Komicznie
Sylwestrowe spotkanie ze znajomymi wprawiło nas w nastrój błogiego zadowolenia, więc bez względu na późną porę, jeszcze o drugiej po północy biesiadowaliśmy rozparci wygodnie na kanapach. Rozbawieni zwlekaliśmy z wyjściem, po cichu licząc na to, że dzieci, nadal świetnie bawiące się, dadzą nam wreszcie hasło do wymarszu. Drewno nastrojowo trzaskało w kominku, przed którym rozłożyła się leniwie Kaja, niegdyś, w roku 1999, najpiękniejsze szczenię rasy bulterierów. Sączony od dłuższego czasu alkohol i przemiłe towarzystwo pozwalały nam na chwilę zapomnieć o tym, że na jej widok sąsiedzi niezwłocznie wycofują się z podwórka, a okoliczne psy z szacunkiem okrążają ją szerokim łukiem. Ośmieleni zapewnieniami o jej karności i życzliwości, ujawnianej merdaniem ogona, obdarzaliśmy ją nawet pieszczotami, a ona nie chowała urazy za kilkukrotne ugodzenie ją obcasem. Nic więc dziwnego, że mąż wychodząc na zewnątrz, by ogrzać samochód, równie poufale potraktował również bezpańskiego psa, siedzącego przed domem. Pomny zaleceń o nieokazywaniu psu strachu, zagadał coś do niego w zamroczeniu, po czym wycofał się do samochodu. Wprawdzie przez chwilę rozważał możliwość oczekiwania na resztę rodziny wewnątrz auta, ale wkrótce potem wrócił do domu, triumfalnie ogłaszając wszystkim zebranym o przybłędzie, który nie zmieniając swojej pozycji cierpliwie czekał w pobliżu furtki. W noc sylwestrową wiele rzeczy może się nam wydawać. Ale nie tym razem. Utuczony do monstrualnych rozmiarów rottweiler, jak ze znawstwem potwierdził pan domu, nie ruszył się z miejsca, uniemożliwiając nam wyjście. Zajęliśmy więc pozycje strategiczne w oknie, obserwując go przez dłuższą chwilę, po czym zrezygnowani wezwaliśmy na pomoc policję. Radiowóz zjawił się po kilku minutach, a urocza policjantka roztropnie nie opuszczając wozu, przeprowadziła wywiad wykazując zaskakująco dobrą orientację w okolicy. "Nie dziwię się, że się boją", skomentowała na widok naszych głów w oknie, po czym odjechała w poszukiwaniu właścicieli przybłędy, którzy, jak jej się wydawało, mogli mieszkać w sąsiedztwie. Po upływie kwadransa straciliśmy nadzieję na jej powrót, więc zarządziliśmy ewakuację frontowymi drzwiami, kiedy, ku naszemu zdziwieniu, zobaczyliśmy dwa radiowozy policyjne parkujące na podjeździe. Już spokojniejsi o naszą skórę wsiedliśmy do auta, licząc w skrytości ducha, że będzie to na naszej drodze powrotnej jedyne spotkanie z przedstawicielami władzy. "Będzie ich to trochę kosztowało" - mściwie rzuciła policjantka pod adresem właścicieli przybłędy. "Szczęśliwego Nowego Roku" -dodała pakując aresztanta do samochodu.
Pechowo
W noc sylwestrową o dziesiątej trzydzieści, Ivan stał przed wejściem do klubu na North Avenue wypatrując kolejnego klienta, by zaparkować jego samochód. Monotonny odgłos przejeżdżających aut i odblask rozmywanego w deszczu szyldu po drugiej stronie ulicy znużyły go na tyle, że nie myślał wiele o nadchodzącym Nowym Roku. Ot, dzień jak każdy inny. Okryty po czubek nosa kilkoma warstwami ubrań, marzył o tym, żeby się już znaleźć u siebie. Pewnie, to dobra robota, zdobyta dzięki protekcji kolegów ze szkoły językowej, a i na zimno nie można w tym roku narzekać. Przecież dobrze wie, jak trudno o pracę na wizie studenckiej, nawet takich jak on szczęśliwców z numerem Social Security.
Z odrętwienia wyrwał go telefon. Znajomy z Washingtonu, którego Ivan odebrał wcześniej z lotniska, zapraszał do śródmieścia, gdzie z kilkoma kumplami zamierzali powitać Nowy Rok. O dwunastej trzydzieści po północy, po skończonej pracy, mieli się spotkać w barze, na skrzyżowaniu Ontario i Franklin. Dojazd tam powinien zająć niewiele dłużej niż kwadrans. Ale nie w ostatnią noc roku.
Po pierwszej Ivan znalazł się wreszcie na Ontario i szukając klubu zorientował się, że znajduje się on po prawej, a nie jak myślał, po lewej stronie ulicy. Było już jednak za późno na zmianę kierunku jazdy. Włączając kierunkowskaz wjeżdżał na pas do skrętu w lewo, kiedy w lusterku zauważył nadjeżdżający z tyłu z dużą szybkością samochód. Wydawało mu się, że jest jeszcze bezpiecznie daleko. Potem usłyszał tylko odgłos gniecionej blachy. Głowa uderzyła w szybę. Samochód okręcił się wokoło własnej osi, po czym stanął odwrócony w lewo, jakby miał dokończyć manewr skrętu. Właścicielka sportowego mistubishi, młoda dziewczyna, chciała uniknąć wezwania policji, ale Ivan wykręcał już numer 911. Nie zdążył, bo radiowóz zwabiony odgłosem uderzenia pojawił się już na miejscu wypadku. Policjanci zapewne wyczekiwali na wypadek kilka ulic dalej. Ich raport niezbicie dowodził, że Ivan przecinał dwa pasy ruchu w celu skręcenia w lewo. Czarnoskórzy gapie z ulicy rozpierzchli się natychmiast po zajściu. Tylko jeden z klientów pobliskiego baru, wychodząc z nagrzanego alkoholem pomieszczenia mruknął coś co zabrzmiało jak "Szczęśliwego Nowego Roku". A może Ivanowi tak się tylko wydawało.
Ironicznie
Tuż przed sylwestrem, na jednej ze świątecznie oświetlonych pobocznych uliczek Rolling Meadows, policjant cierpliwie wyczekujący na kogokolwiek, kto naruszyłby atmosferę leniwie odpoczywającego przedmieścia, wręczył Markowi mandat. Zatrzymanie pod zarzutem przekroczenia obowiązującego ograniczenia prędkości było dla Marka jeszcze jednym dowodem wyjątkowo złej passy prześladującej go przez ostatnie tygodnie roku.
Kiedy na początku grudnia Marek otrzymał mandat za zbyt wysoko przyklejone zezwolenie na parkowanie, usłyszał na posterunku, że nalepka umieszczona na przedniej szybie auta poniżej lub powyżej wzroku policjanta, stanowi naruszenie prawa. Podczas próby przesunięcia jej, zniknął kod rezydencyjny, wobec czego Marek zdecydował się na tymczasowe parkowanie samochodu na sąsiedniej ulicy. Już następnego dnia skradziono mu samochód. Po upewnieniu się w urzędzie miasta, że nie został odholowany, rozpoczął on samodzielne przeszukiwania okolicznych ulic Artesian, Campbell i Tallman. Przy pomocy sąsiada, obwożącego go po okolicy Humbolt Park, Marek odnalazł swoje auto, którym właśnie podjeżdżała para z dzieckiem. Na widok Marka rodzina opryszków uciekła, zostawiając samochód na miejscu zajścia, a dwa z trzech wezwanych przez Marka radiowozów policyjnych, rozpoczęły łapanki okolicznych mieszkańców przywożąc podejrzanych mieszkańców dzielnicy do identyfikacji. Policjanci z trzeciego radiowozu rekwirując pozostawione przez złodziei dokumenty zapowiedzieli, że następnego dnia przeprowadzą aresztowanie dziecka złodziei w szkole. Jak można się było tego spodziewać, nie zrobili nic więcej w celu schwytania winnych.
Z zaświadczeniem z urzędu miasta, poświadczającym wykupienie pozwolenia i jego komputerowymi zdjęciami, Marek udał się do sądu, by się dowiedzieć, że to nie wystarczy, by unieważnić mandat. Owszem, wysoki sąd zaakceptuje zdjęcia wykonane tradycyjną techniką, a tymczasem odracza rozprawę do końca roku. Tę administracyjną przepychankę przerwał dopiero jeden z urzędników w urzędzie radnego, wykupując pozwolenie na parkowanie na koszt miasta.
Miejska nalepka na auto przylepiona jest nadal za wysoko, jako że pozwolenie na parkowanie powinno znajdować się nad nią, a jest odwrotnie. Jest nieważna, ponieważ została odklejona z innego samochodu. Pzostający na wolności złodzieje posiadają także klucze do auta. Nie lada kwotę stanowi także potrącenie w wysokości $500, wymagane przez ubezpieczenie, a tyle samo trzeba zapłacić za naprawę. Sprawę komplikuje ponadto fakt, że auto już czterokrotnie zostało zatrzymane pod zarzutem kradzieży. Pomimo oficjalnego umorzenia, sprawa powraca więc raz po raz jak przysłowiowy zły szeląg.
Wpatrując się bezmyślnie w wypisany mandat, Marek uświadomił sobie, że w pierwszych dniach nowego roku zamiast ścigać złodziei, będzie musiał spędzić pół dnia w szkółce drogowej. Odprowadzając wzrokiem oddalającego się do radiowozu policjanta, dostrzegł nieco krzywo osadzony w oknie pobliskiego domu neon, który obwieszczał ironicznie: "Szczęśliwego Nowego Roku".
ez