W ostatnim, marcowym wydaniu pisałam o dynamice związków międzyludzkich i rządzących nimi prawidłowościach. Wiele zdaje się przemawiać za tym, że znaczna część naszych problemów mentalnych i emocjonalnych spowodowana jest nieznajomością podstawowych zasad dotyczących związków partnerskich i związanych z nimi przesądów.
Właśnie niewiedza i przesądy są często powodem niepowodzeń życiowych, a niewiele robimy, żeby tę sytuację zmienić. Prawdą jest, że we współczesnej kulturze nie ma edukacyjnej tradycji, nakazującej pogłębianie wiedzy na temat związków międzyludzkich, wobec czego problemy tej, jednej z najważniejszych dziedzin życia rozwiązujemy metodą prób i błędów. Statystyki informują o skutkach takiego stanu rzeczy. Otóż 40 procent małżeństw uległo lub ulegnie rozpadowi, a spora ich część, bo około 75 procent powtórnych małżeństw ponownie przeżyje rozpad związku. Wszyscy z pewnością znamy osoby, które kilkakrotnie zakładały związek, niestety bezskutecznie, mimo, że towarzyszyło im wiele dobrych chęci i nadziei. Wielu z nas doświadcza ogromnego spustoszenia w psychice, przeżywając ostry lub przewlekły konflikt małżeński. Odczuwając bezradność, żal, rozpacz, złość, czy ból całkowicie obwiniają współmałżonka za zaistniały stan rzeczy. Kto jest naprawdę odpowiedzialny za taką sytuację? Co powoduje, że najważniejsze dla nas związki okazują się nietrwałe? Aby odpowiedzieć na to pytanie należy zastanowić się nad istniejącymi w każdym związku sprzecznościami. O jednej z takich sprzeczności, pomiędzy potrzebą bliskości a niezależności pisałam już poprzednio. Poniżej - o pewnym micie, głęboko zakorzenionym w świadomości większości z nas, który wpływa na stawianie oczekiwań wobec partnera i poczucie satysfakcji ze związku.
Już dawno minęły czasy, kiedy ludzie dobierali się z powodów majątkowych, dynastycznych czy innych pozauczuciowych motywacji. Od kilkudziesięciu lat głównym powodem łączenia się ludzi jest miłość czy raczej stan zakochania. Wszyscy niemal młodzi ludzie deklarują, że zakochanie jest niezbędnym warunkiem udanego związku, także małżeńskiego. Mamy w sobie głęboko wpojone niezachwiane przekonanie, że jeśli znajdziemy prawdziwą miłość, to będzie ona trwać w niezmienionym stanie odurzenia i euforii przez całe życie oraz że nigdy nie wydarzy się nic takiego, co spowoduje jej utratę. Wierzymy, że jest ona szczęściodajna, prawdziwa i wieczna. Co dzieje się dalej? Czas płynie i oto okazuje się, że on nie może znieść jej gadulstwa, a ona jego późnych powrotów z pracy, czy spędzania czasu przed komputerem. Małe, nieważne wcześniej cechy partnera urastają do rangi wielkich problemów. Dlaczego tak się dzieje, a niestety, dzieje się tak w zdecydowanej większości związków? Dlaczego nagle zeszliśmy z chmur na ziemię, a nie jest to miejsce, gdzie nam się podoba? Zazwyczaj wcześniej już spostrzegaliśmy, że w innych związkach zgubiło się gdzieś to uczucie zakochania, ale wierzyliśmy święcie, że nam się to nigdy nie przydarzy. Oczywiście, nie byliśmy też całkiem naiwni i zdawaliśmy sobie sprawę, że jakieś różnice pomiędzy nami pojawią się prędzej czy później, ale byliśmy pewni, że zawsze jedno z nas gotowe będzie ustąpić i stan harmonii powróci. Co się więc stało, że nasze kalkulacje zawiodły? Otóż zderzyły się one z realiami, a były oparte na micie, że uczucie zakochania jest nieprzemijające, że zawsze będziemy w stanie zawrotu głowy, jak na początku znajomości. Ujawnienie stanu faktycznego dla wielu, szczególnie młodych ludzi, może zabrzmieć brutalnie i jest niezmiernie trudne do przyjęcia.
Nieprzemijalność miłości romantycznej jest mitem. Można nawet w przybliżeniu określić ile będą trwały owe romantyczne uniesienia. Badacze tego zjawiska twierdzą, a życie potwierdza, że przeważnie około dwóch lat, czasem, jeśli są poważne przeszkody dla związku, nieco dłużej, często też o wiele krócej. Nasze wyobrażenia o miłości czerpiemy przeważnie z romantycznych filmów, książek i przekazów rodzinnych, a ugruntowujemy je naszą wielką potrzebą przeżywania uczuć wyjątkowych, doznawania doskonałego szczęścia.
Jakie implikacje ma dla nas fakt, że uczucie romantycznej miłości musi się kiedyś skończyć? Przede wszystkim takie, że nasz związek oparty jest na niestabilnych podstawach i dlatego nie mamy żadnej gwarancji, że będzie trwały, ot tak sobie, prosto, łatwo i bez żadnego wysiłku.
Dlaczego stan zakochania przemija, w wyniku czego związek stanie pod znakiem zapytania? Odpowiedź na to pytanie można znaleźć w prawidłowościach dotyczących dynamiki związków. Miłość pomiędzy dwojgiem partnerów jest uczuciem złożonym, w którym wiodącą rolę odgrywa pożądanie i zaspokojenie. Mój partner jest źródłem subiektywnie odczuwanej przyjemności, czy to estetycznej (podoba mi się), psychicznej (rozumiemy się wzajemnie), seksualnej (pożąda mnie), nawet materialnej (może mi dostarczać potrzebnych do życia środków). Intensywność pożądania zależy ściśle od stopnia zadowolenia, jakiego partner dostarcza oraz, co ważniejsze, od tego w jakim stopniu jest on dla mnie dostępny. W pierwszym okresie jest wiele niepewności, istnieje obawa utraty partnera, co podgrzewa atmosferę i wpływa na intensywność miłości. Wyżej wymieniona obawa jest uczuciem nieprzyjemnym, robimy więc wszystko, aby uzyskać pewność uczuć mojego partnera i nawet się z nim żenię, lub wychodzę za niego za mąż. Kiedy to się stanie i zyskam już wymarzoną pewność co do tego, że partner do mnie należy, to zgodnie z dynamiką uczuć, w sytuacji pewności moje uczucie słabnie. Jest to prawidłowość, od której najczęściej nie ma odstępstw. Kierując się pragnieniem wielkiej miłości, nieświadomie robimy wszystko, aby ją wreszcie osłabić. Również mój partner postępuje tak samo i jak z tego widać miłość jest nieustannym ścieraniem się dwu sprzecznych tendencji, co powoduje, że uczucie miłości bywa źródłem wielkiej radości, ale także wielkiego cierpienia.
Mamy już odpowiedź dlaczego miłość (zakochanie) nie jest uczuciem trwałym, dlatego nie możemy liczyć, że będziemy w stanie wielkiej szczęśliwości aż po kres naszych dni.
Większość z nas, jak już pisałam, posiada zniekształcone wyobrażenia o tym, jaka powinna być prawdziwa miłość. Mitem jest, że powinna trwać wiecznie i dawać nieustanne szczęście. Jeśli tak się nie dzieje, jeśli się ją straci, na przykład w małżeństwie, zaczyna się za nią gonić i szukać jej gdzie indziej. Człowiek może, a nawet powinien przeżyć raz czy nawet dwa razy w życiu taki niezwykły stan zakochania, ale nie do pomyślenia jest, aby miał taki stan przeżywać ciągle. Byłoby to emocjonalnie trudne do zniesienia i chociażby z tego względu stan ten musi ulec zmianie, musi ulec osłabieniu, aby można było spokojnie żyć.
Problem pojawia się wtedy, kiedy nie rozumiemy tej prawidłowości i powrót do stanu normalnego odczuwamy jako koniec naszej miłości, co wywołuje wielką frustrację. Za zaistniały stan rzeczy naturalnie obwiniamy partnera. Jest rzeczą oczywistą, że kiedy po ślubie zaczynamy mieszkać ze sobą, drastycznie zmieniają się warunki naszego życia. Nie jest to już tylko wspólna radość z luksusowego bycia ze sobą. Wspólnota ekonomiczna, branie odpowiedzialności za wspólne decyzje, nowe obowiązki związane z nowymi rolami, a także nieograniczona dostępność partnera zmienia nas i zmienia nasz związek, czy życzymy sobie tego, czy nie. Nie jesteśmy przygotowani na tę zmianę, bo ciągle wierzymy, że nieustannie i niezmiennie będziemy się kochać. Czujemy się oszukani, zdradzeni, zranieni i zaczynamy nawet czasem czuć nienawiść do osoby, którą kiedyś kochaliśmy, ponieważ tak bardzo nas zawiodła. Jeśli wierzymy w iluzję, to nieuchronnie czeka nas dotkliwy zawód.
Co więc zrobić, żeby nie wpaść w pułapkę, która wydaje się czasem bez wyjścia? Najważniejsze jest chyba zrozumienie, że koniec krótkotrwałego zauroczenia, zwanego zakochaniem to jeszcze nie koniec miłości, mimo, że często tak to odczuwamy. Zmiana dotyczy jakości uczucia, ale to nie znaczy, że ta jakość musi się pogorszyć. Ważnym jest, abyśmy zdali sobie sprawę, że nawet jeśli stan zauroczenia minie, związek może dostarczać równie intensywnej, albo może nawet intensywniejszej przyjemności. Nie musimy więc tęsknić za dawnym uczuciem, bo w efekcie nic nie tracimy, a nawet zyskujemy. Partnerzy mogą więc kochać się równie intensywnie, ale nieco inaczej. Zmiana ta, polegająca na odstąpieniu od walki o dominację, czyni z partnerów ludzi ściśle ze sobą współpracujących i pilnie dbających, aby współpraca przebiegała bez zakłóceń.
Kto jest odpowiedzialny za brak trwałości uczucia zakochania? Wszystko przemawia za tym, że obwiniać możemy pewne prawidłowości wynikające z naszych psychicznych uwarunkowań, więc obwinianie o wszystko partnera nie wydaje się być kierowane pod właściwy adres. Chciałabym, aby ujawnianie tych prawidłowości nie kojarzyło się Państwu z okrutnym odzieraniem ze złudzeń. Jestem pewna, że świadomość własnych uwarunkowań i właściwe postępowanie (umiejętność unikania poważnych błędów) może uczynić nasze związki pogodniejszymi, radośniejszymi i szczęśliwszymi, czego Państwu życzę także w związku ze zbliżającymi się Świętami. Radosnego i pogodnego świętowania!
Grażyna Sobiczewska
terapeuta rodzinnym i małżeński. Obecnie jest zaangażowana w Program Pomocy Rodzinie przy Family Counseling & Rehabilitation Center.
Tel.: 800 652 0005