"Mówi się często: taki już los człowieka…
Jednak dla każdej osoby jest on różny".
ze wspomnień Mieczysława Muchy
Ocaleni z piekła
Książkę "Przeznaczeni na zagładę. Wspomnienia polonijnych Sybiraków" przeczytałam z uwagą i ściśniętym gardłem. A przecież nie jest to moja pierwsza lektura na temat tego tragicznego epizodu w dziejach Polski. Nie pierwszy też raz spotykam się z relacjami osób, które przeżyły piekło Syberii. Każda jednak nowa historia, to oddzielny ludzki dramat - pełen bólu, okrucieństwa, bezradności, ale również "nadziei wbrew nadziei". W wydanej niedawno antologii takich historii jest kilkadziesiąt.
Autorami tych wspomnień są członkowie Związku Sybiraków w USA, którzy teraz - często u schyłku życia - wracają do swej bolesnej przeszłości. A losy tych, którzy już odeszli, przywołują ich najbliżsi. Niektórzy po raz pierwszy dają takie świadectwo, żeby przekazać światu swoją cząstkę prawdy o masowej zbrodni, która do dziś nie została nawet dokładnie zbadana, a winni nie stanęli przed żadnym trybunałem sprawiedliwości. Piszą je także z myślą o tych, którzy nie przetrwali głodu, zimna, poniżenia, wyniszczających chorób i nie wiadomo nawet, gdzie spoczęły ich prochy. A także o tych, którzy wszystko przetrwali, by potem,
po powrocie do ojczyzny, doznać jeszcze bardziej dotkliwych krzywd. Autorzy tych wspomnień po II wojnie - z Anglii, Afryki, Argentyny, z sierocińców w Meksyku - trafili do Ameryki. Nie żałują, że tu osiedli - życie wielu z nich ułożyło się pomyślnie - ale przecież, gdyby w młodości mogli wrócić do wolnej Polski, to poszliby tam choćby na kolanach. Do dziś zachowali ten przedwojenny patriotyzm, w którym "Boga, Honor i Ojczyznę" stawia się nade wszystko.
Autorzy tych relacji wciąż słyszą, wydaje się, walenie w drzwi kolb bolszewickich karabinów, które w mroźną noc z 10 na 11 lutego 1940 roku wytrąciły ich brutalnie z dzieciństwa, wczesnej młodości. Wielu z nich po raz ostatni widziało wówczas dom rodzinny, swoich bliskich, ojczyznę. Henryk Stankiewicz miał niespełna trzy lata, kiedy wraz z całą rodziną został wywieziony na Syberię: "W Augustowie wraz z wieloma rodzinami z naszej okolicy zostaliśmy zapakowani do wagonów towarowych przeznaczonych do przewozu bydła. Nasza wywózka trwała 45 dni, a przystankiem docelowym była daleka syberyjska wieś Sabinka (...) w bliskim sąsiedztwie jeziora Bajkał. Ta nieduża miejscowość otoczona była skalistymi górami i niedostępną tajgą. Nasz obóz nie był strzeżony, gdyż z tego miejsca nie było najmniejszych szans ucieczki. Przez okrągły rok byliśmy "pilnowani" przez dzikie zwierzęta".
Stanisława Synowiec-Tobis, której ojcem był legionista Piłsudskiego, została wywieziona do posiołka Tuszyłowo w okolicach Archangielska: "Tam zmarł mój braciszek Jureczek, który miał zaledwie jeden roczek i jeden miesiąc. Tam jako jedenastoletnie dziecko, jak i moja dziewięcioletnia siostra Ircia, nauczyłyśmy się ścinać ogromne drzewa, ciąć je na kloce i rąbać na opał. Tam nauczyłam się zbierać żurawiny i inne jagody, żeby zarobić parę rubli na kupno jednej chochli zupy, bo Staszek (starszy brat - przyp. D.A) zarobił jedynie na chleb. Tam poznałam jadalne zielska. Tam nauczyłam się wymieniać swoje ubranie na kartofle i chleb. Tam wreszcie poznałam głód i tęsknotę za tym, co minęło i nigdy nie wróci - za Ojczyzną, którą nam zabrano, a pozostawiono tylko marzenia".
Walorem tych przekazów jest autentyczność, a także różnorodność, nawet w formie opowieści. Mówią one o odmiennych - choć w pewnych ramach podobnych doświadczeniach, a także o tym - jak dziś po długich latach odbiły się one w pamięci. Pisane prostym, niekiedy pozornie beznamiętnym językiem, przekazują bogactwo detali na temat warunków życia i pracy w łagrach, kopalniach, kołchozach. W syberyjskiej tajdze, na Uralu, Kołymie, w Kazachstanie i Uzbekistanie. Odsłaniają też świat ludzkich przeżyć, choć bezpośrednio rzadko mówią o uczuciach.
"W kołchozie było troszkę łatwiej żyć niż w tajdze, choć i tam ogromne były lasy - pisze Jacek Szczepański. - "Zimą chodziliśmy do szkoły, latem pracowaliśmy. Żywiliśmy się zamarzniętymi ziemniakami, które znajdowaliśmy wiosną w polu i owsem wytrzęsionym ze stogów. Suszyliśmy na piecu ziarna i tłukliśmy je w "słupach". Z tego gotowało się owsiany kisiel. Między rokiem 1943 a 1945, gdy panował głód, zjedliśmy wszystkie skóry bydlęce, które zostawili Rosjanie. Gotowaliśmy też cholewki od butów! Ludzie zjadali psy, koty, sroki i wrony".
Jeden ze znanych amerykańskich prawników powiedział, że nawet w najbardziej wyimaginowanym horrorze muszą być zachowane elementy prawdopodobieństwa, inaczej przestaje on oddziaływać na widza. Niestety w rzeczywistości - wyjaśniał tenże specjalista od prawa karnego - zdarzają się takie nieprawdopodobne zbrodnie. We fragmentach tych wspomnień spotkamy nierzadko takie spiętrzenie terroru, cierpienia i upokorzeń, że włos się jeży i serce kraje.
"Siedmioro członków mojej rodziny zostało kolejno pochowanych w masowych grobach, a ja nawet nie wiem gdzie. Tylko ja jedna przetrwałam" - rozpoczyna swą tragiczną historię Lottie Andruscavage (Władysława Tokarska). - "Pierwszego lata mój najmłodszy brat, Teodor, zmarł podczas snu. Gdy mama poszła zajrzeć do niego, jego oczy były już wygryzione przez szczury. One często nam towarzyszyły, poza pluskwami, które gnieździły się na deskach, na których próbowaliśmy spać".
Ale i w tych okrutnych okolicznościach zdarzały się chwile radosnych wzruszeń, czy to na widok zdobytej kromki chleba, czy też piękna budzącej się do życia tajgi. Wyrazem niezłomności ducha, który dawał siły do przetrwania, były modlitwy, wspólne śpiewy. Wiara, która czyniła cuda. Teresa Mirabella pisze: "Urodziłam się na Syberii w okresie i w warunkach, w których nie sposób było - jak mówiła moja mama - utrzymać przy życiu nowo narodzone maleństwo (...) Choć wiele osób mówiło, że byłoby lepiej gdybym umarła, bo bym się nie męczyła - mama nie chciała myśleć w ten sposób i podwajała swoją modlitwę. Po latach mogła stwierdzić, że byłam jedynym dzieckiem, z tych które przyszły na świat w syberyjskich barakach, które przeżyło."
Historie te poruszają tym mocniej, że bohaterami ich są często dzieci. Wciąż widzimy ich szeroko otwarte z głodu, niezrozumienia i przerażenia oczy. A jednak świat - mimo wielu innych drastycznych świadectw - tak długo milczał. Dziś jeszcze wielu moich znajomych Amerykanów ze zdumieniem słucha tych przekazów. Pytają: "dlaczego o tym nie wiedzieliśmy?".
Miejmy nadzieję, że "Wspomnienia polonijnych Sybiraków" przyczynią się do lepszego odkrycia i zrozumienia "zapomnianej tragedii Wschodu". "A także, że książka ta zostanie wykorzystana jako lektura uzupełniająca w szkołach polskich i polonijnych - jak pisze we wprowadzeniu Henryk Ściągała, prezes Związku Sybiraków w USA - Chicago - "a po przetłumaczeniu na język angielski - w szkołach amerykańskich, jako pomoc w uzyskaniu wiedzy o metodach niszczenia ludzi i efektach zaborczej oraz destruktywnej polityki reżimu komunistycznego w ZSRR".
Danuta Peszyńska