W Muzeum Narodowym w Warszawie jest obraz Wojciecha Kossaka zatytułowany "Olszynka Grochowska", który ukazuje scenę jednej z większych bitew Powstania Listopadowego w lutym 1831 roku. W zimowej scenerii widzimy powstańców na linii ognia. Jedni składają się do strzału, inni nabijają broń; z dala zbliżają się posiłki, oficer na koniu pędzi wzdłuż szeregu, ale już ktoś pada trafiony, żołnierz leży twarzą w śniegu, a popołudniowa łuna ponad lasem nie wróży nic dobrego. Bardzo to polski wizerunek, który Polacy rozumieją niemal automatycznie i bez słów. Jaki związek jednak ma Kossak z historią Polonii amerykańskiej? Okazuje się, że o wiele większy, niż można by przypuszczać. Powstanie listopadowe i jego konsekwencje zazębiają się, bowiem w fascynujący sposób z historią początków osadnictwa polskiego w Stanach Zjednoczonych w latach trzydziestych dziewiętnastego wieku, kiedy do brzegów Ameryki przybyli popowstaniowi wygnańcy polityczni.
Czym różni się emigrant od wygnańca politycznego? Emigrant (w terminologii amerykańskiej immigrant) to ten, który opuszcza swój kraj z własnej woli. Oczywiście, decyzja wyjazdu może być wymuszona trudną sytuacją ekonomiczną, albo niesprzyjającą sytuacją polityczną. W zasadzie jednak emigrant ma okazję rozważyć za i przeciw swojej decyzji, wybiera czas swojego wyjazdu, przygotowuje się, żegna z rodziną, może zabiera pamiątki rodzinne i często planuje powrót po osiągnięciu swoich celów. Te cele to na przykład zarobienie wystarczającej ilości pieniędzy, żeby zakupić w Polsce ziemię, rozkręcić własny interes, zarobić na studia (albo uzyskać wykształcenie za granicą), zdobyć fundusze na leczenie córki, podróże zagraniczne, samochód albo własny dom. Przed wyjazdem emigrant zbiera informacje na temat kraju, do którego się udaje, zapisuje adresy znajomych i znajomych tych znajomych, może nawet uczy się języka. Pomimo tego, że zwykle ciężko jest się rozstawać i często strasznie zaczynać coś od nowa, najczęściej towarzyszy emigrantowi nadzieja - celem emigracji jest lepsza przyszłość.
Wygnaniec polityczny zazwyczaj nie ma czasu po swojej stronie i wiele decyzji podejmowanych jest za niego, a nie przez niego. Wszystko dzieje się szybciej i pod presją, która nie pozwala na przygotowania. Czasami musi opuścić kraj w tajemnicy i w pośpiechu, bez pożegnania z rodziną, bez uporządkowania spraw finansowych. Opuszcza swoją ojczyznę, ale często nie wie, dokąd zaniosą go losy i jaki kraj otworzy przed nim swoje podwoje. Najcięższą myślą jest ta, że jego powrót jest niepewny - sam może nigdy nie móc wrócić, a ci, których pozostawia mogą ponieść konsekwencje jego wyjazdu. I czy jest to wyjazd, czy ucieczka? A może zdrada ideałów? Gdyby nie zmuszała go to tego sytuacja, wygnaniec polityczny pozostałby w kraju. Emigracja nie jest jego wyborem i rzadko spodziewa się lepszej przyszłości. Chociaż zarówno emigrant jak i wygnaniec polityczny przechodzą okres skomplikowanej adaptacji do nowego środowiska, odczucia wygnańca są ostrzejsze, tną do żywego. Nierzadko towarzyszą im poczucie klęski lub zawodu.
Możemy sobie tylko wyobrazić, że podobne odczucia dzielili powstańcy listopadowi, którzy zostali deportowani do Stanów Zjednoczonych wbrew swojej woli. Powstanie załamało się, a oni, z dala od rodzinnego domu i ukochanej ojczyzny, za której wolność poświęcili swoje życie, zostali złapani, jak w pułapkę, w polityczne rozgrywki pomiędzy mocarstwami europejskimi. Kiedy w październiku 1831 roku Powstanie ostatecznie upadło, ponad 30 tysięcy Polaków znalazło się poza granicami Królestwa w Prusach i około 20 tysięcy w Galicji. Po ogłoszeniu amnestii carskiej 1. listopada 1831 roku, wielu z nich powróciło w granice Królestwa, ale około 13 tysięcy żołnierzy i oficerów zdecydowało się pozostać poza granicami. Niektórzy spośród nich obawiali się represji, inni mieli nadzieję na wznowienie walki o wolność Polski. Grupy przywódców powstania, członków rządu i ugrupowań politycznych również udawały się na wygnanie, głównie do Francji, Anglii i Belgii. To oni stali się fundamentem tzw. Wielkiej Emigracji: polityków, historyków, artystów i publicystów, do której przyrównywać się i na którą powoływać się będą w przyszłości wszystkie kolejne fale emigracyjne.
Około trzech tysięcy żołnierzy i oficerów powstania, którzy pozostali w Galicji, szukali tam dorywczej pracy. Ich starania o wjazd do Francji spotkały się z oporem władz francuskich, coraz bardziej niechętnym licznym grupom emigrantów z Polski. Pomimo zabiegów Lelewela i innych dobrze ustosunkowanych Polaków przebywających już na Zachodzie, również grupa około 10 tysięcy polskich powstańców w zaborze pruskim miała coraz mniejsze szanse na wydostanie się z Prus. W akcje ratowania ich włączyli się nawet obywatele amerykańscy, którzy już w czasie Powstania przejawiali pewną aktywność na rzecz sprawy polskiej, zbierając fundusze w ramach tzw. Komitetu Polsko-Amerykańskiego w Nowym Jorku. Amerykańska opinia publiczna jednak nie była zainteresowana niuansami polityki europejskiej. Stosunek władz amerykańskich - prezydenta Andrew Jacksona (1828-1836) i Kongresu - do Polski i Polaków był w najlepszym przypadku obojętny. Powstanie interpretowano głównie jako sprawę wewnętrzną Rosji, z którą szukano raczej politycznego porozumienia. Wśród przywódców Wielkiej Emigracji propozycje wyjazdu powstańców do Ameryki też nie uzyskiwały szczególnego poparcia; sam Lelewel odradzał opuszczenie Europy, spodziewając się szybkiego odrodzenia walki o Polskę i licząc na uczestnictwo w niej doświadczonych żołnierzy. Stany Zjednoczone rysowały się w wyobraźni polskich polityków emigracyjnych jako koniec świata, gdzie Polacy rozpłyną się i wynarodowią wśród obcych. Porównywano los tych, którzy do Ameryki się dostaną do losu tych, którzy skończą na Syberii.
Sytuacja powstańców uległa znacznemu pogorszeniu wiosną 1833 roku. Załamała się wówczas próba wywołania kolejnego powstania w Galicji przez emisariuszy emigracyjnych z pułkownikiem Józefem Zaliwskim na czele. Większość ich wyłapano, część zabito, a innych zesłano na Sybir. Wydarzenia z 1833 roku wzmogły czujność władz austriackich i wzmocniły przymierze pomiędzy Austrią, Rosją i Prusami wymierzone przeciwko jakiejkolwiek działalności, która mogłaby być interpretowana jako ruch rewolucyjny. Zarówno w Galicji, jak i w Prusach aresztowano przebywających tam polskich powstańców listopadowych i osadzono ich w więzieniach.
W porozumieniu z rządem Stanów Zjednoczonych, władze pruskie i austriackie rozpoczęły przygotowania do deportacji Polaków do Ameryki. Deportacje te odbyły się w kilku fazach w latach 1833-1836. W pierwszym rzucie na statki w Gdańsku załadowano około 700 Polaków z Prus. W trakcie podróży zaskoczył ich jednak sztorm i statki musiały zawinąć do portów w Wielkiej Brytanii. Tam, dzięki staraniom polityków polskich z Francji, aktywnemu oporowi samych żołnierzy oraz życzliwości niektórych ustosunkowanych polityków angielskich, pozwolono polskim powstańcom pozostać na Wyspach Brytyjskich.
Inaczej potoczyły się losy 234 powstańców z Austrii, którzy wyruszyli do Ameryki z portu w Trieście i po ponad czterech miesiącach podróży przybyli do Nowego Jorku w marcu 1834 roku. Ich przybycie nie zrobiło większego wrażenia na Amerykanach, pomimo wysiłków indywidualnych Amerykanów - głównie tych samych, którzy włączyli się już wcześniej w organizację pomocy Powstaniu. Dzięki nim zebrano pewne fundusze, które udostępniono powstańcom, ale które nie mogły pokryć ich potrzeb na czas dłuższy. Polacy próbowali trzymać się razem, założyć związek i pomagać sobie wzajemnie w morzu irlandzkich i niemieckich imigrantów. Znalezienie zatrudnienia okazało się jednak bardzo trudne, bo Polacy nie mieli specjalnych kwalifikacji i nie znali języka, a sytuacja ekonomiczna nie była w tym czasie najlepsza. Grupy Polaków udawały się z Nowego Jorku do innych miast w poszukiwaniu pracy; rozluźniały się pomiędzy nimi wcześniejsze więzy, rozbijały przyjaźnie, dawały we znaki nieporozumienia i kłótnie. Zantagonizowana grupa życzliwych amerykańskich przyjaciół powoli odcinała się od dalszych kontaktów z polskimi przybyszami.
Desperację zastąpiła jednak nadzieja, kiedy Kongres Stanów Zjednoczonych podjął kwestię zabezpieczenia bytu Polaków poprzez nadanie im ziemi, którą mogliby objąć w posiadanie wieczyste po dziesięciu latach jej użytkowania. Odpowiednią ustawę w tej sprawie podpisał prezydent Jackson w końcu czerwca 1834 roku. Ufność w możliwość utworzenia "Nowej Polski" na gruntach w Illinois szybko jednak zaczęła się rozwiewać. Po pierwsze, wielu Polaków nie miało wystarczających funduszy, żeby nawet dotrzeć do wyznaczonych terenów. Inni zdecydowali się pozostać tam, gdzie już mieli jakąś pracę. A na ziemiach, które teoretycznie do Polaków miały należeć, wcześniej zagospodarowali się dzicy osadnicy oraz Indianie gotowi zbrojnie bronić swojego stanu posiadania. Około siedemdziesięciu emigrantów, którzy małymi grupkami zaczęli udawać się w okolice Galleny, napotkało na rozmaite przeszkody po drodze. W liście do redakcji emigracyjnego pisma politycznego wydawanego we Francji, jeden z niedoszłych farmerów pisał z rozpacza: " Skołatany nieszczęśliwą podróżą, nie doznawszy najmniejszej protekcji ludu amerykańskiego i nie znalazłszy na koniec żadnego przytułku … zmuszony jestem wracać do Nowego Jorku o suchym kawałku chleba, którego raz tylko mam na, dzień.…" Ponieważ na gruntach nadanych Polakom nikt spośród nich się w końcu nie osiedlił na stałe, w 1842 roku Senat Stanów Zjednoczonych postanowił je po prostu sprzedać.
W międzyczasie akcja deportacyjna była kontynuowana jeszcze w 1835 i 1836 roku, kiedy z Austrii, gdzie wyłapywano pozostałych polskich powstańców, wywieziono kolejnych ponad sto osób. Ci nowi przybysze rozproszyli się po terytorium Stanów, szukając zatrudnienia i lepszych warunków życia. Można ich było znaleźć nie tylko w Nowym Jorku, ale tez w Bostonie, Nowym Orleanie, Filadelfii, Wilmington, Albany i West Troy. Dołączyli do nich pierwsi Polacy - wygnańcy polityczni, którzy do Stanów zaczęli przybywać z Anglii, Francji i innych krajów europejskich. Nie było ich wielu i nie szukali związków z poprzednikami. Niektórzy zaciągnęli się do wojska w Teksasie w czasie wojny z Meksykiem w latach 1836-37. Inni po prostu próbowali jakoś zapewnić sobie byt na obcej ziemi. Nie włączali się szczególnie aktywnie w działalność polityczną, bo zwyczajnie nie mieli na to czasu ani warunków - ich następcy rozwiną taką działalność nieco później. Tylko garstka tych spośród nich, którzy przebywali w okolicy Nowego Jorku wspólnie obchodziła uroczyste rocznice wybuchu Powstania Listopadowego. Gromadzili oni również książki, czasopisma, druki, mapy i ryciny, które dotyczyły Polski i emigracji. Planowali te zbiory biblioteczne i archiwalne zawieźć z powrotem do Polski, dokąd chcieli kiedyś powrócić.
Nie wiemy dokładnie ilu polskich powstańców listopadowych zamieszkało w Stanach Zjednoczonych, bo statystyki w tym okresie są zawodne. Wydaje się jednak, że pomiędzy 1831 rokiem i końcem 1837 roku około 530 Polaków znalazło się na ziemi amerykańskiej. Znów patrzę na obraz Kossaka. Czy groby niektórych z tych młodych powstańców znajdują się pod swojską mazowiecką brzoza, czy pod strzelistą palmą Nowego Orleanu? A może są gdzieś na szlaku wiodącym do "Nowej Polski" w Illinois? Albo pod drapaczami chmur w Nowym Jorku? Czy któryś z patriotów spod Olszynki Grochowskiej stał się jednym z pierwszych politycznych emigrantów w dziejach Polonii amerykańskiej? Kto wie, kto wie? Historia potrafi być cudownie zaskakująca.
[W artykule wykorzystano m.in. prace/ Floriana Stasika Polska emigracja polityczna w Stanach Zjednoczonych Ameryki, 1831-1864 (PWN: Warszawa, 1973).]
Anna Jaroszyńska - Kirchmann, Ph.D.
Department of History
Eastern Connecticut State University
e-mail Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.