Książka Louisa Begleya zatytułowana "Schmidt" została wydana w serii wydawniczej "dobra powieść". Wprawiło mnie to w stan niecierpliwego oczekiwania na publikacje w serii "zła powieść", co wydaje mi się znacznie lepszym chwytem marketingowym, biorąc pod uwagę przekorny charakter ludzi. Póki co jednak, zajmijmy się powodami, czy jak kto woli przyczynami, dla których redaktorzy wydawnictwa C&T postanowili wydrukować "Schmidta" z etykietką "dobra powieść". W czym zatem jest ona "dobra" czyli czym różni się od tych wszystkich pozostałych, nie wydawanych wprawdzie oficjalnie jako "złe", ale jednak...
P owieść zaczyna się śmiercią żony głównego bohatera, a potem rozwija i kończy się jako konsekwencja tego wydarzenia. Akcja książki koncentruje się wokół raczej zwykłych, co nie znaczy, że nieistotnych problemów ludzi bogatych, którzy musieli przejść nagle i niespodziewanie na emeryturę: za duży dom, pieniądze i podatki, kłopoty z akceptacją nowej sytuacji, a do tego komplikacje uczuciowe z kochaną, aczkolwiek trochę krnąbrną córką no i oczywiście romans z ulubioną kelnerką.
Wszystko to rzecz jasna zdecydowanie przemawia za wydaniem tej opowiastki w serii "dobra powieść", ale jest jeden aspekt książki, który tę decyzję może stawiać pod znakiem zapytania, mianowicie postać głównego bohatera.
Sylwetka Alberta Schmidta jest nakreślona zdecydowanie i wielowymiarowo: znakomity prawnik, ale nie do końca doceniony w swej firmie, bo nigdy przecież nie zostaje prezesem, człowiek światowy, inteligentny i błyskotliwy, ale jednak antysemita, kochający ojciec, ale bez szczególnej wzajemności, wspaniały mąż, ale nie do końca wierny swojej żonie, bogaty i z sukcesami, ale borykający się z problemami odpowiedniego ustawienia spadku, towarzyski i zabawowy, ale bez bliskich i wiernych przyjaciół, otoczony gronem znajomych, a przecież boleśnie samotny - no i na koniec - wydawałoby się, że nieszczególnie rozpieszczany przez los [trudne dzieciństwo, zasadniczy ojciec], a przecież Fortuna stale się do niego uśmiecha - Schmidtas ma po prostu szczęście, nie tylko dostaje spadek po macosze, mimo że przecież i tak jest bardzo bogaty, ale układa sobie życie, z dwudziestoletnią, portorykańską kelnerką, z którą ma fantastyczny seks i która do tego kocha go do szaleństwa. Dla porządku przypomnę, że Albert jest po sześćdziesiątce.
W reklamowej nocie redakcyjnej do książki, wydrukowanej na obwolucie czytamy:
"Alberta Schmidta chyba już nic dobrego nie czeka w życiu... Ukochana żona zmarła, partnerzy z firmy prawniczej wysyłają go na emeryturę, a jedyna córka zamierza wyjść za mąż za kogoś, kto kompletnie nie da się zaakceptować. W nadzwyczaj zorganizowanym życiu Schmidta taki splot okoliczności to klęska absolutna. I wszystko potoczyłoby się zwyczajnym, nieuchronnym torem, gdyby nie silna namiętność, którą ktoś rozbudził w starym, jakby się wydawało, Schmidcie...
Przepełniona czarnym humorem i oryginalnym erotyzmem powieść Louisa Begleya nie bez przyczyny została przeniesiona na ekran filmowy - z wielką kreacją Jacka Nicholsona. Takiego portretu człowieka samotnego, uwikłanego we własne, szokujące dla otoczenia problemy jeszcze w literaturze nie było."
Jak wyraźnie widać z powyższego cytatu, można o tej samej książce pisać bardzo różnie, nawet jeśli przynależy ona do serii wydawniczej "dobra powieść". Przy okazji wspomnę tylko, że film nakręcony na podstawie książki nie ma z nią kompletnie nic wspólnego, [co jest absolutnie zrozumiałe, biorąc pod uwagę "niekompatybilność" druku i obrazu] poza generalnym przesłaniem, które mówi, że jedyne co nadaje sens naszemu życiu, to działania dla dobra drugiego człowieka - co z kolei jest oczywiście wspaniałe, ale zdecydowanie nie wystarcza by mówić o "przeniesieniu powieści na ekran".
Zbyszek Kruczalak
www.domksiazki.com
Schmidt, Louis Begley, wyd.C&T, 2004,s.219