- Kiedy w biografiach czytamy, że Jan Paweł II w latach 1964 - 1978 był metropolitą krakowskim, to dziś niewiele znaczy. Zapominamy jednak, że bycie biskupem w tamtym czasie stanowiło akt heroizmu, a pełnienie obowiązków metropolity krakowskiego, to był akt heroizmu o szczególnym znaczeniu - mówił Marek Lasota, autor "Donosu na Wojtyłę", pracownik krakowskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej, podczas promocji swojej książki w Chicago. Opublikowana dwa miesiące temu pozycja ukazuje właśnie na czym ten heroizm polegał, a zarazem odsłania jedną z najciemniejszych stron "imperium nieprawości". Pozwala wniknąć w stosy materiałów, które tajne służby PRL zgromadziły podczas trwającej kilkadziesiąt lat inwigilacji przyszłego papieża.
- My często mówimy o rozpracowywaniu Kościoła, o inwigilacji duchowieństwa - zwracał się autor do zgromadzonej wyjątkowo licznie w Muzeum Polskim publiczności. - Ale tak naprawdę to są eufemizmy, w które uciekamy, nie chcąc nazwać rzeczy po imieniu. A rzecz po imieniu nazywała się po prostu - brutalna walka z Kościołem.
Przybliżając w swoim wykładzie dzieje tej walki, Lasota wskazał na ważne etapy działania tego, co Jan Paweł II pod koniec swego pontyfikatu nazwał "misterium nieprawości".
- W Polsce odstąpiono od uderzenia jednorazowego, jakiego dokonano w Rosji, czy potem na Słowacji i na Węgrzech. Przyjęto inną metodę, która prawdopodobnie zrodziła się w umyśle samego Józefa Stalina. Polegała ona na tym, żeby nie likwidować, tylko dzielić, skłócać, intrygować. Dziś historycy nazywają ją taktyką salami. Twórczynią i przez długi czas architektem tej taktyki była kobieta - Julia Brystiger "Luna", przedwojenna działaczka komunistyczna, literatka i poetka. Co ciekawe, przed śmiercią w 1975 roku przyjęła chrzest...
Taktyka ta w zależności od polityki Moskwy i zmieniających się w PRL komunistycznych ekip ulegała przekształceniom. Akty fizycznej agresji przechodziły w nie mniej zaciętą agresję propagandową. W 1962 roku po kolejnych reformach struktur aparatu bezpieczeństwa do walki z kościołem utworzono Departament IV, który kontynuował działalność aż do 1989 roku. Departamentowi temu podlegały Wydziały IV Komend Wojewódzkich. - Myliłby się jednak ktoś, kto by sądził, że z Kościołem w PRL walczyły służby bezpieczeństwa - wyjaśniał mówca. - UB czy SB były tylko jednym narzędziem, drugie należało do pionu Urzędu Wyznań. Obie te instytucje podlegały bezpośrednio KC PZPR.
Tak się jednak już działo, że im bardziej represje się nasilały, tym bardziej Kościół się umacniał i wzbogacał. Znakomitym przykładem była reakcja na trzykrotne "aresztowanie" przez MO peregrynującego po Polsce wizerunku Matki Boskiej Częstochowskiej (w niektórych esbeckich dokumentach, także tych pokazanych w gablocie muzeum, pojawia się skrót - "obraz MB Częstochowskiej") w związku z obchodami Tysiąclecia Chrztu Polski. Wówczas krakowski arcybiskup Karol Wojtyła wymyślił, że skoro aresztowano obraz, to będą po Polsce jeździły puste ramy. "Wymowa pustych ram i zapalonych w nich świec była jeszcze większa".
Cały rozdział w książce poświęcony jest próbom skłócenia kardynałów Stefana Wyszyńskiego i Karola Wojtyły. Władza ludowa zakładała bowiem, że różnice między nimi będą tak duże, iż w rezultacie doprowadzą do rozbicia polskiego Kościoła. Tymczasem obaj hierarchowie, wiedząc naturalnie o spisku, zachowywali wielką klasę i takt. Kardynał Wojtyła przy każdej okazji podkreślał swoją lojalność wobec Prymasa, której wyraz szczególny dał w 1968 roku, podczas wizyty w Polsce gen. de Gaulle"a. Pod wpływem perswazji Gomułki, prezydent Francji wykreślił ze swojego programu spotkanie z prymasem Polski. - Kiedy jednak przyjechał do Krakowa, to kardynał Wojtyła demonstracyjnie wyjechał z miasta, a w drzwiach Katedry Wawelskiej prezydenta Francji witał proboszcz wawelski, a nie metropolita krakowski.
Ciekawa z punktu widzenia dzisiejszego historyka PRL jest epoka gierkowska, którą wielu Polaków wspomina wciąż z dużym sentymentem. Jednym z haseł tej epoki - przypomniał Lasota - "była normalizacja, jak to się ładnie nazywało, stosunków z Kościołem". Polegało to między innymi na tym, że ministrowie spotykali się z Prymasem, wydawano ogromną liczbę - jak na warunki PRL - zezwoleń na budowę nowych kościołów. To był kapitalny sposób na wiązanie kościoła z władzą ludową.
- W 1973 roku ówczesny minister Kowalczyk wydał zarządzenie na mocy którego w strukturach Departamentu IV utworzono komórkę do zadań specjalnych dezintegrujących, tzw. Grupę "D". Kryje się za tym bardzo mroczna działalność. Grupa ta była ciałem zakonspirowanym i prowadziła akcje, które miały zmierzać do rozbicia duchowieństwa. Posługiwano się bardzo wyrafinowanymi metodami. Twórcą pomysłu był pułkownik Konrad Straszewski, szef Departamentu IV, a funkcjonariuszami oficerowie tej miary co Zenon Płatek i Grzegorz Piotrowski. - I choćby te nazwiska już wskazują, że jakby drugim biegunem działalności Grupy "D" było to, co wydarzyło się w październiku roku 1984, a więc zbrodnia popełniona na księdzu Jerzym Popiełuszce.
- System komunistyczny był w XX wieku obok faszyzmu najbardziej zbrodniczy i pochłonął najwięcej ofiar. Nie ma dziś nikt prawa do żadnych prób rehabilitacji tego systemu, do którego tak jasno i konsekwentnie pod koniec pontyfikatu Jan Paweł II się ustosunkował. W tym określeniu "misterium iniquitatis" jest pewna wskazówka dla nas wszystkich. My musimy mieć jednoznaczną ocenę tego, co się stało w polskiej rzeczywistości w latach 1944-1989. Nawet jeżeli to będzie prawda gorzka i bolesna, powinniśmy się z nią zmierzyć. Marek Lasota uważa, że uczciwa lustracja - choć dziś bardzo spóźniona - jest potrzebna wszystkim Polakom.
Podczas pracy badawczej nad książką najbardziej zdumiał autora sam rozmiar inwigilacji i represji. - Wszyscy wiedzieliśmy, że władza ludowa walczyła z Kościołem, ale nie podejrzewaliśmy, że były to działania zakrojone na tak ogromną skalę.
Najwięcej emocji wokół "Donosu na Wojtyłę" wzbudzają nazwiska konfidentów, których w książce pojawia się mnóstwo, lecz - poza dwoma wyjątkami - tylko pod pseudonimami. Dla zorientowanych w realiach życia krakowskiego Kościoła epoki PRL tożsamość wielu z nich jest łatwa do rozszyfrowania. Innym niewiele by to powiedziało - wyjaśniał na spotkaniu w Muzeum Polskim autor. W książce istotniejsze było ukazanie mechanizmów, jakie władze komunistyczne stosowały w walce z Kościołem niż ujawnianie nazwisk TW. Wyjaśnienia wątpliwości związanych z niektórymi nazwiskami znajdą się w pierwszym tomie publikacji naukowej na temat historii Kościoła krakowskiego w latach 1944-1989, która przygotowywana jest wspólnie przez krakowski oddział Instytutu Pamięci Narodowej i Wydział Historii Kościoła Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie.
Ważniejsze jednak od agentów są nazwiska funkcjonariuszy SB, którzy świadomie i dobrowolnie pracowali na rzecz totalitarnego systemu. Wielu z nich dożywa spokojnych i dostatnich lat w wolnej Polsce. Na przykład zabójca księdza Popiełuszki, kapitan SB Piotrowski po wyjściu z więzienia został biznesmenem, który w wolnych chwilach zabawia się pisaniem artykułów do znanego antykościelnego tygodnika. Jeszcze jeden paradoks: funkcjonariusze SB zasłaniają się często obowiązkiem zachowania tajemnicy zawodowej. Z tego obowiązku może ich tylko zwolnić minister spraw wewnętrznych. Żaden jednak z dotychczasowych ministrów III Rzeczypospolitej tego nie uczynił...
Książka "Donos na Wojtyłę" w zdecydowany sposób rozbija dwa mity. Pierwszy, mówiący o szokującej liczbie tajnych agentów w środowisku kleru. W rzeczywistości stanowili oni znikomy procent w stosunku do duchownych, którzy się nie ugięli.
I drugi, pozwalający się łudzić, że część dokumentów pozostawionych przez służby specjalne była sfałszowana. - Wszystko zostało dokładnie sprawdzone i przeanalizowane. Nie ma wątpliwości co do autentyczności tych materiałów - wyjaśniał Lasota. - Były one przeznaczone do użytku wewnętrznego, po co więc funkcjonariusze sami mieliby się oszukiwać? Poza tym przecież nikomu wówczas nawet im się nie śniło, że komunizm upadnie, powstanie wolna Polska i Instytut Pamięci Narodowej.
opracowała Danuta Peszyńska