Według większości relacji historycznych, w Chicago zaczęło straszyć latem 1812 roku. W tym czasie była to jedynie mała osada i posterunek militarny, znany jako Fort Dearborn. Znajdował się w pobliżu ujścia Rzeki Chicago, w miejscu gdzie rzeka łączy się z Jeziorem Michigan i gdzie obecnie znajduje się most na Michigan Avenue. Części metalu pozostawione w cemencie znaczą miejsce dawnego posterunku. Tuż obok są rzeźby przedstawiające sceny z historii Fortu Dearborn.
Tak rozpoczyna się opracowanie autorstwa Ursuli Bielski pod tytułem "Creepy Chicago. A Ghousthunter"s Tales of the City"s Scariest Sites". Jest świetną na październikowe noce lekturą, nie tylko dla młodzieży, pełną opisów nadzwyczajnych wydarzeń, które zdarzyły się i wciąż się zdarzają zwykłym ludziom w Chicago. Zjawiskowy folklor naszego miasta obfituje w duchy autostopowiczów, tajemniczych odcisków palców, znakomicie zachowanych ciał i innych okropności, które opowiadają historię i legendę Chicago.
Duchy Fortu Dearborn
Kiedy Fort Dearborn powstał w 1803 roku, na tym terenie mieszkali Indianie. Przybycie pierwszych białych osadników znacznie zaburzyło ich styl życia. Obie grupy współżyły jednak w większości pokojowo. Aż do wybuchu wojny w 1812, kiedy to niektóre plemiona indiańskie wystąpiły po stronie Anglii. Kiedy zarówno osadnicy, jak i Indianie, otrzymali rozkaz opuszczenia fortu, na wypadek gdyby stał się on miejscem ataku, około 150-osobowa grupa osadników rozpoczęła ewakuację w kierunku Fort Wayne, w Indianie. Kiedy jednak dotarła do piaszczystych wydm wzdłuż wybrzeża jeziora Michigan, w pobliżu gdzie obecnie znajdują się ulice: 16. i Indiana, grupa Indian lojalnych Brytyjczykom rozpoczęła atak mordując większość osadników, co zachowało się w relacjach pod nazwą masakry w Forcie Dearborn. Po rzezi Indianie powrócili do fortu i doszczętnie go spalili. Ciała pomordowanych pozostały na wydmach, tak jak padały. Znacznie później, kiedy Chicago rozwinęło się jako miasto, mieszkańcy terenu, na którym doszło do masakry, zaczęli obserwować dziwne zjawiska, na przykład postaci unoszące się nad ziemią, ubrane staroświecko i sprawiające wrażenie zagubionych i smutnych. Zjawiska ukazywały się dopóki nie wybudowano pomnika upamiętniającego ofiary masakry. Nadal nawiedzane przez duchy poległych żołnierzy jest jednak miejscu pożaru samego fortu. Niekiedy przechadzający się mostem na ulicy Michigan mogą zobaczyć pojawiających się na krótką chwilę żołnierzy, którzy maszerują ubrani w historyczne uniformy militarne.
O milę od dawnego fortu, w klubie Excalibur, pojawia się inna zjawa. Jak głosi wieść, jest on wcieleniem niejakiego Johna Lalime, zamordowanego przez jednego z pierwszych osadników, Johna Kinzie, w sporze o własność domu usytuowanego po drugiej stronie rzeki na wprost dawnego fortu. Kinzie po dokonaniu morderstwa, pogrzebał Lalime przed wejściem do swojego domu. Później jego kości zostały przekazane Towarzystwu Historycznemu Chicago, niegdyś mieszczącemu się w miejscu zajmowanym obecnie przez Excalibur. Niektórzy wierzą, że Lalime domaga się w ten sposób pochowania go w domu, którego własności uporczywie dowodził za życia. Niestety, budynek Towarzystwa Historycznego Chicago doszczętnie spłonął w czasie wielkiego pożaru miasta w 1871 roku. Wszystko w jego wnętrzu zostało zniszczone, włącznie z bezcennymi dokumentami, wartościowymi eksponatami i kośćmi Johna Lalime.
Groby Archer Avenue
Ulica Archer na południowozachodnich przedmieściach znana jest ze zjaw pojawiających się na terenach licznych cmentarzy i lasów wzdłuż tej powodującej gęsią skórkę sekcji highwayu. Niegdyś stanowiła ona stary szlak indiański. W początkach osiemnastego wieku, Irlandczycy wykonali tam drogę osiedlając się nieopodal w trakcie budowy Kanału Michigan. Jednym z najbardziej nawiedzonych miejsc przy ulicy Archer jest stare podwórko kościelne, na którym pogrzebano wielu robotników irlandzkich. Od ponad stu lat cmentarz pod wezwaniem St. James, był miejscem rozlicznych pojawień się duchów. Rozpoczęło się to pod koniec osiemnastego wieku. Świadkowie donosili o zjawach zakapturzonych mnichów, które przemieszczały się nad pagórkowatym terenem. Inne zjawy, które tam widziano, przypominały młodą kobietę i mężczyznę, którzy kiedyś pracowali na probostwie. Wieść głosi, że zostali oni zamordowani, kiedy podczas próby ucieczki w celu pobrania się, rozbił się ich powóz konny. Według legendy, to właśnie ten powóz przemyka wśród drzew ulicy Archer, przed furtą kościelną. Czasami słychać także dziwne głosy i śpiewy dochodzące z otaczającego kościół cmentarza. Od czasu do czasu okoliczni mieszkańcy donoszą o postaciach odzianych w mnisie kaptury, unoszących się nad cmentarzem. To te same zjawy, które bezszelestnie przemykały nad cmentarzem ponad sto lat temu.
Niedaleko od cmentarza pod wezwaniem St. James, znajduje się jeszcze jedno miejsce wyjątkowo popularne wśród duchów. W czasie gwieździstych nocy częstym widokiem są tam samochody zaparkowane wzdłuż 95. Street Overlook. Ich pasażerowie wpatrują się w taflę wody wypatrując zjawiskowego światła, które pojawia się pomiędzy drzewami, do złudzenia przypominając zapaloną żarówkę.
Nieco dalej ulicą Archer w kierunku Kean Road znajduje się kolejne cmentarzysko. Jest ono schronieniem dla zjawy określanej jako Płaczka. Jest ona wędrownym duchem, który spacerując pomiędzy drzewami tego opuszczonego miejsca skarży się łkając do przechodniów.
Opinię super-paranormalnego w okolicy ma jednak miejsce położone nieco na północ od Archer Woods Cemetery, dom dla fantomu określanego jako "Zmartwychwstała Mary". Od lat zjawy tego rodzaju ukazują się w różnych miejscach świata. Znane pod nazwą zjaw autostopowiczek pojawiają się w klubach nocnych i wzdłuż ciemnych dróg, zwykle mężczyznom zafascynowanych ich pięknem.
Robinson Woods
- zaczarowany las
Przechadzając się wzdłuż River Road na odległych północnozachodnich przedmieściach, można ze strachu znaleźć się samemu w grobie! Ta okolica zwana jest także jako Robinson Woods. Zanim teren ten stał się publicznym lasem, był miejscem pochówku rodziny Alexandra Robinson - jednego z najważniejszych bohaterów wczesnej historii Chicago.
Alexander Robinson, mieszanej krwi: pół biały, pół Indianin, ożeniony z Indianką, córką wodza szczepu Potawatomi, po śmierci swojego teścia przyjmując nowe imię Che-che-pin-quay, czyli Mrugające Oko, objął przywództwo szczepu. Swe zrozumienie obu kultur wykorzystał dla krzewienia pokoju pomiędzy białymi i Indianami pracując między innymi jako tłumacz. W uznaniu zasług dla utrzymania pokoju w trudnych latach początkowego osadnictwa władze miejskie w 1828 roku przyznały mu część ziemi wzdłuż Des Plaines River, w miejscu gdzie obecnie znajduje się Robinson Woods. Po śmierci Alexandra w 1872 roku jego rodzina nadal mieszkała w tym miejscu, aż do pożaru, który spustoszył ich dom. Groby Robinsonów były zacisznym miejscem pochówku rodziny, ale kiedy w 1973 roku, po śmierci ostatniego z potomków władze miasta nie zezwoliły na pochowanie go w miejscu rodzinnego pochówku, dziwne rzeczy zaczęły dziać się na terenie cmentarzyska. Wycieczkowicze zaczęli widzieć dziwne światła i twarze wychylające się zza drzew. Słyszeli również odgłosy bębnów dochodzące znikąd. A w pobliżu okrąglaka znaczącego rodzinne groby można było zimą wyczuć ostry zapach lilii. Wiele mediów odwiedzających te tereny doświadczało tam niezwykłych wizji, inni twierdzili, że otrzymywali wiadomości przekazywane im przez zjawy, które opisywali jako wyglądające na Indian. Niektórzy badacze zjawisk paranormalnych byli w stanie nagrać odgłos bębnów na taśmie wideo. Jeszcze inni wykonali zdjęcia dziwnych twarzy wychylających się pomiędzy drzewami.
Duchy Streeterville
Tajemnicze zgony, przerażające wypadki, kolonie maszerujących pająków, wyznawcy szatana i szalony marynarz są częścią historii bogatego przedmieścia Streeterville, znanego ze swych drogich sklepów, hoteli i przepięknie utrzymanych ulic. Niektórzy twierdzą, że źródłem złej energii jest jedyny ocalaly po wielkim pożarze 1871 roku budynek starej Water Tower. Widziano tam postać zwisającą z jednego z wyższych okien wieży. Inni wierzą, że ta część miasta została przeklęta przez szalonego marynarza - obieżyświata zwanego "Cap" Streeter, który mieszkając na terenie obecnie stanowiącym Streeterville rościł sobie pretensje do tego lądu. Gdy jego wysiłki okazały się bezskuteczne, umierając przeklął ten teren w odwecie za jego niegodziwe zawłaszczenie przez miasto.
Jeszcze inni wierzą, że źródłem złych wibracji jest w okolicy John Hancock Building, który często był miejscem niewyjaśnionych wypadków i zgonów. Ponadto kolonia pająków opanowuje ponoć stopniowo, rok po roku, jedną stronę budynku, systematycznie wspinając się ku górze. Otóż zanim budynek powstał w miejscu obecnej siedziby John Hancock Building urodził się niejaki Anton LaVey, niesławny założyciel tak zwanego kościoła szatana, kultu o dość ciekawych poglądach. Otóż wierzyli oni, że pewne budynki mogą mieć szczególny wpływ na mieszkających w nich ludzi, co znaczy że jeśli pomieszczenie ma dziwnie zaokrąglone ściany, powodują one także dziwny wpływ na ludzi i zdarzenia. Otóż każda z czterech części John Hancock Building ma kształt trapezoidu, dlatego każdy z apartamentów wewnątrz budynku ma jedną ścianę ustawioną pod kątem. Zdaniem LaVeya, ludzie mieszkający tam mogą popełniać różne dziwne rzeczy, nawet wyskakiwać z okien budynku, ponieważ miejsce, w którym mieszkają popycha ich do szalonych czynów. Co ciekawe, od czasów antycznych wierzono, że kształt trapezoidu jest swego rodzaju wrotami dla sił nieczystych. Być może Hancock Building jest takim ujściem przez które diabelskie siły przechodzą w Chicago.
Duchy Ballpark:
Scary Harry
i przekleństwo Cubs
Wrigley Field - siedziba drużyny baseballowej straszy dopiero od niedawna, od śmierci Harry Caray w 1998 roku. Caray, długoletni sprawozdawca sportowy, zasłynął z fałszowanych piosenek, zabawnych okularów i okrzyków "Holy Cow!". Wierzy się, że jest upiorem zamieszkującym Wrigley. Dlaczego straszy? Jedyną oczywistą przyczyną jest to, że Cubs grają zbyt dobrze, gdyż zwykle nie stanowili żadnej konkurencji. Aż nagle dziwny i nieoczekiwany cykl zwycięstw się rozpoczął, co musiało mieć z pewnością nadnaturalne wytłumaczenie. W 1998 badacze zjawisk paranormalnych zaczęli badać możliwość duchowego wpływu Harry"ego na passę Cubs. Odkryto jednak tylko nadzwyczaj silną energię elektromagnetyczną na obszarze siedzeń, dokładnie naprzeciw miejsca, w którym Harry zasiadał od lat. Nic poza tym. Dlatego też inni wierzą, że mieszka tam nieznany nikomu "Bleacher Bum", zapewne fan drużyny, który zmarł w tym samym czasie kiedy Harry. Jeszcze wcześniej pojawiały się pogłoski o tym, że muzyk Steve Goodman również straszy na terenie stadionu. Ten zagorzały fan Cubs napisał kilka słynnych piosenek o drużynie, w tym "Go, Cubs, Go". Zgodnie z jego wolą pośmiertną, został pochowany na terenie stadionu, pod płytą drużyny. Czy i kto straszy na terenie stadionu Wrigley Field nie jest jasne, ale większość chicagowian wierzy, że na Cubs została rzucona klątwa już jakiś czas temu. Być może przez niejakiego Williama Siennis, restauratora, który reklamując swą tawernę - Billy Goat Tavern, próbował wprowadził kozła na teren stadionu podczas gry. To prawdopodobnie za sprawą klątwy rzuconej przez niego, gdy kozłu odmówiono wejścia, Cubs nie przeszli na etap World Series w 1945 roku. Odtąd kilkanstu odczyniaczy uroków, w tym również sam William, próbowało odwrócić klątwę, ale bez rezultatu. Każdego sezonu Cubs nadal przegrwają paranormalną liczbę konkurencji.
Duchy gangsterów
John Dillinger był w roku 1934 wrogiem publicznym numer jeden. Rozpoczął od napadu z bronią na sklep w swej rodzinnej Indianie, za co spędził dziewięć lat w więzieniu. Wydostając się wcześniej za dobre sprawowanie, w trzy miesiące obrabował trzy banki. Aresztowany, wydostał się z pomocą współwięźniów na wolność, po czym obrabował sześć kolejnych banków. Na swoim koncie miał zabicie policjantów, agentów FBI i cywili. Dopiero pułapka zastawiona na niego przez szefa chicagowskiego oddziału FBI, niejakiego Melvina Purvis, w Biograph Theater na Lincoln Avenue umożliwiła schwytanie go. Salwując się ucieczką został zastrzelony w pobocznej uliczce na południe od wejścia do kina. Niektórzy utrzymują, że ciągle jego zjawa ucieka poboczną aleją przed ścigającymi policjantami. Świadkowie twierdzą, że widzieli niebieskawą figurę mężczyzny, który nagle potyka się i upada, po czym znika. Inni przechodnie odczuwają prze- nikające zimno, nawet w najcieplejsze dni lata. To ewidentny znak zbliżającego się ducha!
Nieopodal Biograph Theater znajduje się inne miejsce gangsterskiego pośmiertnego straszenia: 2122 North Clark Street. Był to niegdyś stary garaż, gdzie doszło do tak zwanej masakry Dnia Świętego Walentego. W roku 1929, w czasie prohibicji czekający na dostawę whisky członkowie gangu Georga "Bugs" Morana zostali zaatakowani przez przebranych w mundury policyjne ludzi Al Capone, którzy po wtargnięciu do garażu rozkazali konkurencyjnemu gangowi ustawić się pod ścianą, po czym wszystkich rozstrzelali. Do dzisiaj słychać w tym miejscu, gdzie znajduje się obecnie podziemny parking wysokościowca, krzyki i odgłos karabinów maszynowych. A okolicznym mieszkańcom wyprowadzającym na spacer pieski cierpnie skóra na widok swych pupilów dziko wyjących w stronę ogrodzenia albo wycofujących się ze strachu.
Duchy Rosehill
Słynne z nawiedzania przez duchy jest Rosehill Cemetery zamieszkiwane przez co najmniej tuzin różnych duchów. Należy do nich duch Philomeny Boyington, wnuczki architekta, który zbudował ogrodzenie cmentarza w połowie dziewiętnastego wieku. Dziewczynka lubiła przesiadywać na terenie pracy swojego dziadka, a na nieszczęście zmarła wkrótce po jej zakończeniu na zapalenie płuc. Straszy tam duch innej małej dziewczynki, Lulu Fellows, której statuetka oprawiona w szklany kaseton, jest miejscem, w którym przechodnie zostawiają często monety, słodycze czy zabawki. Innym duszkiem jest także Frances Pearce nawiedzająca grób, w którym spoczywa także jej matka. Jej oszkolna statuetka pokrywa się osobliwym szronem w dniu ich urodzin, a matka i córeczka powstają by powitać gości.
Rosehill Cemetary jest również miejscem zamieszkania młodych kochanków, jak Elizabeth Archer, która popełniła samobójstwo po śmierci w wypadku swojego chłopaka nawiedzając grób rodziny Archer - Fischel. W pobliżu skrzyżowania sekcji 11. i 18. straszy para kochanków, którzy popełnili samobójstwo przedawkowując narkotyki, ponieważ ich rodziny nie wyrażały zgody na małżeństwo. Wielu przechodniów widziało te zjawy, a dyrektor urzędu pogrzebowego i ksiądz nawet z nimi rozmawiali. Wkrótce potem duchy zniknęły. Miejscem niezwykłych zdarzeń jest także pomnik wzniesiony przez Lincoln Park Masonic Lodge, klub zamknięty za praktykowanie czarnej magii. Olbrzymia kula ważąca kilkanaście ton umiejscowiona na szczycie pomnika spada, jak wieść niesie, co dziesięć lat z piedestału, co jest oczywistym znakiem kary za niecne działania masonów. Do innych zjaw należą także Gerhardt Foreman, słynny z praktyk diabelskich, Darius Miller, zmarły w rezultacie klątwy króla Tut wraz z resztą zespołu, który otworzył grób w roku 1922, a także Mary Shedden, otruta ponoć przez swego męża. Przechodniów straszy bądź to jej uśmiechnięta twarz bądź czaszka na jej grobie. Ale najsłynniejszym, choć nie tak strasznym jest duch Richarda Sears, założyciela znanej kompanii. Jakkolwiek jego rodzina spoczywa spokojnie, to Richard ubrany na czarno w czarnym kapeluszu niespokojnie spaceruje po rodzinnym mauzoleum.
Duchy Field Museum
Dwie z galerii Field Museum mają opinię zamieszkałych przez duchy: "Inside Ancient Egipt" i "Man-eaters of Tsavo". Pierwsza zawiera egipskie mumie w sarkofagach, które, jak twierdzą świadkowie niekiedy przemieszczają się z miejsca ekspozycji. Słynna jest z tego zwłaszcza mumia niejakiego Hawrara, którego sarkofag pracownicy muzeum znajdują czasami kilkanaście stóp od oryginalnego miejsca wystawienia. W innej galerii eksponaty lwów mających na swym koncie pożarcie niemal 140 budowniczych mostów w Afryce wydają dźwięki jako żywo przypominające żywe i głodne zwierzęta.
Cyrk, który nigdy nie wyjeżdża z miasta, czyli duchy Woodlawn Cemetery
Od ponad dziewięćdziesięciu lat odwiedzający Woodlawn Cemetery w Forest Park mogą usłyszeć wyraźne odgłosy galopujących zwierząt, ryczących lwów i tygrysów. Dochodzą one z sekcji cmentarza oznakowanej jako "Showmen"s Rest", wydzielonej lata temu dla artystów cyrkowych, oznakowanej przez kamienne słonie.
Niektórzy wierzą, że niezwykłe odgłosy zwierząt pochodzą od zjaw ofiar katastrofy kolejowej w okolicy Ivanhoe, Illinois w roku 1918. W wyniku zderzenia z nadjeżdżającym z naprzeciwka pociągiem zginęło około 86 artystów i pracowników cyrku, znanych w większości z pseudonimów artystycznych. Jak głosi legenda, część zwierząt zginęła próbując ratować swoich trenerów. To ich odgłosy słychać nocami na cmentarzu.
Holy Family Church
Jest jednym z najstarszych domów modlitwy w Chicago. Obok znajduje się Saint Ignatius College Preparatory High School, przed którego wejściem stoi pomnik założyciela szkoły i budowniczego kościoła, ojca Arnolda Damen. Jak głosi legenda nigdy nie opuścił swego kościoła. Doświadczenia ojca Damen z paranormalnością sięgają czasów wielkiego pożaru, który ogarnął Chicago w 1871 roku. Kościół pod wezwaniem Holy Family był ledwo wykończony, kiedy miasto pochłaniał żywioł ognia. Ojciec Damen zwrócił się więc do wiernych z wezwaniem, by rozpoczęli gorące modły w intencji oszczędzenia świeżo powstałego kościoła z pożaru. Parafianie rzucili swe zajęcia i zawierzyli swój kościół Bogu. A wtedy stał się cud - wiatr zepchnął ogień w stronę przeciwną do kościoła w podzięce za co wierni wystawili pomnik Matce Boskiej Nieustającej Pomocy. Ojciec Damen zasłynął jeszcze kilka razy kontaktami z paranormalnością. Pewnej nocy obudzony został przez dwóch chłopców, których znał jako ministrantów, którzy poprowadzili go do swojej umierającej matki. Kobieta po otrzymaniu ostatniego namaszczenia zmarła nazajutrz i to wtedy dopiero ojciec Damen dowiedział się, że dwaj odwiedzający go poprzedniej nocy ministranci byli duchami dwóch synów zmarłej, którzy utonęli ubiegłego roku. Biorąc pod uwagę wcześniejsze kontakty ojca Damen z duchami nic dziwnego, że on sam po swojej śmierci w 1890 roku pojawia się na probostwie. Widziano go w kościele i szkole, zwłaszcza w trakcie jej remontów, jak dopilnowuje jakości wykonywanych prac.
Elżbieta Zaworski