Etniczne zabarwienie Chicago, wielość ras i kultur jest tematem powszechnie znanym zarówno w socjologii, antropologii i polityce jak i na współczesnej arenie kulinarno-rozrywkowej. Odajemy w państwa ręce osobisty przewodnik po etnicznych restauracjach, które tego lata warto odwiedzić. Nie wymieniamy lokali serwujących współczesną kuchnię amerykańską, ani tak zwaną "fusion kitchen". Nie wspominamy też o powszechnie uznanych i uczęszczanych miejscach o zabarwieniu włoskim i francuskim, bo chcemy być oryginalni.
Chicago jest trzecim miastem w Stanach, po Los Angeles i Nowym Yorku, co do ilości imigrantów z krajów Ameryki Południowej, głównie z Meksyku. Jest to bardzo młoda fala imigracji, przeżywająca swoje apogeum na przełomie dwóch ostatnich dekad ubiegłego wieku. I chociaż Latynosi ulokowali się w południowo- zachodniej części miasta, która kiedyś była zajmowana przez Polaków i Czechów, to ich kuchnia podbiła serca wszystkich jego mieszkańców. Jedną z najlepszych restauracji z nurtu "nuevo latino", jest meksykańska Adobo Grill (1610 N. Wells St.). Ulokowana w Old Town, nijak się ma do regionów przypisanych Meksykanom. Jest bardzo wykwintna i zawsze pełna ludzi, dlatego warto, szczególnie w weekend, rezerwować stolik. Kelnerzy i hostessy są przyjaźni, ale niestety bardzo zaganiani, jednak nic lepiej nie świadczy o doskonałości miejsca, niż pełna sala od otwarcia do zamknięcia. Adobo Grill słynie z szerokiego wyboru tequili i z najlepszych w mieście margarit. Atrakcją kolacji może być smakowite guacamole, przygotowywane przy stoliku klientów. Na panią serwującą tę przystawkę też trzeba trochę poczekać, ale warto, bo można obserwować jak wprawnymi ruchami rozciera w kamiennym moździeżu awokado, dodaje pomidory, cebulę, zioła, ostre papryczki i sok z li-monki, po czym stawia tę kamienną michę pełną dobra przed nami i już możemy się delektować.
Kuchnia meksykańska słynie z fasoli, pomidorów i kukurydzy, ten fakt znamy wszyscy, nie każdy jednak wie, że owoce morza zajmują w niej równie poczesne miejsce. W Adobo Grill warto spróbować cztery rodzaje ceviche: z tuńczyka ze słodko-pikantną salsą, z kalamarów w salsie pomidorowej, z krewetek z pico de gallo i z przegrzebek, czyli normalnym językiem mówiąc "scallops" z cytryną i papryczkami.
Jeśli chodzi o danie główne, to w menu znajdują się i potrawy z ryb, między innymi z tilapi i halibuta, enchilady oraz różne mięsiwo.
Warto zostawić sobie trochę miejsca i apetytu na deser. Czekoladowy sernik z podwójną bitą śmietaną, flan, ciasto ananasowe i naleśniki z platanami w polewie z "cajeta" czyli karmelem z koziego mleka.
Inna, świetna restauracja mająca w swoim repertuarze potrawy z krajów południowych to Cafe 28 (1800 W. Irving Park Rd). Położona obok brązowej kolejki przy Irving Park, może zostać niezauważona lub uznana za miejsce niskiej jakości, a niesłusznie. Cafe 28 słynie z kuchni kubańskiej, głównie tej sprzed rewolucji, bo teraz na Kubie to takie smakołyki pewnie tylko Fidel Castro zajada. Na marmurowych stołach zazwyczaj lądują quesadilla z grilowanymi krewetkami, grilowany w chipotle kurczak i zielone tamale, a to tylko nieliczne ze świetnie przyrządzanych dań. Właścicielka, dumna Latina, sama stworzyła menu. Po przyjacielsku podchodzi do każdego klienta, potrafi nawet zaprosić gości do kuchni, aby pokazać im ryż z kurczakiem, typowe danie narodów południowych.
Z Ameryki Południowej ekspresowo przenosimy się do Europy, choć również do kraju o łagodnym klimacie i zamiłowaniu do owoców morza.
Greków w Chicago też trochę się znalazło. A jak i gdzie żyją można dowiedzieć się chociażby z filmu "My big, fat, greek wedding". Greek Town to właściwie środek miasta. Krótki odcinek ulicy Halsted. Właśnie tam znajduje się Greek Islands (200 S. Halsted). Kuchnia grecka zalicza się do najlepszych kuchni świata. Co sprawia, że kuchnia grecka ma swój oryginalny charakter? Przede wszystkim słońce. Pod upalnym niebem Grecji rośnie, dojrzewa i nabiera najlepszego smaku nieprzebrana ilość jarzyn ziół i owoców. Po drugie, morze dające ludziom najbardziej smakowite ryby, krewetki, ośmiornice i małże. Po trzecie, ziemia, od gór, na zboczach których pasą się stada owiec, poprzez doliny porośnięte gajami oliwnymi, zagonami warzyw i winnic. I wreszcie sięgające starożytności i przekazywane z pokolenia na pokolenia tradycje kulinarne.
Być może właśnie te antyczne przepisy powodują, że chicagowscy smakosze godzą się czekać pół godziny na stolik, tylko po to by skosztować chleba z sezamem maczanego w pastach "skordali" z ziemniaków i "taramasalacie" z ryby. Małe grilowane ośmiorniczki jako przystawka, wyglądają tak niewinnie, że prawie nie można ich włożyć do ust, ale jak już to zrobimy, to tak jakby cały Olimp sprowadził się na nasze podniebienie.
Koniecznie należy zamówić "horiatiki" wiejską sałatkę, powszechnie znaną jako grecka sałatka. Feta, oliwki, papryka, warzywa z octem balsamicznym, jest bardzo lekka i pożywna. Ciasto szpinakowe, pieczone krewetki z fetą i sosem pomidorowym i klopsy z wołowiny lub jagnięciny duszone w sosie z pomidorów to tradycyjne greckie potrawy. Na deser oczywiście baklawa, najlepsza w mieście. Oprócz tego ryżowy puding i świeży jogurt z miodem i orzechami.
Z południa Europy i Chicago przenosimy się na północ. Andersonville to tradycyjnie szwedzka część miasta. Znajduje się tam szwedzkie muzeum, bary i restauracje założone przez szwedzkich imigrantów. Kuchnia szwedzka jest jedną z prostych, oferujących niezbyt wyszukane dania kuchni bałtyckich. Tradycyjna kuchnia szwedzka charakteryzowała się tym, że używało się w niej dużo cukru - słodziło chleb, śledzie, pasztet, zupy. Być może dlatego miejsce, które wybraliśmy to Swedish Bakery (5348 N. Clark St.). Ta słynna na całe Chicago piekarnia została założona w latach dwudziestych ubiegłego stulecia. Jej oferta to przede wszystkim klasyczne szwedzkie słodkości, takie jak "julekaka", chleb z kardamonem, kandyzowanymi owocami i rodzynkami; "drommar" czyli marzenia, małe, okrągłe ciasteczka rozpływające się w ustach; "pepperkakor" imbirowe ciasteczka w kształcie serca. Ciastka dostępne są w wielu kształtach i smakach. Warto spróbować sztokholmskiego "limpa", żytniego chleba z mielonym koprem, i "bullar" miękkie, przyprawiane kardamonem, słodkie, herbaciane bułeczki. Można by tak wymieniać w nieskończoność: ciasta, strucle, drożdżówki, bułki z nadzieniem marcepanowym, truskawkowym, cytrynowym. Piekarnia jest zawsze pełna klientów, nie bez kozery nazywa się ją "królową piekarń". Warto do niej wstąpić wcześnie rano tylko po to, by mieć z czego wybierać, zanim hordy tubylców wykupią wszystko do ostatniego drożdżowego okrucha.
I znowu w naszej wędrówce przenosimy się na drugą stronę Sears"a, tylko po to żeby zaraz wrócić do Uptown. Najpierw jednak powiemy trochę o innej, równie dużej i wciąż rosnącej grupie etnicznej. Znajdujemy się w China Town. Chińczycy, chyba jak nikt inny, kochają jedzenie. Nie delektowanie się biednym fois gras, nie zachwycanie się piękną prezentacją na porcelanowej zastawie, ale po prostu pełną michę jadła. Tę miłość można zaobserwować udając się do Happy Chef Dim Sum (2164 S. Archer), najlepiej właśnie na dim sum. Hałaśliwie, tłoczno i gwarno, czyli tak jak powinno być w chińskiej restauracji. Na dim sum najlepiej wybrać się w niedzielę rano, a całkiem prwadopodobnie podzielimy stolik z chińską rodziną. Takie wspólne biesiadowanie o poranku może być bardzo pomocne, ponieważ w menu nie ma opisu potraw i jeśli nie wiemy co jest co, możemy się bardzo rozczarować dostając kurze łapki zamiast krewetkowego wontona.
Dim sum serwowany w Happy Chef wywodzi się z kuchni kantońskiej. Specjalność domu to krewetkowe i wieprzowe pierożki gotowane na parze, pyzy faszerowane owocami morza, słodko-kwaśny kurczak, smażone głowy ogromnych krewetek, węże, placki z rzodkwi, dzikie brokuły, ryżowe naleśniki. Na deser kokosowy puding i ciastko z żółtkiem w środku. Chińczycy jedzą nawet kukułcze gniazda i proszę wierzyć, jest to największy rarytas. Wystarczy tylko przełamać barierę psychiczną i mieć w sobie żyłkę odkrywcy.
Kolejne odkrycia nie będą aż tak egzotyczne, chociaż nie każdy biały żołądek potrafi znieść tyle curry ile przypada na przeciętna hinduską potrawę. Najważniejsze, żeby tę potrawę skonsumować w bezpiecznym miejscu, a nie na przykład w samolocie znajdującym się nad jednym z oceanów. Viceroy of India (2520 W. Devon Ave) należy do tych miejsc. Wicekról Indii znajduje się w indyjsko-pakistańskiej części Chicago, daleko na północy, wzdłuż ulicy Devon. Łatwo go znaleść dzięki ogromnym neonom i szyldowi w kształcie korony. Bywalcy tej restauracji chwalą sobie przystępne ceny, a przede wszystkim paletę smaków. Właśnie sposób wykorzystania całej gamy przypraw stanowi o oryginalności kuchni indyjskiej. Wynika to z tradycji i uwarunkowań historycznych. Przeważająca część Indii do dziś jest wegetariańska i raczej uboga, stąd też w ciągu wieków stosowanie przypraw stało się prawdziwą sztuką. To, co przeciętny indyjski kucharz potrafi zrobić z miską ugotowanej soczewicy, może wprawić nas w zdumienie. Każda z przypraw używana w kuchni indyjskiej została nie tylko poznana, ale i dogłębnie zrozumiana. Każda pełni określoną funkcję, jedne sprawiają, że potrawy są soczyste i delikatne, inne dodają pikantności, jeszcze inne intensywnej barwy lub koniecznej goryczki. Wśród wielu stosowanych w kuchni indyjskiej przypraw należy wymienić kolendrę, kminek, kurkumę, czerwone i zielone strączki chilli, szafran, cynamon, goździki, kardamon, imbir, gałkę muszkatołową, sezam, anyż i oczywiście bardziej swojskie dodatki jak cebulę i czosnek. Pieczywo podawane do posiłków to "naan", placki przypominające podpłomyki robione z pszennej mąki razowej i wody z dodatkiem odrobiny tłuszczu. Placki w wielu odmianach (paratha, puri, dosa) jada się zamiast chleba z warzywami i ryżem. Tradycyjny posiłek indyjski powinno się jeść palcami, odłamując kawałki naan prawą ręką i nabierając na kawałek placka ryż z warzywami lub z mięsem. Kto nie lubi jeść rękami, może oczywiście używać łyżki lub widelca.
Iza Głuszak