Informator Polonijny jest w tej chwili grubszy od amerykańskich Chicago Yellow Pages. Ale jest tylko jedną z ponad 20 etnicznych książek telefonicznych, stanowiących niezmiernie ciekawe zjawisko, które co pewien czas zwraca uwagę amerykańskich mediów. Takie informatory, wydawane w sumie w nakładzie bliskim miliona egzemplarzy, to prawdziwe koła ratunkowe dla nowo przybyłych imigrantów z różnych krajów. Niektóre wędrują daleko. Jubileuszowe 15. wydanie Informatora Polonijnego otrzymał z rąk wydawcy Karol Wojtyła.
Polscy imigranci mogą się dowiedzieć w ten sposób, na jakiej częstotliwości fal radiowych mogą znaleźć swoje ulubione programy, takie jak soap opera "Jackowo Story". Mogą też przeczytać o udziale polskich pilotów w Bitwie o Anglię podczas II wojny światowej.
Rosjanie mogą uzyskać porady, jak przygotować profesjonalnie resume, a nawet, jak zorientować się w mieście.
Nie wiesz, gdzie kupić liście winogron i suszoną okrę, bez których trudno wyobrazić prawdziwą kuchnię bliskowschodnią? Odpowiedzi na te wszystkie pytania znaleźć można w coraz liczniejszych etnicznych książkach telefonicznych, przygotowywanych z myślą o nowo przybyłych imigrantach, ale oferujących pożyteczne informacje również zamieszkałym w Chicago i okolicy Chińczykom, Polakom, Latynosom, Asyryjczykom, Koreańczykom, Rosjanom i Filipińczykom. Stosunkowo niedawnym dodatkiem do listy jest książka telefoniczna dla nowo przybyłych do Chicago Serbów. Zapowiada się prężnie - Chicago jest drugim co do wielkości serbskim miastem świata po Belgradzie.
Można je nazwać kołem ratunkowym umożliwiającym przetrwanie w kulturze amerykańskiej, ogniwem łączącym ludzi lepiej znających Warszawę, Seul czy Moskwę z realiami chicagowskiej ulicy. Na przykład książka asyryjska zawiera, w oryginale i tłumaczeniu, najczęstsze pytania zadawane na egzaminie na obywatelstwo, takie jak "wymień kolory flagi amerykańskiej". Kolejne wydania Informatora Polonijnego zawierały wyjaśnienia stanowiące swoisty krótki kurs tego, co mało było jeszcze znane w kraju. Np. wyjaśniały, jak posługiwać się kartami kredytowymi - przybysze z lat 80-tych i wczesnych 90-tych znali je tylko ze słyszenia. Z kolei książka przygotowana przez Żydów z Rosji zawiera inne informacje niezbędne, aby poczuć się w Chicago jak w domu - o Chicago Bears, Blackhawks, Cubs, Bulls i innych miejscowych drużynach sportowych. Wyjaśnia przybyszom zasady gry, informuje jak kupować bilety i jak dojechać na poszczególne stadiony.
Leszek Gil, który zaczął publikować polskie książki telefoniczne w roku 1989, niedługo po przyjeździe do Chicago, mówi: "Staraliśmy się wyjaśnić w książce rzeczy naprawdę potrzebne nowo przybyłym, powiedzmy usługi telefoniczne niedostępne w Polsce, jak three-way calling, speed calling, call waiting." "Wówczas w Polsce "call waiting" oznaczało oczekiwanie na telefon, do 10 lat". - mówi Gil. Choć niektóre etniczne książki telefoniczne wywodzą się z lat 30-tych i 40-tych, np. pierwsza książka polska została opublikowana w roku 1936, większość chicagowskich mniejszości etnicznych rozpoczęła ich wydawanie w latach osiemdziesiątych.
Cieszą się one tak wielkim powodzeniem, że od lat ostrzy sobie zęby na ten rynek DonTech, wydawców książek telefonicznych SBC Ameritech, znanych jako chicagowskie Żółte Kartki i Białe Kartki. Firma-gigant pierwsze próby poczyniła już w latach 90-tych, ale wygląda na to, że zawiłości rynków etnicznych odstraszają od poważniejszych inwestycji. "Nasz dział marketingu przygląda się 19 książkom telefonicznym, które produkujemy dla poszczególnych dzielnic Chicago" - mówi rzecznik firmy. "Granice tych 19 dzielnic nie zmieniły się, ale zmieniły się istniejące w nich kultury. Przyglądamy się tym społecznościom i zastanawiamy się, jak najlepiej im służyć". Dwa duże chicagowskie dzienniki wydawane w języku koreańskim, The Korea Times i The Korea Central Daily, wydają koreańskie żółte kartki Chicago od roku 1980. Składają książkę na miejscu i przygotowują ogłoszenia, ale druk odbywa się w Korei. "Tak jest dużo taniej, nawet po uwzględnieniu kosztów transportu" - mówi Howard Chang, reporter The Korea Times. Książka koreańska na początku lat 90-tych liczyła sobie 500 do 600 stron i była wówczas najgrubszą z wydawanych w Chicago - i jak prawie wszystkie inne książki etniczne, była rozprowadzana za darmo, a cały dochód pochodził z publikowanych reklam. Układ wszystkich książek jest podobny - zaczynają się od części informacyjnej, gdzie ważną rolę pełni lista organizacji samopomocy i kulturalnych, szkoły i kościoły danej narodowości, mapy dzielnic i lotniska O"Hare. Ale np. książka The Korea Times zawiera również listę wszystkich country clubs i pól golfowych w okolicy Chicago oraz listę 50 najlepszych pól golfowych w kraju. "Koreańczycy kochają golf, ale w Korei jest to zbyt drogi sport" - wyjaśnia Chang. "To niewiarygodne, jak wielu Koreańczyków podróżuje po Ameryce po to, aby zagrać na najlepszych polach. Wiele ich żon jest naprawdę wściekłych z tego powodu". Wśród firm, które znalazły się w koreańskiej książce, jest świeżo otwarty sklep ze specjałami tego kraju w Schaumburgu, salon gry w koreańskie warcaby na Lawrence Avenue w Chicago oraz sklep zwany New Chicago Kimchi, który sprzedaje 11 różnych rodzajów kiszonej kapusty i ogórków - pikantnych i prawie niejadalnych dla wszystkich poza smakoszami tej kuchni. Ale zdaniem Changa jedną z najważniejszych rzeczy w książce jest lista wszystkich 33 stowarzyszeń absolwentów koreańskich uniwersytetów. "Imigranci przybywają i tam znajdują kogoś, kto może im pomóc" - mówi Chang.
"Paginas Amarillas," hiszpańskojęzyczne żółte kartki, obecnie rozprowadzane w ponad pół miliona egzemplarzy, zaczęły być wydawane w roku 1980. Są jedną z najstarszych hiszpańskich książek w Stanach, zyskownym przedsięwzięciem dla ich wydawcy, Jordana Lichtensteina.
Alan Bresloff, menadżer konkurencyjnego przewodnika Guia, mówi: "Siła nabywcza latynoskiej populacji Chicago przekracza 17 miliardów dolarów. Z czymś takim nie można się nie liczyć".
Do kolekcji chicagowskich książek dołączyła książka dla przybyszy z Rosji, wydawana przez łotewskiego dziennikarza Alexa Etmana. "Jest w niej prawie wszystko, co potrzebuje wiedzieć rosyjski imigrant, od tego, jak zaprezentować się potencjalnemu pracodawcy do tego, w jaki sposób dostać się ze Skokie do Mt. Prospect" - mówi Etman. Rosyjska książka telefoniczna, której pierwsze wydanie liczyło zaledwie 104 strony, powstała dzięki pieniądzom Michaela Smolansky"ego, rosyjskiego magnata jogurtowego ze Skokie.
"Książki telefoniczne to podstawowe źródło rzetelnej, bezstronnej wiedzy dla nowo przybyłych, z których wielu nie potrafi nawet przeczytać z angielskojęzycznej książki telefonicznej, w jaki sposób skontaktować się z policją czy strażą pożarną w razie wypadku" - mówi przedstawicielka Polish American Association. "W polskiej książce znaleźć można setki organizacji non-profit i kulturalnych, wszystko od polskiego harcerstwa do Fundacji Kopernikowskiej. "Są setki niewielkich organizacji prowadzonych przez wolontariuszy z ich własnych domów. Czegoś takiego nie znajdzie się w zwykłej książce telefonicznej".
"Zamieszczamy ogłoszenia wyłącznie firm, których właścicielami są Polacy, albo takich, które chcą służyć polskiej społeczności lub mają wielu polskich pracowników" - mówi Gil, wydawca Informatora. Polska książka telefoniczna rozchodzi się w 90,000 egzemplarzy: 70,000 przypada na Chicago, a reszta przede wszystkim na Detroit i Windsor w prowincji Ontario po drugiej stronie granicy kanadyjskiej. Drukowana jest w Ripon w stanie Wisconsin, gdzie wydawcy znaleźli przyzwoite ceny i ludzi skłonnych radzić sobie ze specyfiką druku w języku obcym. Pierwsze wydania filipińskiej książki telefonicznej, publikowanej pod nazwą Oriental American Yellow Pages, składane były na kuchennym stole Elsie Sy-Niebar na północnym zachodzie Chicago. "Żaden amerykański wydawca nie chciał mnie zatrudnić, więc sama zostałam wydawcą" - mówi Sy-Niebarid. Kiedy zaczynała w roku 1982, miała 180-stronicową książkę, którą rozprowadziła do 5,000 domów i firm. Wydanie 1990-91 miało już 190 stron i nakład 25,000. "Te książki mają jeszcze jedną ważną funkcję" - mówi Sy-Niebar. "Amerykanie często oskarżają nas, że zabieramy im coś, co jest ich. A w ten sposób udowadniamy amerykańskim konsumentom, że my też mamy firmy, prowadzimy interesy, zatrudniamy ludzi nie tylko naszej narodowości i usługi, których bez nas być może brakowałoby w tym kraju".
Na podstawie materiałów
internetowych i z Chicago Tribune,
oprac. T. Popławski