zygmunt Dyrkacz zaproponował młodemu reżyserowi amerykańskiemu wystawienie sztuki, która dla nas wydaje się klasyką, a dla nich jest kompletnie nieznana, to pierwsza reakcja Brandona Bruce"a była taka, że potrzebuje dramaturga - kogoś kto byłby dla niego partnerem intelektualnym i pomógłby mu zrozumieć europejski i polski kontekst tej sztuki sprzed 40 lat.

W amerykańskiej terminologii "dramaturg" znaczy tyle, co w Polsce kierownik literacki, doradca reżysera. My nie jesteśmy przyzwyczajeni do tego określenia, bo w polskim życiu teatralnym ono nie funkcjonowało, natomiast znane jest w zachodniej Europie. W Niemczech czy Francji dramaturg odgrywa ogromną rolę. To jest ktoś, kto jest kierownikiem literackim, ale w dużo większym stopniu zaangażowany w przygotowanie spektaklu niż w Polsce, swego rodzaju asystent literacki reżysera.

Amerykański teatr jest nastawiony na wystawianie sztuk współczesnych, nowych, specjalnie napisanych na scenę, i to stanowi 80 procent jego repertuaru (odwrotnie niż w Europie, gdzie głównie wystawia się klasykę). W związku z tym zwykle tak bywa, że autor jest obecny na premierze, albo ktoś go reprezentuje. W momencie, kiedy wystawia się sztukę nieznanego autora, to dramaturg w jakimś sensie może reprezentować potencjalny punkt widzenia autora, w tym wypadku Mrożka. Dlatego też reżyser na początku rozmawiał ze mną niemalże tak, jak z wcieleniem polskiego pisarza. To oczywiście było dla mnie bardzo miłe, ale też niesamowicie zobowiązujące i odpowiedzialne, ponieważ każda moja interpretacja przyjmowana była jak absolutna prawda.

Starałem się być na większości prób.

W Ameryce reżyser jest dużo bardziej wierny tekstowi, stara się zrozumieć pisarza, sztukę, uczynić siebie niemalże sługą tekstu i sługą pisarza. Natomiast w Europie reżyser zazwyczaj przychodzi z gotową wizją i używa tylko sztuki do jej przedstawienia. Dla Brandona na początku było niesłychanie ważne, żeby właściwie zrozumieć sytuacje, postaci. Chciał odkrywać coraz to głębsze warstwy tekstu i wydaje mi się, że w tym właśnie mogłem mu pomóc

Po pierwsze, reżyser szukał kontekstów polskich. Trzeba mu więc było opowiedzieć trochę o Mrożku, o polskiej kulturze. Bruce jest młodym Amerykaninem, który nie ma żadnych związków z Polską i nigdy nie był w Europie. Przychodzi jakby z zupełnie innego świata.

Trudno mu był zapewne odczytać bogatą symbolikę tego dramatu. Odniesienia do Wyspiańskiego, Gombrowicza, Witkacego, wielkich romantyków...

- Oczywiście "Tango" jest tu przyjmowane jako sztuka zupełnie pozbawiona naleciałości tradycji, stereotypów, koniecznego odniesienia się do istniejących wzorców. A mówiąc o symbolice, na tym też polega jedna z ważnych różnic pomiędzy inscenizacjami polskimi i amerykańskimi. Amerykanie raczej nie myślą o teatrze w kategoriach symbolicznych lecz w kategoriach relacji międzyludzkich. Ten cały sztafaż symboliki dla nich nie funkcjonuje - i to nie tylko dlatego, że nie znają kontekstu kulturowego, ale ze względu na odmienną tradycję teatralną. Tu jest teatr bardziej aktorski, nastawiony na kreację psychologiczną postaci, co było bardzo trudne w przypadku takiej sztuki, gdzie właściwie nie mamy do czynienia z żywymi postaciami. Dla nas są to raczej wcielenia pewnych idei, jakieś chodzące alegorie i metafory. Ale my też tak zwykle myślimy o teatrze.

Poza tym, o czym już Brandon wspominał, on nie ma za sobą tradycji wystawień "Tanga". W Polsce reżyser, który chciałby wystawić tę sztukę, musiałby się odnieść do całej masy różnych interpretacji, oczekiwań, już istniejących kreacji reżyserskich, wreszcie musiałby się także odnieść do dzisiejszej pozycji Mrożka w Polsce, która jest inna niż w latach 60. czy 70. Oni byli wolni od tego całego bagażu naszych doświadczeń. Powstała sztuka amerykańska o rodzinie, o relacjach międzyludzkich, w której pojawiły się prawdziwe, żywe postaci. I to bardzo dobrze, bo dzięki temu dramat Mrożka i jego teatr, uznawany już trochę w Europie za passé, na nowo ożył.

Czy jednak ten bardzo eksponowany niekiedy psychologizm - nie zniekształca tego, co jest istotą dramaturgii Mrożka?

- Aktorstwo w teatrze amerykańskim jest wciąż oparte na metodzie Stanisławskiego. Śledząc proces powstawania tego spektaklu, zauważyłem, że tu bardziej reżyseruje się sytuacje, ludzi, wiele scen w tym przedstawieniu ustawionych jest w sposób wręcz taneczny. W Polsce reżyser myśli raczej o tym, jakie jest symboliczne przesłanie spektaklu. Przyznam się, że ja trochę sam zaingerowałem i wydaje się, że dobrze - dzięki temu została zachowana równowaga pomiędzy pewnymi symbolicznymi elementami, które udało mi się podsunąć, a tym, co jest siłą amerykańskiego teatru, czyli psychologicznym aktorstwem. Poza tym te symbole dla nas coś znaczą, coś za nimi stoją, a tu byłyby puste - odnosiłyby się do świata, którego oni nie rozumieją. Tym bardziej, że jest to mimo wszystko bardzo europejska sztuka. Bo tu nie ma takich charakterów, nie ma takich ludzi. Nie ma takiej pozostałości arystokraty jak wujek; artysta nie reprezentuje tutaj lidera społecznego; no i trudno tu sobie wyobrazić lokaja. W tym kraju lokaja mają ludzie, którzy są na szczytach władzy czy biznesu, czyli nie należą do normalnego społeczeństwa, a tu mamy do czynienia z przeciętną w końcu rodziną.

Jak pan odczytuje ustawienie relacji między Arturem a Edkiem?

- Pierwsza koncepcja Brandona była taka, że to jest jedna postać podzielona na dwie skrajne siły. Są w pewnym sensie braćmi. I w obu kierunkach psychologia postaci posunięta jest do granic. Artur jest takim absolutnym, karykaturalnym ideologiem, który zapomina o uczuciach. To bardzo ładnie wychodzi w relacjach z Alą, która jest normalną dziewczyną i chce, żeby on ją kochał. Ale on nie umie się zachować za każdym razem. Natomiast Eddie jest czystą siłą fizyczna. Między innymi dlatego też staje się atrakcyjny seksualnie dla wszystkich pań, które chcą sobie wziąć odwet na tych dwóch intelektualistach, ojcu i synu. Ci dwaj tylko myślą, kombinują i porównują się na poziomie ideologii.

Edward jest w tym spektaklu postacią centralną. On wciąż się pojawia, o nim się mówi, jest jakimś problemem. I nagle okazuje się, że on był ważny, chociaż pozostawał w tle - jak lejtmotyw tanga. Na początku Eddie wydaje się nawet sympatyczny. Artur jest od razu nieznośny i nie wiadomo dlaczego wrogi wobec tego biednego człowieka, nawet poniekąd kaleki. Ale powolutku relacje się odwracją i na końcu trochę jesteśmy skonfudowani swoją własną sympatią wobec tego zwierzaka. Okazuje się, że Artur jedyny przewidział, co się może stać z Eddie"em, którego od początku tak straszliwie nie lubił, i Artur staje się ofiarą całej sytuacji.

Jakie znaczenie miało to doświadczenie dla pana - jako dla pisarza i literaturoznawcy?

- Praca nad spektaklem była dla mnie wielką przygodą, bowiem po raz pierwszy spotkałem się tak blisko od wewnątrz z amerykańskim teatrem, który znacznie różni się od teatru w Polsce czy w Europie. Było to dla mnie w pewnym sensie odnowienie widzenia teatru, a już na pewno odnowienie widzenia Mrożka w teatrze. Poczułem, iż pisarz ten jest znowu aktualny. A "Tango" da się w tej chwili przetłumaczyć na zupełnie nową tradycję teatralną. Ta sztuka ma w sobie coś fundamentalnego i w związku z tym mogą wyrastać z niej różnego rodzaju interpretacje.

Brandon Bruce jest kierownikiem artystycznym BackStage Theatre Company, gdzie wystawiał Inferno Denisa Druczewskiego i Terra Nova. Reżyserował także w innych chicagowskich teatrach, m.in. cieszące się uznaniem krytyki sztuki Catch-22 z Signal Esemble, Picasso at the Lapin Agile dla New Leaf i Plaza Suite z zespołem Rabbit Run .

Dr Artur Grabowski - poeta, dramaturg eseista, jest polonistą i wykładowcą Uniwersytetu Jagiellońskiego. Obecnie gościnnie wykłada na Wydziale Języków i Literatur Słowiańskich i Bałtyckich na Uniwersytecie Illinois w Chicago.

"Tango" wystawiane jest w Teatrze Chopina do 29 stycznia br. - w piątki i soboty o godz. 8:00 wieczorem, a w niedzielę o 4:00 po południu. Bilety $25 dolarów. Parking przy kościele pod wezwaniem Świętej Trójcy.

rozmawiała Danuta Peszyńska

zdjęcia z archiwum Zygmunta Dyrkacza

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor