W wielu krajach obserwujemy dziś powszechny brak zaangażowania w procedury demokratyczne, co spektakularnie wyraża się w malejącej frekwencji wyborczej. Wygląda na to, że ludziom przestaje zależeć na tym, kto i jak będzie nimi rządził
Czy ta diagnoza jest do końca trafna? Pewnie nie, bo z drugiej strony obserwujemy wzrost wpływu partii populistycznych i pojawiające się nagle wybuchy masowego zaangażowania obywateli w wydarzenia polityczne.
Ostatnie wybory w USA należą do jednych z ważniejszych w ostatniej dekadzie. Do obsadzenia było wszystkie 435 miejsc w Kongresie, 33 w Senacie, 36 gubernatorów do wybrania, a przy okazji różne referenda, na przykład na temat małżeństw gejowskich, badań nad komórkami macierzystymi, aborcją, minimalną płacą i inne.
Generalnie imigranci posiadający obywatelstwo amerykańskie, a co za tym idzie prawo głosu, należą do grupy najmniej aktywnej politycznie. Najczęściej wynika to z niewiedzy, braku świadomości politycznej, obywatelskiej, poczucia wyobcowania.
Zdarzają się jednak i tacy, którzy bez polityki żyć nie mogą. Tacy aktywiści są świadomi swoich praw, i przekonani o tym, że mają wpływ na otaczającą ich rzeczywistość.
D zień przed wyborami Monika Starczuk położyła się wcześniej spać. We wtorek, 7 listopada, musiała wstać długo przed wschodem słońca, o trzeciej nad ranem, żeby już o czwartej być w swoim sztabie wyborczym Albany Park Neighborhood Council.
Monika w Polsce studiowała nauki polityczne, więc, czego łatwo się domyślić, polityka jest jej pasją od wielu lat. Niech drobnym dowodem na to będzie fascynacja serialem "West Wing", który jest uznany za jedną z najbardziej wyrafinowanych produkcji telewizyjnych o zabarwieniu politycznym. Język stricte polityczny, terminologia nie używana powszechnie, ba, często nie znana przeciętnemu zjadaczowi chleba, a co dopiero imigrantowi z nie do końca opanowanym językiem.
Wirtualna pasja stała się rzeczywistością. Monika została wolontariuszem w dwóch chicagowskich organizacjach pozarządowych. W wspomnianej wyżej radzie dzielnicy Albany Park i Illinois Coalition for Immigrant and Refugee Rights. Koalicja dla praw imigrantów i uchodźców promuje prawa tychże, aby ci mogli w pełni uczestniczyć w życiu cywilnym, kulturalnym, społecznym i politycznym zróżnico-wanej społeczności amerykańskiej. Koalicja edukuje i organizuje społeczności imigranckie, by mogły poznać i bronić swoje prawa, promuje obywatelskie i cywilne uczestnictwo w życiu społecznym. Informuje opinię publiczną o stanowisku imigrantów i uchodźców.
W tegorocznych wyborach Monika, pod patronatem koalicji, pomagała obywatelom ze środowisk imigracyjnych zarejestrować się do wyborów. Kilka tygodni przed pierwszym wtorkiem listopada, który od 1845 roku jest ustalonym przez prawo i zapisanym w Konstytucji dniem wyborów w Stanach Zjednoczonych, w parafii św. Jacka ksiądz z ambony ogłosił, że jeśli ktoś jest obywatelem i chce zarejestrować się do wyborów, to wolontariusze po mszy pomogą mu to zrobić.
Rejestrowały się głównie osoby starsze, na pewno po pięćdziesiątce. Wielu z nich dopiero po raz pierwszy szło głosować, chociaż w Ameryce mieszkają już od piętnastu, dwudziestu lat. Okazuje się, że Polacy, szczególnie ci, którzy nie znają języka, po prostu nie wiedzą jak zdobyć kartę do głosowania, gdzie znajduje się ich okręg wyborczy, nie wiedzą przede wszystkim na kogo głosować, nie znają swoich kandydatów. Symptomatycznym wydaje się fakt, że wiele osób nosi przy sobie paszport amerykański. Aby zarejestrować się do wyborów trzeba być rezydentem danego stanu i posiadać adres zamieszkania. Wystarczającym dowodem na to jest stanowe id. Dlaczego niektórzy Polonusi chodzą do kościoła z paszportem amerykańskim? Ot, zagadka.
Moja bohaterka żyje swoją misją, jest jej zupełnie oddana. Do tego stopnia, że gdy jeden z zarejestrowanych przez nią imigrantów, zwrócił się do niej telefonicznie, z prośbą o pomoc w rozszyfrowaniu kandydatów z jego okręgu, szybko znalazła na to sposób. Chciał głosować na daną osobę, a nie wiedział czy może w swoim punkcie wyborczym, nie wiedział również o jakie stanowisko ten kandydat się ubiega. Z pomocą internetu taką informację można szybko zweryfikować. Monika czuła ogromną satysfakcję wiedząc, że jej praca nie poszła na marne, że pomogła choć jednej osobie w podjęciu decyzji o uczestnictwie w życiu politycznym. Być może ta interakcja z ludźmi, to krzewienie świadomości obywatelskiej na własnym, zaadoptowanym ale już jak własnym, podwórku, daje jej energię, aby wstać o trzeciej rano i przez cały dzień pukać do drzwi, agitować, zachęcać.
Przed otwarciem punktów wyborczych rozwieszała ulotki na drzwiach przypominające o wyborach. Jej okręg wyborczy miał numer 39, a ulice przypisane tylko dla niej to dwa bloki na wschód od Pulaski i cztery na północ od Montrose. O szóstej rano okazało się, że punkt wyborczy nie jest jeszcze gotowy na przyjęcie pierwszych elektorów. Zresztą nie tylko ten. W całym mieście głównym problemem okazały się komputery przyjmujące karty do głosowania. A to się zawieszały, a to brakowało im odpowiedniego oprogramowania.
Machina wyborcza w końcu jednak ruszyła. Od tej chwili Monika będzie pukać do drzwi domów w przypisanej jej okolicy i pytać ludzi czy poszli już głosować. Im później w ciągu dnia, tym pozytywnych odpowiedzi na jej pytanie będzie więcej. Zresztą ludzie w ogóle byli pozytywnie nastawieni. Nikogo na przykład nie dziwił jej akcent. Nikt nie pytał po co to robi. Nikt nie przepędzał spod drzwi.
Wieczorem Monika, choć zmęczona, jest coraz bardziej podekscytowana. Chce wiedzieć kto wygrywa, kto zdobył ile punktów, jakie są sondaże. O godzinie siódmej, po zamknięciu punktów wyborczych, chce jeszcze jechać do sztabów wyborczych swoich ulubionych kandydatów, zobaczyć jak się cieszą bądź martwią wynikami. No i oczywiście czeka ją jeszcze zabawa. Po tak pracowitym dniu należy się chwila relaksu. W siedzibach organizacji, w których jest wolontariuszką, odbywają się imprezy wieńczące ten ważny dzień.
Warto na koniec wspomnieć, że Monika Starczuk nie może sama głosować, nie jest jeszcze obywatelem Stanów Zjednoczonych. Można się tylko domyślać jej poczynań, kiedy nim zostanie, bądź co bądź Arnold Schwarzenegger też jest imigrantem.
Iza Głuszak