----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

09 września 2006

Udostępnij znajomym:

Posłuchaj wersji audio:

00:00
00:00
Download

Przywykłam już do tego, że moja pierwszoklasistka przynosi prace domowe, które nie są przeznaczone dla sześciolatków. Jak ta z ubiegłego tygodnia, która była zapisem wizyty w naszym domu maskotki, misia Curly. Kilkustronicowe zapiski w dzienniczku misia Curly, który odwiedza kolejno domy uczniów, są elaboratami ułożonymi pracowicie przez rodziców zapobiegliwie prześcigających się w pomysłach na ciekawy i pouczający sposób spędzania weekendu. Notatki są pełne humoru i wystylizowane na sposób wypowiedzi kreatywnego pierwszaka. We wszystkich wpisach miś czyta książki z listy lektur polecanych, uczestniczy w stymulujących intelektualnie grach, ogląda ciekawe miejsca, gra na pianinie, pływa, czy choćby celebruje rodzinny obiad. Wszystkie informacje oczywiście podyktowane rodzicom przez sześciolatków rejestrujących jakość weekendowego wychowania w rodzinie.

Miś Curly siedzi na szczycie ogromnej góry wychowawczych wyzwań. Należą do nich comiesięczne sprawozdania z czytanych książek, raporty z obserwacji księżyca, a także wierszyki na temat poszczególnych miesięcy roku. Te ostatnie wymagają sporej inwencji rodziców. Przewidując ten comiesięczny obowiązek, już zawczasu gromadzę pomysły do wykorzystania w nadchodzącym miesiącu. Niektóre nauczycielki sugerują nawet układanie wierszyków przez całą rodzinę jako ćwiczenie wprowadzające do samodzielnych kreacji dziecka. Nie mniej skomplikowane jest przygotowanie dziecka do kilkuminutowej prezentacji książki z użyciem wyprodukowanych własnym sumptem dekoracji. Mniej więcej co roku należy także pomóc pociesze w zaprojektowaniu naukowego wynalazku albo w zbudowaniu eksponatu wystawowego. Wszystko to oprócz cotygodniowych ćwiczeń pisowni słówek, opowiadań i rebusów.

Uczniowie i ich rodzice już od początków nauki biorą udział w wyścigu. Dylematy dorosłych, którzy zdobywaniem kolejnych umiejętności, dyplomów i kontaktów biznesowych próbują wygrać z upokarzającą korporacyjną unifikacją i strachem bezrobocia, nie omijają dzieci. Co ciekawe, wysiłki rodziców jak i ich dzieci służą w większym stopniu wykształceniu poprawnego wizerunku niż rozwijaniu osobowości i rozbudzaniu indywidualnych zdolności. Tak więc wybrani drugoklasiści kształceni są na przywódców (leadership program), pełnią przypisane im na określony czas role społeczne, bądź uczą się rozwiązywania personalnych konfliktów (przypadek z podwórka mojej córki). Kultura korporacyjna staje się standardem edukacyjnym. Czy aby na pewno pożądanym?

Bez wątpienia wychowanie nie odbywa się w społecznej próżni. Rzecz jasna, normy powszechnie uznane za społecznie poprawne stanowią wyznacznik programów edukacyjnych. Obojętnie więc czy się to nam podoba czy nie, dzieci w szkołach publicznych uczą się poszanowania inności dla rodzin niepełnych, podwójnych czy homoseksualnych. Powszechnie panujący liberalizm ma wpływ nie tylko na wybór tekstów literackich, ilustrujących zagadnienia politycznej poprawności, ale również na opisowy i nieautorytatywny sposób oceny pracy dziecka, które jest wprawdzie stymulowane intelektualnie, ale nie monitorowane indywidualnie, a jedynym sposobem oceny jego postępu są testy. Rodzice i uczniowie pozbawieni, z powodu prawa do prywatności, możliwości skonfrontowania swoich osiągnięć z innymi, są często nieświadomi konieczności dodatkowej pracy z dzieckiem.

Selekcja najzdolniejszych i rozwijanie ich zdolności w oddzielnych grupach, stosowana już w pierwszej klasie (na przykład w formie reading clubs, leadership groups, gifted czy enrichment program), jest typowym przejawem współzawodnictwa i hierarchizacji, wszechobecnych w kulturze korporacyjnej. Wydaje się niezbędnym elementem kształcenia, podobnie jak różnicowanie prac w zależności do umiejętności dziecka, ale rodzi wątpliwości co do kryteriów czy prawidłowości selekcji.

Sztuka prezentacji, nieodłączna w korporacyjnej komunikacji, wydaje się być podstawowym elementem oceny pracy ucznia, ale mam wrażenie, że jest ona ceniona wyżej niż zdolność opanowania materiału. Oracje sześciolatków wypierają więc tradycyjną wywiadówkę. Rolę informującego zamiast nauczyciela referującego postępy przejmuje uczeń, który opowiada rodzicom o swoich osiągnięciach. Już od tygodnia moja córeczka przygotowuje się do takiego występu. Wyreżyserowana dużo wcześniej scenka z pewnością służy edukacji dziecka, ale nie jego rodzicom, którzy oczekują obiektywnej analizy porównawczej dokonanej przez doświadczonego profesjonalistę.

Charakterystyczny dla kultury korporacyjnej sposób pozyskiwania korzystnych kontaktów biznesowych, czyli networking od dawna funkcjonuje jako metoda zarządzania strukturami szkolnymi, nie tylko w ramach PTA, organizacji zrzeszającej rodziców współpracujących ze szkołą. Ochotnicy pomagający nauczycielowi podczas zajęć szkolnych, ćwiczący z dziećmi przejawiającymi problemy w przyswojeniu materiału, organizujący dodatkowe programy edukacyjne, czy uczestniczący w sprzedaży książek itp, oprócz typowych dla woluntariatu celów, kreują swój osobisty wizerunek biznesowy. I reputację dziecka, które od najmłodszych lat uczone jest jak ważnym elementem późniejszej kariery są umiejętności zdobywane w czasie wolontariatu.

Wychowani w innych standardach kulturowych tęsknimy do klarownych wzorców etycznych i edukacyjnych. Do logicznych programów matematyki, w których dodawanie i odejmowanie poprzedzało wprowadzenie ułamków i skomplikowanych figur geometrycznych. W których zamiast opowiadań o wykorzystywanych niewolnikach były czytanki z życia rodziny. I zamiast o roli przywództwa szkoła pouczała o wartości przyjaźni. Z łezką w oku wspominamy czasy, w których przejście z dzieciństwa w pełną wyzwań dorosłość odbywało się znacznie później niż w pierwszej klasie podstawówki.

Miś mojej córeczki, cierpliwie czeka na półce. Przygląda się ze zdziwieniem jak jego pani uczy się hiszpańskiego, przygotowuje do koncertu i odlicza czas rutynowo czytanych codziennie książek.

W czasie nauki w szkole polskiej ukrywa się w tornistrze. Polubił już nawet niedzielne lekcje pływania. Swą nagrodę odbiera dopiero w weekendowe popołudnia, kiedy jego pani ma wreszcie trochę czasu na oglądanie kreskówek, malowanie i zabawę lalkami. Zasypia wtedy beztrosko. Jak to mały miś.

ez

ez@infolinia.com

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor