----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

09 kwietnia 2006

Udostępnij znajomym:

Posłuchaj wersji audio:

00:00
00:00
Download

Czego nauczył mnie Ojciec Święty swoim umieraniem

Nie lękajcie się - tymi słowami zwrócił się do świata Jan Paweł II podczas swej inauguracyjnej mszy w październiku 1978 roku. Jakże inaczej było to zawołanie odczytane w Polsce, gdzie je wówczas usłyszałem, a jakże inaczej na Zachodzie. W kraju wciąż jeszcze rządzonym przez komunistów, gdzie wiara i kościół stanowiły istotny element w życiu społeczeństwa, były one rozumiane jako nawołanie do zmian nie tylko w nas samych, ale również do zmian warunków, w jakich żyliśmy. Na wolnym zachodzie stanowiły one wezwanie do zmian wewnętrznych w człowieku, w mniejszym zaś stopniu miały wydźwięk polityczny. W obu wypadkach jednak dawały obietnice, że ten pontyfik jest naszym sprzymierzeńcem, że wie coś, czego my nie wiemy. I tak już pozostało przez niemal 27 lat. Nauki Papieża, styl jego pontyfikatu, umiłowanie nas - wszystkich ludzi, mądrość, stanowczość i żywa wiara sprawiały, że słowa, myśli i idee, które płynęły z Watykanu - i niezmiernie wielu różnych miejsc pielgrzymek - docierały do milionów wpatrzonych w niego. Istotnie przesłanie Papieża było uniwersalne. Zawsze autorytatywne, pełne miłości, nadziei i wydające się wynikać z nadzwyczajnej mądrości. Papieskie myśli posiadały magiczną moc odkrywania w nas samych głębi uczuć i pragnień, o których istnieniu w naszych sercach nie zdawaliśmy sobie wcześniej sprawy.

Tymi słowami Nie lękajcie się przeniknięta była cała jego posługa duszpasterska poprzez stanowczą konfirmację praw i nakazów kościelnych, włączanie trudnych prawd o nas i naszym świecie, a także poprzez swe podróże w miejsca wydawałoby się mu niesprzyjające: Kubę, Bliski Wschód, Izrael, rozdartą wojną Serbię. Nie lękał się być wśród tłumów po zamachu. Nie drżał mu głos w dniu, gdy gen. Jaruzelskiemu drżały kolana. Nie lękał się, gdy choroba uczyniła go ułomnym. Kiedy po raz ostatni pokazał się nam w oknie Pałacu Apostolskiego 30 marca 2005 roku, i wtedy jeszcze emanowało z niego owo Nie lękajcie się, choć sił już nie stało na ich wypowiedzenie.

Dorobek życia papieża Jana Pawła II, ogarniający świat w rozmaitych jego aspektach, analizowany będzie przez badaczy z wielu dziedzin, poddawany analizom, publikowany i dyskutowany przez dziesiątki lat. Pozostawiam to zadanie mądrzejszym ode mnie i bardziej wykwalifikowanym. Ja natomiast jako lekarz, który z racji zawodu często miał do czynienia z umierającym człowiekiem, chciałbym podzielić się moimi spostrzeżeniami i myślami związanymi z ostatnimi tygodniami i dniami prowadzącymi do zgonu Jana Pawła II.

Celowo używam określenia, że miałem do czynienia z umierającym człowiekiem, nie z umierającym pacjentem. Pacjent to ktoś związany z lekarzem kontrakturalnie, jego zgon to porażka wobec procesu choroby, której nasza wyuczona wiedza nie potrafi opanować, zmienić czy zapobiec, któremu nie potrafimy już pomóc w roli, w jakiej przed pacjentem występujemy. Umierający człowiek zaś to ktoś, któremu mimo naszej bezradności, wyczerpania wszelkich możliwości technologicznych i farmakologicznych, wciąż jesteśmy w stanie pomóc.

Pacjent umiera w jednym momencie. Natomiast umieranie człowieka ma miejsce w kontinuum czasowym, dlatego wymaga od lekarza umiejętności nie tylko akademickich. Nade wszystko zaś jest czasem, w którym wiele jest okazji i możliwości na złagodzenie bólu, również tego bólu nie fizycznego.

Jako chrześcijanie zdajemy sobie sprawę z faktu, że moment śmierci nie jest końcem wszystkiego, czasem utraty nadziei. I że w procesie umierania Bóg powinien - z racji tego, co o Nim wiemy i w co wierzymy - być dla nas pomocą, otuchą. Świadomość Jego istnienia, łask i obietnicy życia wiecznego, może nam w znacznej mierze ułatwić rozwiązywanie konfliktów i wątpliwości w kontrolowaniu sprzecznych uczuć związanych z niepewnością nieodłączną temu procesowi. Przede wszystkim zaś w borykaniu się z odpowiedzialnością, jaką nieuchronnie ponoszą wszyscy uczestniczący w procesie umierania człowieka.

Chcę tu położyć nacisk na sprawę odpowiedzialności, którą każdemu z nas - a również i lekarzowi - tak łatwo zrzucić na barki innych: rodziny, kapelana, personelu medycznego, wszystkich partycypujących w procesie umierania chorego człowieka. Ci zaś z kolei mogą zrzucić tę odpowiedzialność za podejmowanie decyzji na barki lekarza, zamykając tym Koło zrzeczenia się odpowiedzialności.

Wykształcenie medyczne nie daje nam w zasadzie specjalnych kompetencji w tym zakresie, proces umierania zresztą ma coraz częściej miejsce nie w szpitalu, lecz w domu opieki, hospicjum i - choć nieczęsto - w domu. Nie nasze wykształcenie fachowe, lecz doświadczenie, poczucie obowiązku, humanizm i wiara kwalifikują nas do udziału w procesie odchodzenia.

Współczesne społeczeństwo żyjące w pogoni za sensacjami, poszukiwaniem gotowych rozwiązań, niezawodnych sposobów, domagające się gwarancji sukcesu we wszystkich dziedzinach ludzkich poczynań, utraciło w znacznym stopniu sens pokory, poświęcenia i zrozumienia faktu, że celem życia i naturalnej śmierci będącej jego konsekwencją, może i powinno być dążenie do Boga. Że krzyż, na którym zmarł Chrystus, jest naszymi wrotami do zjednania się z Nim. Wynikiem tego, nawet ludziom wiary, dobrego serca i woli, łatwo jest poddać się strachowi, obawom i wątpliwościom towarzyszącym odejściu i opiece nad odchodzącym człowiekiem. Jako katolikom dany jest nam dodatkowy atrybut modlitwy, sakramentu i wiary.

Czego nauczył mnie Papież procesem swojego umierania - tym, że zmarł nie na oddziale intensywnej terapii, lecz w domu, w swym łóżku?

Po pierwsze myślę, że nie bez znaczenia jest fakt, iż przecież Jan Paweł II korzystał z dobór nowoczesnej medycyny w przypadkach nagłego zagrożenia życia i zdrowia. Po zamachu na jego życie w 1981 roku poddany został dwom zabiegom operacyjnym, później w kolejnych latach zabiegom na jelicie grubym i biodrze. Sam był więc świadectwem sukcesu medycyny nad chorobą. Mimo tego zdawał sobie sprawę z faktu, że medycyna zawsze przegrywa w walce z przewlekłą chorobą, podeszłym wiekiem. Tu właśnie znamienna jest jego nauka i przykład.

Wiele uwagi poświęciły media zachodnie orzeczeniu Ojca Świętego o naturalnym prawie chorego do otrzymywania płynów i pokarmu. Miało to miejsce w dość niefortunnych okolicznościach. Niefortunnych nie dla Papieża, lecz dla spokojnej analizy faktów, w sytuacji gdzie sensacja, histeria medialna i precedens - naturalna skłonność do skrajności w przedstawianiu faktów przez prasę i telewizję - koncentrowały się na konkretnym nadzwyczajnym przypadku Terri Schiavo. Dodajmy do tego fakt, że w tym czasie mocno już schorowany Papież był poddany spekulacjom medialnym, co do jego efektywności jako głowy Kościoła i poważnie w liberalnych mediach podnoszono potrzebę jego abdykacji.

N ikt wtedy nie zauważył, gdyż nie było to aż tak proste w interpretacji i nie nadawało się na krzykliwe nagłówki, że niemalże w tym samym czasie zdefiniował on naukę Kościoła w odniesieniu do zaniechania czy przerwania leczenia. Papież stwierdził, że stanowisko Kościoła w tej sprawie zakorzenione jest w tradycji poświęcenia wobec chorego. Należy użyć wszelkich dostępnych środków zmierzających do przywrócenia zdrowia choremu, równocześnie jednak to samo poświęcenie i miłość powinny być pomocne w określeniu limitów tych poczynań, gdy oczywistym jest, że nie prowadzą one do założonego celu. Odmowa agresywnego leczenia nie jest opuszczeniem pacjenta, nie jest zamachem na jego prawo do życia. Decyzja zaniechania lub odmowy rozpoczęcia agresywnego leczenia nie jest moralnie naganna, nie tyle dotyczy kwestii wartości życia pacjenta, co raczej tego, czy takie leczenie jest korzystne dla niego.

Decyzja czy wszcząć, czy nie zaczynać leczenia; czy je przerwać, czy kontynuować jest uważana za moralnie właściwą w zależności od tego czy leczenie jest skuteczne i we właściwej proporcji do celu utrzymania życia czy powrotu do zdrowia. W rezultacie zaprzestanie agresywnego - zwykle poważnie inwazyjnego leczenia - jest wyrazem respektu zawsze należnemu choremu.

Kolejnym elementem, na który zwróciłem uwagę był sposób, w jaki Ojciec Święty traktował swoją przewlekłą, postępującą chorobę. Zaakceptował ją jako część swej misji, swej osobowości. Traktował jako krzyż, który musi nosić codziennie ze sobą, pod którym musi upadać, by znowu się podnieść i kontynuować swą pracę. Krzyż, który jednak nieuchronnie otworzy mu wrota do Ojca.

Już na rok przed śmiercią, podczas swojej ostatniej pielgrzymki, tej do Lourdes w 2004 roku, odmówił noclegów w przygotowanych tam dla niego apartamentach, żądając w zamian umieszczenia go w pokoju w hospicjum, wspólnie z nieuleczalnie chorymi. Posługując im, rozmawiając, przyjmując z nimi sakrament, będąc wśród nich, zdawał sobie sprawę z nieuchronności końca wynikającego z jego własnej ułomności.

Wtedy chyba zaczął przygotowywać swe otoczenie na własne odejście.

W rezultacie On, który miał do dyspozycji najnowsze, najnowocześniejsze osiągnięcia technologii medycznej pokazał nam wartość godności życia i naturalnej śmierci. Swym przykładem zreafirmował naukę Kościoła, że naturalna śmierć jest w istocie częścią życia i gdy człowiek najwyraźniej umiera, nie musi on sięgać po wszelkie dostępne środki prowadzące do przedłużenia tego procesu. Ojciec Święty dał światu cenną lekcję podkreślającą wartość i godność życia osoby ułomnej, starej, wymagającej fizycznego wsparcia, pomocy w najprostszych codziennych czynnościach - człowieka z drżącymi rękami, z załamującym się słabnącym głosem.

Nawet w swych ostatnich dniach ten ciałem słaby, stary człowiek zadziwiał mocą swojego charakteru świat, który wydaje się niewiele dbać o takie pojęcia jak wiara, humanizm i wartości duchowe, w zamian oferując eutanazję, możliwość wyboru śmierci jako prawo przynależne jednostce we współczesnej kulturze.

Ojciec Święty uprzytomnił nam fakt, że śmierć najczęściej nie niesie ze sobą kontrowersji, że jest zjawiskiem nieuchronnym i nieodwracalnym. Ludzie starzy z długotrwałymi przewlekłymi chorobami po prostu umierają. Dał do zrozumienia własnym przykładem, że ani chorzy ani ich rodziny nie powinni żądać w takich przypadkach tak zwanego "wszystkiego, co tylko możliwe", używania wszelkich dostępnych metod intensywnej terapii.

Nieraz jako lekarz zakłopotany byłem faktem braku przygotowania ze strony chorego czy bliskich na tę ewentualność, niechęci zrozumienia nieodwracalności procesu chorobowego, doprowadzającego do punktu, w którym przeciwstawianie się nieuchronnemu jest już niewłaściwe.

Papież zmarł we własnym łóżku, wśród swej rodziny, sióstr zakonnych, duchownych, kardynałów. Zapewne byli i tacy, którzy doradzali sztuczną wentylację mogącą wspomóc słabnące płuca, dializę mogącą zastąpić nerki osłabione infekcją. Ci nie mogli być częścią jego najbliższego otoczenia. Jego śmierć oszczędzająca jemu i światu długotrwałego procesu konania była w efekcie celebracją daru życia i podkreśleniem ważności właściwego duchowego i praktycznego przygotowania się do aktu odejścia. Jeszcze na parę dni przed śmiercią brał udział w Wielki Piątek w Drodze Krzyżowej, tym razem odprawianej już bez niego. Zdjęcie Papieża klęczącego w swej kaplicy i ogarniającego swymi ramionami krzyż pozostanie obrazową definicją jego ostatnich chwil wśród nas - już w części go nie ma, odwrócony jest plecami do kamery. To przecież postać umęczonego wędrowcy u kresu swej podróży, łapiącego oddech, uspokajającego rozkołatane serce przed ostatnim jej etapem.

Czyż nie mówi nam w swój sposób, że i my musimy przygotować siebie i naszych bliskich na ten moment przez zadbanie o swą wyraźną ostatnią wolę, wskazówki dane za życia bliskim, a ułatwiające zachowanie godności naszego życia, naszych chrześcijańskich praw wynikających z wiary i obietnicy, jakie otrzymaliśmy od Boga? Zbyt często osoba umierającą koncentruje się na radach lekarzy, obietnicach technologii, a nie na jedności z Chrystusem i sakramentami będącymi lekarstwem duszy.

Kontemplacja śmierci Jana Pawła II - i nauki z niej wynikającej - pozwala nam na właściwe przygotowanie się na nasze własne chrześcijańskie odejście z tego świata.

Papież posługuje się encyklikami w nauczaniu swego Kościoła. Sposób, w jaki Jan Paweł II Wielki umierał, był doprawdy jego ostatnią Encykliką.

Michał Adamczyk

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor