Kto z nas jeszcze pamięta te czasy, kiedy dodzwonić się ze Stanów do Polski było i niełatwo i nietanio? Internetu też nie było, ani skyp"a, więc pozostawały papier i pióro. Pisaliśmy wtedy listy i dostawaliśmy listy. Na jak najcieńszym papierze listowym i w specjalnych kopertach z kolorowym brzegiem. Czasami pisanie nie szło łatwo, bo jak tu opisać Amerykę z jej tysiącem twarzy i na kilku stronach papieru opowiedzieć skomplikowane przeżycia świeżych emigrantów, te wszystkie nadzieje, zawody i radości? Listy z Polski otwierało się z biciem serca i pochłaniało każde słowo wiele razy.
Listy emigrantów stanowią nieocenione źródło informacji dla historyków. Otwierają świat prywatnych myśli i uczuć, zwykle niedostępny i trudny do odtworzenia. Pierwszymi badaczami, którzy docenili znaczenie emigracyjnych listów, byli William I. Thomas i Florian Znaniecki, autorzy słynnego dzieła socjologicznego Polski chłop w Europie i Ameryce, wydanego w pięciu tomach na początku dwudziestego wieku w USA. Część ich pracy zawiera serie prywatnych listów wymienionych pomiędzy polskimi imigrantami w Ameryce a członkami ich rodzin i znajomymi w Polsce.
Większość korespondencji pochodzi z pierwszych dwóch dekad dwudziestego wieku. Czyta się je z zapartym tchem. Oto Konstanty Butkowski, młody człowiek z Chicago, w 1901 roku pisze do swoich rodziców prosząc, by znaleźli mu odpowiednią żonę w rodzinnej wiosce. Polega na nich, że dokonają właściwego wyboru, bo dobra żona w Ameryce jest potrzebna - ciężko tu żyć samemu. W kolejnym liście Konstanty przesyła dokładne informacje na temat tego, co dziewczyna powinna przywieźć ze sobą, przede wszystkim szkaplerze i święte obrazki oraz wzory do wyszywania. Wydaje się, że wszystko jest na dobrej drodze i Konstantego samotny kawalerski los w Chicago wkrótce odmieni się na lepsze.
W międzyczasie, gdy negocjacje pomiędzy rodziną Butkowskich i Sadowskich są w toku, Konstanty wysyła bilet na podróż do Ameryki dla swojego młodszego brata, Antoniego. Antoni podejmuje pracę w Chicago, gdzie widuje się codziennie z bratem. W marcu 1903 roku Konstanty Bukowski informuje rodziców, że wysłał bilet dla panny Sadowskiej. Chyba w ostatnim momencie trochę go strach oblatuje przed ożenkiem z nieznaną sobie dziewczyną, bo choć nadal zarzeka się, że ufa wyborowi rodziców, to przytacza przykłady innych tak zawartych małżeństw, które nie przetrwały próby czasu.
Teraz do korespondencji włącza się młodszy brat, Antoni. Pracuje, zarabia i wydaje się zadowolony z pobytu w Ameryce. Popiera decyzje Konstantego, głównie z powodów ekonomicznych: kawaler w Ameryce nie ma szansy, żeby cokolwiek zaoszczędzić. Konstanty w swoich listach nie jest taki pragmatyczny; a może Antoni jest jeszcze po prostu młody i zachłyśnięty Ameryką?
List z 21. kwietnia, 1903 roku jest również od Antoniego do rodziców. Konstanty nie żyje. Zginął zabity w wypadku przy pracy w stalowni. W tym liście Antoni nie podaje szczegółów wypadku, tylko skupia się na prawnych kłopotach związanych z pobraniem ubezpieczenia za życie Konstantego. W pięć dni później znowu pisze do rodziców, przytaczając makabryczne szczegóły śmierci brata. Konstantego rozerwało na osiem kawałków, głowa oderwała się od tułowia, klatka piersiowa była cała zmiażdżona i ramiona połamane. Nie płaczcie, zaklina rodziców, bo już Konstantego z martwych się nie podniesie. Ostatni list w serii pochodzi z lipca 1903 roku. Antoni z pomocą prawnika wreszcie wydostał pieniądze z ubezpieczenia brata, opłacił długi za pogrzeb i wybiera się z powrotem do Polski. Przed końcem sierpnia, pisze, myślę, że będę już w domu….
Zamykam książkę w zamyśleniu. Ta emigracyjna historia nie zakończyła się szczęśliwie. Ale gdyby nie zachowane listy, czy ktoś by o Konstantym pamiętał? Czy zostałby jakiś ślad po nadziejach jego życia i tragedii jego śmierci?
Niektóre emigracyjne listy nigdy nie dotarły do ich adresatów. Kiedy Warszawa płonęła w Powstaniu Warszawskim, spalił się też budynek Archiwum Akt Dawnych na ulicy Jezuickiej. Z bogatych zbiorów archiwum przypadkiem ocalało około trzysta listów, które młody asystent Uniwersytetu Warszawskiego historyk Witold Kula miał u siebie w domu. Wykorzystywał je do pracy ze studentami na kursach tajnego nauczania. Listy pochodziły z lat 1890-91. Pisali je polscy emigranci ze Stanów Zjednoczonych, Brazylii i z różnych etapów podróży na emigracje, np. z Bremy, skąd wypływali z Europy. Rosyjscy cenzorzy zatrzymali te listy, bo ich autorzy przedstawiali emigrację z Polski w pozytywnym świetle. Kartki papieru popstrzone były czerwonym i niebieskim ołówkiem cenzora, podkreślającego te fragmenty, które zawierały informacje i rady praktyczne na temat podróży i perspektyw osiedlenia się w Ameryce. Większość listów napisano gwarą i taką pisownię zachowali autorzy wydania.
W jednym z listów czytamy rady od kleryka z Pennsylvanii, co należy zabrać ze sobą w podróż na statek: "Teraz Kochany Szwagrze, weźcie sobie ze 2 gęsi pieczone, jeżeli macie na drogę, z parę kaczek albo kur pieczonych i ze 2 bochenki razowego chleba, bo na szyfie nie będziecie mogli jeść to co oni wam dadzą, ze 2 długie kiełbasy swojej roboty dobrze słono, pieprzno, i z czosnkiem zrobione i dobrze uwędzone, (…) i weźcie z parę twardych syrów, a jak przyjedziecie do Bremen nad morze to kupcie sobie ze 2 kwarty dobry wódki to będzie dla was za lekarstwo za szyfie (…)." Radzono także jak się odpowiednio na wyjazd do Ameryki ubrać i wstydu zapraszającym nie przynieść. Na przykład Frank Paczkowski tak napominał swoją siostrę i stryja, którym przysłał szyfkarty: "Antosia może wznosić lepsze suknie sobą, ale to wam jeszcze oznajmiam i, że niech nie bierze takich pokalana tak jak to się wiele razy trafi, że gdy z taką suknią przyjedzie to po pierwsze wygląda tak jak po kujawsku, a po drugie to by ja americańskie dzieci kamieniami wyciskali, tak samo i stryj, żeby się postarał o jakie krótkie buty albo kamasze, jak się u was mówi, co by miał spodnie opuszczone."
Amerykę opisywano raz lepiej, raz gorzej, ale znacznie częściej pozytywnie, bo pracy było dosyć i pieniądze można było odłożyć, żeby do domu wysłać. Zofia Nadrowska pisała na przykład: "Cykago czysta Polska, śpiewy polskie słyszeć można w Kościele, nauki są inne jak u was, jest tam bardzo wesoło, tak że się tęsknotę zapomni." Leon Makowiecki zaś zapewniał: "Kochana Matko dowiadujecie się, gdzie mi się lepiej widzi, mnie się lepi widzi w Ameryce bo pryndzy co mogę zarobić (…). A Jan Gołębieski dodawał: " … I tobie pisze kochany bracie przyjedź, bo w Ameryce to jest dobre piwo i dobra gorzałka to można pić." Faustyna Wiśniewska z Nowego Jorku ostrzegała jednak: "Nie rozumiem jak ci ludzie sobie uważają tę Amerykę, myślą, że Ameryka to złoty kraj. To jest nie złoty, ale nowy kraj, zarosły w krzewiny, zasypany górami, chrapami, i tu w nim ludzie orzą jak w żydów za Faraona 12 godzin dziennie. A ludzie myślą, że tu złota w fartuch nagarnie i lecą na oślep."
Przez moje ręce jako historyka przeszły oryginały listów z czasów nam bliższych, pisane przez polskich dipisów w obozach w Niemczech po zakończeniu drugiej wojny światowej. Pisali do American Committee for the Resettlement of Polish DPs (ACRPDP), polskiej organizacji założonej przez Kongres Polonii Amerykańskiej, która zajmowała się sprowadzaniem i rozsiedlaniem dipisów w USA. Te listy chwytały za serce. Często opisywały wojenną gehennę: roboty w Niemczech, obozy koncentracyjne, więzienia. Autorzy listów prosili i zaklinali: jeśli tylko mi pomożecie, to wezmę jakąkolwiek robotę, pracy się nie boję, długi wam spłacę, wstydu nie przyniosę i pozostaniemy wraz z rodziną wdzięczni do końca życia. Tylko nas z tego piekła niemieckiego wyciągnijcie, rodacy. Do listów często dołączone były fotografie poważnych, przypuszczalnie przedwcześnie postarzałych twarzy. Na zdjęciach rodzin, dzieci w najlepszych ubraniach trzymały się blisko kolan rodziców. Żadne statystyki nigdy nie oddadzą grozy przeżyć i siły nadziei zawartych w słowach tych listów.
Co się stanie z naszymi listami? Ja sama z zasady nie wydrukowuję i nie zachowuję e-maili, z rodzicami rozmawiam przez telefon kiedy zechcę, wysyłam im zdjęcia wnuka, więc po co pisać listy? Ale historyk we mnie załamuje ręce: utraty listów jako źródeł historycznych nie da się niczym nadrobić.
Anna D. Jaroszyńska
- Kirchmann, Ph.D.
Department of History
Eastern Connecticut State University
E-mail: kirchmanna@easternct.edu
[W tekście wykorzystano fragmenty listów z książek Listy emigrantów z Brazylii i Stanów Zjednoczonych, 1890-1891, wydane przez Witolda Kule/, Nine/ Assorodobraj-Kule/ i Marcina Kule/ (Warszawa: Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, 1973), oraz William I. Thomas and Florian Znaniecki, The Polish Peasant in Europe and America, vol. II (New York: Dover Publications, 1958).]