----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

09 czerwca 2006

Udostępnij znajomym:

Koniec marzeń pucybuta

W racając z pracy, w okolicy jednego z najruchliwszych skrzyżowań przedmiejskich, u zbiegu ulic Rand i Kensington, mijam zwykle współczesną Kasandrę. Otulona chustą kobieta, przechadzając się wzdłuż sznuru samochodów oczekujących na zmianę świateł, nawołuje do powszechnego nawrócenia Jej donośny głos zagłuszany jest odgłosami koparki obsługującej teren okolicznej budowy i miesza się z muzyką dobywającą się z półotwartych okien pojazdów. Na rozpartych wygodnie kierowcach złowróżbna prorokini nie robi najmniejszego wrażenia. Mijam ją obojętnie, tak jak wszyscy.

Do obłędu przywykliśmy już na dobre. Żyjąc w szaleństwie nie starcza nam czasu na jego analizę. Bo trzeba przecież utrzymać pracę, zapłacić kolejne raty pożyczki, a jednocześnie wygrać wyścig z czasem przedzierając się w godzinie szczytu przez zatłoczone ulice by zdążyć na czas odebrać dzieci ze szkoły. Jakże inaczej można udowodnić swoją przydatność na rynku pracy jak nie walcząc o awans, wyższe zarobki, przychylność szefa, nowy tytuł zawodowy, dyplom, czy choćby lepiej umiejscowione biurko.

Astres pionka korporacji rośnie wprost proporcjonalnie do wieku. Z poczuciem pogwałcenia podstawowych zasad moralności obserwowałam niedawno wyrzucenie jednego z dyrektorów, który posiadając najdłuższy staż pracy i największe doświadczenie, zbliżał się nieubłagalnie do wieku emerytalnego. Młodsi będą pracować za mniej, są bardziej spolegliwi, a przede wszystkim gotowi na wszystko. Doświadczony i starszy pracownik, który już niejedno widział, może być niewygodny dla świeżo upieczonych absolwentów szkół wyższych obejmujących pozycje menedżerskie. A pretekstem do zwolnienia może być wszystko: obrona podwładnego, który zamiast dobrowolnego przepracowania niedzieli w restrykturyzowanym przedsiębiorstwie wybrał urodziny synka, niepoprawna politycznie uwaga skierowana do przełożonego homoseksualisty, czy też nieumiejętność giętkiego przystosowania się do zmian personalnych w zarządzie.

Obiektywizm oceny przydatności pracownika jest z pewnością tak nieposzlakowany jak system oceny aplikantów w naszym lokalnym biurze administracji miejskiej, w którym, jak wykazała ostatnio kontrola federalna, prace przydzielane są w myśl zasad aktualnej koniunktury politycznej. Albo zgodnie z widzimisię rekrutera. Nie zdziwiło mnie więc zbytnio wyznanie jednego z nich, który kilkunastu aplikantom starającym się o zatrudnienie w administracji federalnej, wyznał wprost, że pracę zaoferuje temu, kto mu się po prostu spodoba. Mniejsza o obiektywną ewaluację kwalifikacji i bezstronną ocenę doświadczenia kandydata. Czy się to komu podoba czy nie, o przyjęciu do pracy decyduje niekiedy swoboda towarzyska, umiejętność gry w golfa i ta nieuchwytna nić porozumienia podczas prezentacji. Zdaniem rekrutera, reprezentującego notabene urząd imigracyjny, największym wyzwaniem w pracy federalnej jest niekiedy utrzymanie się w pozycji siedzącej przed komputerem, podczas gdy nie ma się zupełnie nic do zrobienia. Nic więc dziwnego, że nadzorowani w ten sposób urzędnicy imigracyjni mogą bezkarnie wystawiać wizy studenckie sprawcom ataków terrorystycznych.

Amerykański pracownik współzawodnicząc z chińskim czy kambodżańskim staje się jedynie instrumentem w globalnej walce o niższe ceny. A lokalne korporacje nie ukrywają, że najczęstszą metodą mobilizacji jest stary jak świat szantaż. Pracownik, który nie udowadnia codziennie swojej przewagi nad innymi, ma do wyboru: odejść, zostać zwolnionym, albo zaakceptować dziką konkurencję jako zło konieczne. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że nikt już nie mówi o etyce pracy. Tego typu pojęcia nie dające się łatwo przeliczyć w kategoriach strat i zysków są bezwartościowe dla korporacji poszukujących szybkich i łatwych rozwiązań.

Kątem oka obserwując kierowców przejeżdżających obok pojazdów dostrzegam ich otępiały wyraz twarzy i zmęczenie. To pracujący biedni, rosnąca kategoria Amerykanów, którzy grając według reguł świata pracy nie mogą związać końca z końcem. Ta nieuchwytna w powszechnie publikowanych statystykach grupa to upokorzona i odarta z nadziei nowa klasa społeczna. Powiększają ją szeregi bezrobotnych, rosnące koszty utrzymania i opieki medycznej, a przede wszystkim nieumiejętność znalezienia zatrudnienia, które oferowałoby wynagrodzenie i świadczenia w wysokości utraconych. Są nieobecni w rządowych raportach i zapomniani przez urzędników wydziałów zatrudnienia. Wykonują najgorsze prace za minimalną zapłatę, która plasuje ich poniżej statystycznej granicy ubóstwa. To grupa niewidzialnych, nie moglibyśmy zauważyć ich biedy nawet mijając ich codziennie. Skonfundowani i źli, szukają pracy, której nie ma. Większość ofert, które wykazują internetowe portale - to prace w usługach dla osób bez żadnych kwalifikacji zawodowych. Amerykańska ekonomia nie gwarantuje obecnie miejsc zatrudnienia, które zapewniałyby finansową samowystarczalność.

U liczni gapie ze zbiegu ulic Rand i Kensington nie uświadamiają sobie, że głoszona przez wariatkę zapowiedź apokalipsy oznacza raczej koniec naszych wyobrażeń o pracy jaką znamy. Nie gwarantuje już ona ani dobrobytu, ani bezpieczeństwa. Dla nas - żyjących w podziemiu zaniżonych cen i odchudzonych pakietów socjalnych, to koniec amerykańskiego marzenia o sukcesie.

ez

ez@infolinia.com

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor