Amerykańscy historycy mówiąc o imigracji do Stanów Zjednoczonych często używają morskich metafor: "fale" imigrantów "przybijają do brzegów" Ameryki, lub są na nie "wyrzucane". Czasami imigranci "zalewają" społeczeństwo amerykańskie. Napis na cokole Statuy Wolności zaprasza ku brzegom "miotanych sztormami wygnańców".
W historii Polonii amerykańskiej wiele fal niosących naszych rodaków przybiło do brzegów Ameryki w różnych okresach czasu. Wśród nich była również pani Helena Podkopacz, która przyjechała do USA w 1950 roku. Napisała ona później w swojej autobiografii: "Po przyjeździe do tego wolnego kraju wydawało mi się, że świat się przede mną otworzył. Jak wielkie znaczenie ma wolność, ten tylko doceni, kto tę wolność utracił". Jej słowa, pisane z głębi serca, były z pewnością bliskie uczuciom wielu innych Polaków, którzy w tym samym czasie również znaleźli się w Stanach Zjednoczonych. Wygnańcy, wysiedleńcy, dipisi - czy po angielsku exiles, refugees, displaced persons - to byli Europejczycy, którzy po zakończeniu drugiej wojny światowej stali się bezdomni. Polaków było w tej grupie najwięcej.
W momencie zakończenia wojny w 1945 roku, około 4 milionów polskich obywateli pozostawało poza granicami kraju. Byli wśród nich cywilni uchodźcy, jeńcy wojenni, robotnicy przymusowi, wysiedleńcy deportowani na Syberię, więźniowie obozów koncentracyjnych i żołnierze polskich sił zbrojnych na zachodzie. Pomiędzy nimi byli mężczyźni, kobiety, dzieci, ludzie młodzi i starzy. Wojna pozbawiła ich domu i nieraz rodziny, a komunizm pozbawił ich możliwości powrotu na ziemię ojców. Ich indywidualne losy są zapisem historii całej powojennej fali emigracyjnej. To oni właśnie stworzyli zręby polskiej powojennej diaspory politycznej.
Chociaż po zakończeniu wojny grupy Polaków rozrzucone były po całym świecie, największe ich skupisko znajdowało się w Niemczech. W grudniu 1945 roku, ponad 400 tysięcy Polaków pozostawało w tak zwanych obozach DP na terenie Niemiec, Austrii i Włoch. Rok później, po zakończeniu akcji repatriacji prowadzonej przez UNRRA, pośród miliona dipisów różnych narodowości, w obozach było nadal blisko 277,000 Polaków. Demokracje zachodnie deliberowały nad tym, jak rozwiązać problem europejskich wysiedleńców, którzy odmawiali powrotu do swoich krajów, zdominowanych wtedy przez komunistów. Wojenny sojusz pomiędzy Związkiem Radzieckim i Zachodem załamywał się i intensyfikująca się Zimna Wojna zaczynała dyktować polityczne decyzje. Jedno po drugim, państwa zachodnie zaczęły organizować akcje rozsiedlenia dipisów.
Proces ten przebiegał często w sposób bardzo dramatyczny. Kierowany był głównie przez IRO (International Refugee Organization), która zastąpiła UNRRA w 1946 roku i przez misje poszczególnych krajów, które zdecydowały się otworzyć drzwi wygnańcom z Europy. Rozsiedlenie odbywało się w skomplikowanych warunkach prawnych i organizacyjnych. Jak ktoś kiedyś obliczył, gdyby ułożyć obok siebie wszystkie papiery wymagane do wyjazdu jednej rodziny, powstałaby ścieżka długości przynajmniej kilometra. Jeszcze trudniejsze od biurokracji były decyzje dokąd emigrować, czy pozostawić członków rodziny, którzy do wyjazdu się nie zakwalifikowali, czy rozdzielić rodziny i przyjaciół. Diaspora rozpadała się na grupy kontynentalne i państwowe, a obozy DP powoli pustoszały. Statystyki IRO wskazują, że podczas okresu swojej działalności, IRO rozsiedliło 357,635 obywateli polskich w 47 krajach. Najliczniejsze grupy Polaków osiedliły się w USA, Australii i Kanadzie. Wielu polskich Żydów wyjechało do Izraela. W Europie Polacy wyemigrowali głównie do Wielkiej Brytanii, Francji, Belgii i Holandii. Duże grupy udały się do Ameryki Łacińskiej: Brazylii, Argentyny, Parag-waju i Wenezueli. Polacy osiedlili się też w krajach Azji i Afryki, a niektórzy pozostali w Niemczech.
Stany Zjednoczone nie spieszyły się z przyjęciem europejskich wygnańców: ówczesne amerykańskie prawo emigracyjne było bardzo restrykcyjne, a polityczno-społeczny klimat nie sprzyjał zmianom. W grudniu 1945 roku Prezydent Truman wydał tzw. Truman Directive, umożliwiając imigrację do USA około 40 tysiącom dipisów. Dopiero w czerwcu 1948 roku został przyjęty tzw. DP Act (później uzupełniony w 1950 roku i przedłużony do 1953 roku). Te specjalne przepisy były skomplikowane i pełne ograniczeń. Przewidywały one przyjęcie około 400 tysięcy europejskich wysiedleńców w okresie czterech lat. Dipisi mogli dostać się do USA tylko za specjalnym poręczeniem zapewniającym im zatrudnienie i miejsce zamieszkania. Te poręczenia, czyli afidawity, mogły być wystawione albo przez osoby prywatne, albo, co zdarzało się częciej, przez specjalnie w tym celu utworzone organizacje etniczne albo religijne, zatwierdzone przez rządową organizację Displaced Persons Commission, która kierowała akcją rozsiedlenia. Trzy takie organizacje działały wśród Polonii: Rada Polonii (po 1946 roku znana jako American Relief for Poland) i Polski Komitet Imigracyjny z Nowego Jorku były organizacjami afiliowanymi przy katolickiej organizacji charytatywnej - National Catholic Welfare Conference. The American Committee for the Resettlement of Polish DPs (ACRPDP) utworzony przez Kongres Polonii był trzecią organizacją i jedyną niezależną.
Zgodnie ze statystyką Displaced Per-sons Commission, 337,244 dipisów zostało sprowadzonych do Stanów Zjednoczonych, w tym około 130 tysięcy polskich dipisów. Jak zwykle w przypadku statystyk, istnieją pewne rozbieżności co do wielkości całej polskiej emigracji powojennej przybyłej do Stanów Zjednoczonych, ale można śmiało przyjąć, że włącznie z okresem wojny, tj. od 1939 roku do 1953 roku, około 170 tysięcy obywateli polskich - chrześcijan osiedliło się w USA.
Program rozsiedlenia wymagał ogromnego wysiłku organizacyjnego i odbywał się pod presją czasu, ze względu na termin wygaśnięcia prawa. Oczywiście nie tylko Polacy przejawiali niezwykłą aktywność na tym polu. Wiele grup etnicznych wyróżniło się już w pierwszej fazie walki o wprowadzenie DP Act. Na przykład Polacy, Żydzi, czy Ukraińcy tworzyli własne lobby, żeby wywrzeć nacisk na rząd amerykański i przekonać dość wrogo nastawioną opinię publiczną, że powojenni imigranci staną się użytecznymi obywatelami Stanów Zjednoczonych. Kiedy DP Act wszedł wreszcie w życie, różne grupy etniczne rywalizowały ze sobą w akcji rozsiedlenia, starając się sprowadzić jak największą liczbę swoich rodaków.
Polonia amerykańska stanęła na wysokości zadania. Pomimo rozmaitych trudności (skomplikowany proces prawny, brak finansów, przepracowana rzesza działaczy, itp.), polscy dipisi przybywali dziesiątkami tysięcy. Kierowali się głównie do już istniejących polonijnych społeczności, przez których członków byli sponsorowa-ni, a więc do Chicago, Buffallo, Milwaukee, Detroit, Nowego Jorku, New Britain, CT, Minneapolis, MN, czy Waszyngtonu. Nie-którzy znaleźli się w bardziej "egzotycznych" okolicach, np. na farmach Montany albo plantacjach trzciny cukrowej w Louisianie, a to głównie ze względu na preferencje rolnicze zawarte w DP Act. W ramach akcji rozsiedlenia zbiorowego, członkowie tzw. Polish Guards (wartownicy) skierowani zostali na polskie i amerykańskie farmy na Long Island albo w Teksasie.
Helena Podkopacz, która wraz z dziećmi przeżyła dramatyczną podróż z Syberii do Iranu, przez cztery lata czekała na wyjazd do Stanów Zjednoczonych na prywatne zaproszenie od siostry osiadłej w Minneapolis już przed wojną. Spotkałam ją w Minneapolis i miałam zaszczyt rozmawiać z nią o jej przeżyciach, które później opisała w wydanej w Polsce autobiografii "Smuga życia." Jest z pewnością jedną z najdzielniejszych i najskromniejszych kobiet, które kiedykolwiek znałam. Powojenna fala przyniosła na amerykański brzeg całą generację takich dzielnych ludzi.
Anna D. Jaroszyńska
- Kirchmann, Ph.D.
Department of History
Eastern Connecticut State University
e-mail Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.