Na obrzeżach Chicago
Proza Stuarta Dybka jest gęsta od realistycznych detali i poetyckiej atmosfery. Poezja to jednak niełatwa, nieraz szorstka i surowa - podobnie jak życie stworzonych przez niego bohaterów. I jak miasto, które oni zaludniają.
Chicago w opowiadaniach Dybka to nie tylko zwykłe miejsce akcji, ale temat sam w sobie. Autor pisze o nim - porównują krytycy - jak James Joyce o Dublinie czy William Faulkner o Mississippi. Bliskie są mu zwłaszcza południowe dzielnice Pilsen i Little Village - zamieszkane niegdyś przez imigrantów z Europy Środkowej i Wschodniej, a dziś głównie przez ludność latynoską - gdzie sam w latach powojennych dorastał. Były to wówczas robotnicze, biedne, zaniedbane dzielnice, ale miały swój koloryt. - Mieszkali tam w większości Polacy, Czesi, Niemcy, Rosjanie - wspomina pisarz - a w pobliżu - Żydzi i Włosi. Wprowadzali się już Meksykanie. Każda grupa etniczna stanowiła jakby odrębny świat, wnosiła własny folklor, obyczajowość, koloryt. Tak, że jeśli ktoś na co dzień wychowywał się w środowisku polskim, to jednocześnie nasiąkał tymi innymi kulturami.
Autor pisze o młodości w tym przedziwnym pejzażu. O dzieciach, które z ministrantów stawały się przestępcami, nie przestając dążyć do świętości. O przyjaźni, co była na śmierć i życie. O bohaterach wojennych, którzy po powrocie do cywila nie mogli się odnaleźć i w alkoholu topili swe zgryzoty. O tym, jak łatwo można było się znaleźć w więzieniu, na ulicy, wyskoczyć z dachu za swoim marzeniem.
S tuart Dybek - autor trzech znakomitych zbiorów opowiadań "Childhood and Other Neighborhoods", "The Coast of Chicago", "I Sailed with Magelan" i dwóch tomików poezji, przez lata profesor filologii angielskiej na Uniwersytecie Zachodniego Michigan, obecnie Distinguished Writer in Residence na Uniwersytecie Nothwestern - pochodzi z rodziny polskich imigrantów. Jego dziadkowie przybyli do Chicago na początku wieku. John Sala, ojciec matki, pracował wcześniej w kopalniach złota i węgla, w Wietrznym Mieście znalazł zatrudnienie w hucie stali. Był przystojnym, eleganckim mężczyzną z dużą klasą. Nawet w trudnych czasach nosił na miarę skrojone garnitury i słuchał muzyki Chopina. - Jedną z najbardziej fascynujących cech osobowości dziadka - mówi pisarz - była zdolność opowiadania niesamowitych historii. Pełno w nich było brutalnych postaci, np. giganci zjadający nawzajem swoje ręce. I te wspaniałe polskie nazwiska, jak Waligóra czy Wyrwidąb!
Rodzinny dom pisarza przy 18 Ulicy znajdował się niedaleko miejsca, gdzie rozgrywa się akcja jednego z jego najbardziej "polskich" opowiadań - "Chopin in Winter". Właśnie ten utwór oraz kilka innych z tomu "The Coast of Chicago" zaadaptowany na scenę przez Laurę Eason, został w tym roku wystawiony przez Walkabout Theater. Spektakl w reżyserii Gary"ego Zabinskiego, który również jest polskiego pochodzenia, stał się wydarzeniem artystycznym sezonu.
Poszczególne epizody - dłuższe i króciutkie, lapidarne opowiadania - połączyła w dramaturgiczną całość postać Narratora - dorosłego mężczyzny, fikcyjnego pisarza, który powraca w świat swego dzieciństwa i młodości. W jego wspomnieniach mieszają się rzeczywistość, mity, legendy, marzenia, wrażenia muzyczne, wszystko to co współtworzyło tamten świat, a jednocześnie pozwalało od niego uciec. To właśnie muzyka transcenduje w inny wymiar w opowiadaniu "Chopin in Winter". Narrator widzi siebie jako kilkuletniego chłopca w rodzinie imigrantów. Matka ma na imię Evusha, on śpi pod "pierzyną", a w niedzielę przychodzą wujowe by przy wódeczce podyskutować o polityce, pośmiać się, zatańczyć poleczkę. Najważniejszą jednak osobą dla małego, osieroconego przez ojca (zginął podczas II wojny światowej), jest dziadek. Dzia-Dzia w młodości pieszo przebył drogę z Krakowa do Gdańska, uciekając przed wcieleniem do armii carskiej, potem pracował w kopalniach złota na Alasce. Wielki z niego oryginał, taki mityczny "polski tułacz", który zakłada dwa garnitury, jeden na drugi, i wciąż wyrusza w drogę. To on otwiera przed chłopcem cudowny świat muzyki Chopina. "Czy nie uczą was tego w szkole?" - dziadek pyta chłopca. Dodaje jeszcze, że to był ulubiony walc Paderewskiego i mały znowu jest skonfudowany przypuszczając, że to może któryś z dawnych kompanów dziadka.
"Czy wiesz, kto to jest George Washington? Kto to jest Joe DiMaggio? Albo Walt Disney? Paderewski to był ktoś taki jak oni, tylko że on grał Chopina" - wyjaśnia nestor rodu, stosując przekład kulturowy. Świetna scena, w której streszczają się rozterki pokoleń polskich imigrantów.
Pada śnieg, słychać dźwięki "Grande Valse brillante", który na górze gra córka właścicielki kamienicy, pani Kubiak. Słychać je w ścianach jeszcze długo po tym jak pianistka - pierwsza w rodzinie studentka uniwersytetu - wyprowadziła się, by zamieszkać z czarnoskórym ojcem dziecka, które tej zimy nosiła w swoim łonie. Po tym incydencie, pogrążona w rozpaczy matka całe dnie spędzała w kościele, podobnie jak inne starsze kobiety z sąsiedztwa ubrana na czarno, z chustką na głowie. Jeden z bohaterów zaobserwował, że zawsze płakały, modląc się przed obrazem Czarnej Madonny. Płakały być może z tęsknoty za "Starym Krajem", ze wzruszenia, które towarzyszy religijności, z żalu, że życie ich ułożyło się może nie tak. Bardzo prawdziwe, poruszające sceny, które składały się na obyczajowość, koloryt tej wymieszanej etnicznie dzielnicy.
Autor bezpośrednio nie wskazuje na określoną narodowość, ale często jego bohaterowie noszą polskie imiona, pojawiają się nazwy polskich kościołów, np. świętego Kazimierza, świętego Romana, świętego Michała, świętej Anny, świętego Wojciecha, a parafie stają się takimi małymi ojczyznami. Na kartach jego opowiadań można spotkać swojsko brzmiące nazwy, niekiedy całe zwroty po polsku bez tłumaczenia, jak w "Blood Soup" z tomu "Childhood and the Other Neighborhoods" - "usiądź", "dziękuję", "czarnina", "rozumiesz". Bohater ma na imię Stefush, a jego babcia to "busha", postać niezmiernie bliska, a jednocześnie dla małego egzotyczna. Ulubionym przysmakiem "bushi" jest czarnina, czyli zupa z dodatkiem krwi kaczki lub gęsi. Chłopiec uświadamia sobie jednak, że jego babcia odróżnia się od nich nie tylko upodobaniem do czarniny. Odczuwa w niej rodzaj miłości, która "musiała pochodzić ze Starego Kraju - miłości instynktownej, bezwarunkowej, potężnej. Jak jej siła - "coś obcego, dziwnego, czego sam nie mógł znaleźć w sobie i co nie zostało przekazane nawet jego matce".
Busha z "Blood Soup" nosi cechy babci autora Julii, która mocno oddziałała na całe jego życie. - A kiedy zacząłem pisać - opowiada pisarz - moja ogromna miłość do niej, przelała się na wszystko, co polskie. Busha nie znała angielskiego, ale miałem z nią głęboki emocjonalny kontakt. To spowodowało, że zacząłem fascynować się formami ekspresji pozajęzykowej, związałem się mocno z muzyką. Ta fascynacja oddziałała na styl mego pisarstwa - próbowałem wyrazić siebie nie tyle poprzez pojęcia, co przez obrazy. To właśnie ta niezwykle wizualna dzielnica z kościołami, gołębiami, imigrantami wyglądającymi tak bardzo "nieamerykańsko" w strojach, gestach, sposobie poruszania - ten cały wymiar pozawerbalnej komunikacji, w której wyrastałem, zacząłem przekładać w swoich opowieściach. To bezpośrednio doprowadziło mnie do uchwycenia "magicznego" sensu tej rzeczywistości.
W prozie Dybka szorstki realizm miesza się z fantazją, wspomnienia z mitami i legendami. W opowiadaniu "Hot House" przeplatają się motywy lokalnej legendy o dziewczynie, która utopiła się w sadzawce Douglas Park Lagoon. Bohaterami są dwaj przyjaciele - blondynek Eddie Kapusta i Manny Santora, który nie może znaleźć sobie miejsca po tym, jak jego brat Pancho, który był ministrantem i ulubieńcem sióstr zakonnych, dostał się do wiezienia za handel narkotykami i tam przepadł. Dowiadujemy się, że Eddie mieszkał w sąsiedztwie Latynosów "całe swoje życie" i słowa hiszpańskie łatwo do niego docierały, np. juliota, kiedy polował ze swym kolegą na gołębie. Nie pamiętał natomiast żadnego takiego słowa po polsku - języku, w którym zwracała się do niego babcia w dzieciństwie, a który on też "ponoć znał".
Autor opisuje nocne włóczęgi chłopców po mieście, ich alkoholowe, narkotyczne odurzenie, rozpaczliwe krzyki pod więzieniem przy Californii, szukanie "cudu", dziewczyny zamkniętej w tafli lodu. Eddie jest wrażliwy i romantyczny. Manny bardziej realistycznie patrzy na świat, może dlatego nie potrafi się wyplątać z kokonu swojej beznadziei - życia, które stało się dla niego pułapką. Raz miał ochotę uciec. Wybrał się z wujkiem na ryby nad jezioro Michigan, wypłynął daleko i czuł się tak bardzo wolny, oddalając się od brzegu. Powraca jednak do swego gniazda w świecie, gdzie można tylko ciężko pracować, albo pić, włóczyć się bez celu, zamienić życie w jedną "długą noc".
Świat ten autor ani nie gloryfikuje, ani nie krytykuje. Jego młodzi bohaterowie wagarują, porzucają szkołę, piją tanie wino, palą "trawkę", ale mają swoje zasady, cenią przyjaźń, są honorowi, potrafią zauroczyć się dobrem w drugim człowieku. W swoim beznadziejnym życiu nie rezygnują z marzeń i pragnień, które przenoszą ich poza rzeczywistość szarych ulic. Są łobuzerscy, przekorni, butni, ale nie cyniczni i okrutni W pewnym momencie Pancho mówi, że święci są wśród nas i cuda się zdarzają wszędzie, tylko ludzie tego nie zauważają.
Danuta Peszyńska