W czerwcu tego roku minęła pięćdziesiąta rocznica śmierci Jan Lechonia, jednego z najwybitniejszych polskich poetów okresu międzywojennego, który na wygnaniu spędził piętnaście lat, z tego większość w Nowym Jorku. Ten okres życia Lechonia jest nadal mało znany zarówno historykom, jak i historykom literatury. Podobnie jak Lechoń, również inni wybitni przedstawiciele przedwojennego świata literackiego na wygnaniu w Nowym Jorku, jak na przykład Józef Wittlin i Kazimierz Wierzyński, nie doczekali się jeszcze opracowań biograficznych, które obejmowałyby ich emigracyjne doświadczenia.
Jan Lechoń (1899-1956)
Społeczność polskich wygnańców wojennych formowała się w Stanach Zjednoczonych już od 1940 roku. Zgodnie ze statystykami Immigration and Naturalization Service, blisko 15 tysięcy osób urodzonych w Polsce zostało do Stanów Zjednoczonych przyjętych pomiędzy 1939 a 1945 rokiem. Pomiędzy czerwcem 1945 i czerwcem 1946 roku dodatkowych 5 tysięcy obywateli polskich imigrowało do USA. Tych około 20 tysięcy to fala wojenna, złożona głównie z osób prywatnych. Nie zorganizowano dla nich żadnego programu rozsiedlenia. Amerykańskie agencje rządowe nie interesowały się tym, czy mieli się z czego utrzymać, a jako posiadaczom wiz turystycznych nie przysługiwało im prawo do zatrudnienia. Większość przybyszów osiedliła się w Nowym Jorku i jego okolicach; mniejsza grupa udała się do Chicago.
W Nowym Jorku wychodźcy założyli Zrzeszenie Uchodźców Wojennych z Polski w Stanach Zjednoczonych, któremu przewodniczył najpierw Stefan Zagórski, a potem Władysław Korczak. W Chicago istniało mniejsze Koło Uchodźców Polskich. W latach wojny, do lipca 1945 roku uchodźcy tak w USA jak i w innych skupiskach mogli liczyć na ograniczoną finansową pomoc rządu w Londynie. W Stanach Zjednoczonych charytatywna organizacja Rada Polonii Amerykańskiej od jesieni 1940 roku zaczęła wspierać uchodźców dotacjami, składanymi na ręce Zrzeszenia: około $150 na miesiąc dla Chicago i $500 dla Nowego Jorku. Niewielkie sumy pieniężne były następnie rozdzielane pomiędzy najbardziej potrzebujących - chorych, niezdolnych do pracy, starych i samotnych. Rada często również pokrywała dodatkowe wydatki na cele medyczne. W grudniu 1945 roku, zaprzątnięta sprawami sprowadzenia do USA polskich dipisow z obozów w Niemczech, Rada Polonii zakończyła program dotacji dla uchodźców.
Pomimo trudności finansowych i częstych kłopotów zdrowotnych trapiących uchodźców, z rozmaitych relacji pamiętnikarskich wyłania się obraz wojennej społeczności polskiej, która trzymała się razem, utrzymując bogate kontakty towarzyskie, spędzając razem wakacje w prowadzonych przez Polaków hotelach w górach Adirondacks, albo w Sea Cliff na Long Island. Biegano do konsulatu polskiego w Nowym Jorku, który funkcjonował do lata 1945 roku, nie tylko po najnowsze wiadomości z kraju i ze świata, ale również po plotki na temat innych uchodźców. Jadano obiady w "Ognisku", restauracji niedaleko konsulatu, w której podawano wyłącznie dania polskiej kuchni, serwowane przez zatrudnionych tu jako kelnerzy i kelnerki osobistości ze świata przedwojennej polityki i sceny. Przy stolikach rozmawiano o powojennych planach i nie pozostawiano wątpliwości, że koniec wojny i powrót do Polski były w zasięgu ręki.
Uchodźcy rzucili się również w wir organizacyjnej pracy kulturalnej i politycznej. Dzięki ich inicjatywom w 1943 roku utworzono w Nowym Jorku Instytut Józefa Piłsudskiego, pod kierownictwem Ignacego Matuszewskiego, Wacława Jędrzejewicza, Henryka Floyara-Rajchmana i współpracujących z nimi przedstawicieli polonijnej prasy Franka Januszewskiego i Maksymiliana Węgrzynka. Polski Instytut Naukowy (Polish Institute of Arts and Sciences in America, czyli PIASA) został utworzony w Nowym Jorku w 1942 roku, również dzięki wizji i energii naukowców Oskara Haleckiego, Jana Kucharzewskiego, Rafala Taubenschlaga, Bronislawa Malinowskiego, Wacława Lednickiego i Wojciecha Swiętosławskiego. Z PINu wyłoniła się później jako osobna organizacja Polish American Historical Association, poświęcona studiom nad historią Polonii amerykańskiej. Organizacje kulturalne utworzone przez uchodźców fali wojennej działają do dziś, dając świadectwo ich wysiłkom i pasji. Rola tych organizacji w podtrzymywaniu ducha w społeczności polskiej i w zapewnieniu warunków do rozwoju naukowego i kontynuacji myśli kulturalnej i politycznej była bardzo ważna. Na co dzień zabiegani i zapracowani, zaprzątnięci sprawami przetrwania, przychodzili uchodźcy na liczne zebrania i odczyty organizowane przez PIN lub Instytut Piłsudskiego, żeby odetchnąć intelektualną atmosferą przedwojennej Polski i choć na ziemi amerykańskiej poczuć się może znowu jak w domu.
Podobna atmosfera istniała na występach Polskiego Teatru Narodowego, którego przedstawienia niezmiennie wywoływały entuzjazm przepełnionej widowni. Wystawiano klasyczne polskie dramaty i komedie, programy noworoczne, jak również sztuki pisarzy emigracyjnych. W 1942 roku Koło Artystów Sceny Polskiej założyło nowy Polski Teatr Artystów subwencjonowany przez rząd londyński. Nastawiony na ambitny repertuar, zrozumiały głównie przez samych uchodźców, Polski Teatr Artystów nie przemawiał do starszej Polonii amerykańskiej i nie przetrwał wycofania dotacji przez rząd w lipcu 1945 roku. W międzyczasie jednak, teatry uchodźców dawały zatrudnienie dużej grupie artystów scen polskich, którzy znaleźli się w USA. Należeli do nich na przykład Jadwiga Smosarska, Janina Wilczówna, Zofia Nakoneczna, Lunia Nestorówna, Karin Tiche, Stanisława Nowicka, Maria Modzelewska, reżyser i dramaturg Antoni Cwojdziński, oraz scenograf Irena Lorentowicz. Po przedstawieniach profesjonalne recenzje pióra Lechonia albo Józefa Wittlina ukazywały się na łamach Tygodnika Polskiego.
Z powyższych informacji (a mamy ich ciągle jeszcze za mało i dalsze badania tego niezwykłego środowiska są konieczne) wyłania nam się obraz społeczności zgranej, kulturalnie samowystarczalnej, zjednoczonej pamięcią o przedwojennej Polsce i zdeterminowanej kontynuować jej osiągnięcia na chwilowym, jak myślano, wygnaniu. Uderzająca jest i liczba i stopień aktywności w tej grupie przedstawicieli polskiej przedwojennej elity politycznej i kulturalnej. W tym kontekście nie dziwi fakt częstego nawiązywania do tradycji Wielkiej Emigracji, która w XIX wieku ukształtowała się na Zachodzie po upadku Powstania Listopadowego.
Tygodnik Polski, ukochane dziecko Lechonia, był bardzo ważny dla tego środowiska. Założony w styczniu 1943 roku, kontynuował wcześniejszy Tygodniowy Przegląd Literacki Koła Pisarzy z Polski, wydawany na powielaczu przez Zenona Kosidowskiego w 1941-42 roku. Niemal wszyscy przedwojenni pisarze, poeci i publicyści na wygnaniu pisali do Tygodnika, czyniąc z niego jeden z dwóch najważniejszych pism wojennej diaspory polskiej, obok Wiadomości Literackich Grydzewskiego, które wychodziły w Londynie. Dzięki Lechoniowi Tygodnik utrzymywał wysoki poziom literacki. Dzięki Tygodnikowi, Lechoń miał zajęcie, pasję i środki do utrzymania. Miał również medium, przez które mógł nie tylko komunikować się z pozostałymi członkami społeczności polskiej na wygnaniu, ale również wyrażać, i co ważniejsze, kształtować ich poglądy.
W 1942 roku Piłsudczycy w Nowym Jorku (w większości ci sami, którzy w rok później utworzą Instytut Piłsudskiego), wspomagani przez Węgrzynka i Januszewskiego, sformowali Komitet Narodowy Amerykanów Polskiego Pochodzenia, czyli KNAPP. Stosunkowo niewielka ta organizacja okazała się bardzo skuteczna w głośnym wyrażaniu potrzeby zaktywizowania Polonii amerykańskiej na rzecz zabezpieczenia politycznych potrzeb Polski po wojnie. KNAPP przyczynił się m.in. do utworzenia Kongresu Polonii Amerykańskiej (KPA) w maju 1944 roku, którego celem stała się budowa silnego lobby na rzecz wolnej Polski.
Zakończenie wojny i bolesna realizacja, że postanowienia jałtańskie przypieczętowały los Polski stały się fundamentem polskiej powojennej diaspory politycznej na świecie. Zgodnie ze statystyką Displaced Persons Commission, około 130 tysięcy polskich dipisow znalazło swój nowy dom w USA, włącznie z około jedenastoma tysiącami byłych żołnierzy polskich i ich rodzin z Anglii, którzy dołączyli do nich po 1950 roku.
Społeczność polska okresu wojny, do której należał Lechoń, została nagle nie tylko zepchnięta na drugi plan wobec intensywnych potrzeb nowych przybyszów, ale dosłownie zalana morzem polskich dipisów. Trapiony finansowymi problemami Tygodnik Polski zwinął się w czerwcu 1947 roku, odbierając Lechoniowi i fali wojennej popularną trybunę. W ostatnim numerze Lechoń zamieścił cytat z Lelewela, ponownie nawiązując do ideałów Wielkiej Emigracji. Słowami Lelewela, Lechoń tak przemawiał do swoich czytelników: "Tułactwo jest nieszczęściem nie do wypowiedzenia, trzeba go doświadczyć, aby poznać cały ogrom niedoli; nie ma języka, co by go opisał; kryje jednak w sobie coś, co człowieka podnosi, jego siły, jego dzielność wywołuje. W nieszczęściu człowiek zniewolony jest zdać się na los mimowolnie, zmuszony niemocą, niewolą; w tułactwie tułacz jest przecie swobodny, od swej woli zależący, i jest mocen opierać się nieszczęściu, od jego woli zależy nie zdać się na los, który nim miota w tylu zażartych przeciwnościach, i umieć mu czoła stawić… Tułacz w kruchej swobodzie ma nadto obowiązek czynu, wynikający z tego, że jest Polakiem, człowiekiem, i z tego, że go sam na siebie wziął dobrowolnie, z własnej woli idąc na tułactwo, i że dopełniać [go] ma środki i może."
Dodatkowo, w pierwszej połowie lat 50-tych wzrastał dystans pomiędzy diasporą a Krajem, który, jak pokazały wypadki poznańskie z czerwca 1956 roku, a potem z października tego samego roku, niekoniecznie chciał scedować przywództwo w walce z komunizmem rządowi londyńskiemu lub jakimkolwiek innym społecznościom emigracyjnym, zmuszając je w ten sposób do przemyślenia swojej roli i całej misji wygnańczej. Emigranci fali wojennej reagowali na te zmiany w różny sposób. Wielu włączyło się w nurt działalności polonijnej. Inni dopiero wtedy zaczęli odkrywać społeczeństwo amerykańskie i jego kulturę. Niektórzy powrócili do kraju, skuszeni odwilżową propagandą rządu komunistycznego. Lechoń popełnił samobójstwo, skacząc z ósmego piętra hotelu w Nowym Jorku. Do końca tęsknił do Polski i do rodzinnej Warszawy, nie mogąc przystosować się do życia na wygnaniu. Na pięć lat przed śmiercią tak o swojej tęsknocie pisał w wierszu "Piosenka":
Droga Warszawo mojej młodości,
W której się dla mnie zamykał świat!
Chcę choć na chwilę ujrzeć w ciemności
Dobrej przeszłości
Popiół i kwiat.
Zanim mnie owa ciemność pochłonie,
Twoich ogrodów chce poczuć woń.
Niechaj Twych ulic wiatr mnie owionie,
Połóż Twe dłonie
Na moją skroń!
Jak kiedyś zapach bzowych gałązek
Wśród kropli rosy i słońca lśnień,
Tak inny z Tobą marzę dziś związek:
Starych Powązek
Głęboki cień.
Marzę, że Ty mi zamkniesz powieki,
Lecz choćbym z ciężkich nie wrócił prób,
Będę Ci wierny, wierny na wieki
Aż po daleki
Wygnańczy grób.
Jan Lechoń pochowany został na cmentarzu 1st Calvary w Nowym Jorku. W 1991 roku jego prochy zostały ekshumowane i złożone w rodzinnym grobie w Laskach pod Warszawą.
[Fragment wiersza pochodzi z tomiku Lechoń nowojorski, opracowanego przez Macieja Patkowskiego i Beatę Dorosz (New York -Warszawa: PIAST, 1999)]
Anna Jaroszyńska - Kirchmann
Department of History
Eastern Connecticut State University
e-mail kirchmanna@easternct.edu