Mroźny, słoneczny dzień w parku Granta. Przyszłam, żeby zobaczyć, jak "Agora" wygląda w śniegu. Z daleka sylwetki potężnych postaci wydają się bardziej skulone - jak pokryte białymi płatami zmarznięte drzewa. Światło wydobywa rdzawe tony żeliwnych figur i wyraźniej widać modelunek faktur. Pomiędzy bezgłowymi kolosami ślizgają się dzieci w kolorowych czapeczkach. Dorośli zadzierają głowy, przyglądają się, robią zdjęcia, próbują może odczytać sens dzieła, którego stają się częścią.
Odsłonięta 16 listopada instalacja wybitnej polskiej artystki Magdaleny Abakanowicz żyje już własnym życiem. Fascynuje, intryguje, wzbudza emocje i kontrowersje. Podobnie jak niegdyś rzeźba Pabla Picassa, która dziś jest ikoną miasta.
Kontrowersje i oczarowania
Paradoksalnie, najwięcej wątpliwości pojawiło się, zanim jeszcze praca stanęła w Chicago. Niektórzy chicagowianie obawiali się, że będzie wyglądała ponuro i przygnębiająco, i choć nie kwestionowali samego dzieła, z niechęcią przyjęli projekt umiejscowienia go w hołubionym parku. Obecnie, kiedy wiele osób mogło już rzeźby na własne oczy obejrzeć, zmieniło się nastawienie.
- Wyobrażałam sobie jakieś straszydła z żelaza - mówi mijana starsza kobieta. - Nic podobnego! Figury są eleganckie, kunsztownie wyrzeźbione, świetnie wkomponowane w okoliczny pejzaż i architekturę miasta. No i bardzo "fotogeniczne". Już teraz spacerowicze przychodzą, żeby sobie z nimi zrobić zdjęcie. Zapewne w lecie gromadzić się tu będą turyści.
- Piękne dzieło - dzielili się swoimi odczuciami inni odbiorcy. - Może jest trochę niesamowite, ale kto powiedział, że sztuka ma działać jak balsam. "Agora" przedstawia tłum, a tłum ma zawsze w sobie coś przerażającego, nawet kiedy działa w słusznej sprawie. Wyrosła tu przestrzeń do kontemplacji. Te "puste" formy można wypełnić własną wyobraźnią, własnymi myślami. Cieszymy się, że w Chicago stanęła ta kompozycja. Nie możemy się już doczekać, kiedy będziemy ją mogli pokazać znajomym z Kalifornii.
"Agorę" przychylnie powitały także chicagowskie media. Alan Artner, krytyk sztuki "Chicago Tribune", nazwał kompozycję ważnym, "prowokującym osiągnięciem". Sprawiła ona - pisał w swojej recenzji - że południowy kraniec parku Granta przy zbiegu Michigan Avenue i Roosevelt Road zamienił się w miejsce kontemplacji ludzkiej kondycji". Krytyk dodał jednak również, iż w sensie formalnym, nie jest ona tak nowatorska, jak słynne prace abstrakcyjne autorki z lat 60. i 70., "które zrewolucjonizowały pojęcie tkaniny artystycznej". To właśnie "abakany" - olbrzymie tkaniny o cechach rzeźbiarskich i architektonicznych - przyniosły polskiej artystce światową sławę.
Zastygli w wiecznym kroczeniu
Od początku lat 70. Magdalena Abakanowicz tworzy cykle prac przedstawiających zwielokrotnioną figurę ludzką, które wykonywane są z materiałów organicznych, a także odlewane w brązie, żeliwie i innych metalach. W pracach tych artystka wciąż na nowo powraca do dwóch genialnych motywów swojej twórczości - "tłumu" i "przestrzeni do kontemplacji".
"Agora" jest jedną z jej największych monumentalnych kompozycji rzeźbiarskich. Tworzy ją 106 odlanych w żeliwie figur bez głów i rąk ustawionych na powierzchni kilku akrów. Z oddali wyglądają prawie identyczne. Są tej samej wysokości - około trzech metrów i ważą ponad pół tony każda. Wszystkie z tyłu wyżłobione, niczym puste formy. Stoją jak drzewa, w mniejszych i większych grupach, a kilka oddzielnie, samotnie. Zwrócone w różnych kierunkach, z wyciągniętymi do przodu ogromnymi stopami, wydają się zastygłe w wiecznym kroczeniu lub w rytualnym tańcu. Sprawiają wrażenie ruchu , a jednocześnie ich ciężar i przymocowanie do betonowego podłoża czyni ich wysiłek absurdalny.
Anonimowe, androgyniczne postaci, bez właściwości. Podobieństwo jednakże jest pozorne, gdyż każda ma zindywidualizowane, ręcznie modelowane potężne torsy i stopy. Faktura form wygląda jak pomarszczona, pofałdowana ludzka skóra, pod którą widoczne są nabrzmiałe krwią żyły, mięśnie. Przypomina korę drzewa czy strąki suchej fasoli. A może "próżnych, wydrążonych ludzi" z wiersza T.S. Eliota.
"Moje tłumy są nie tylko bezgłowe, są bezcielesne. Są jak zeschła kora opadła z drzewa, jak całun mumii, który zachował odbicie sylwetki, są negatywami objętości. Jest w tych tłumach tajemnica gąszczu, może leśnego, może każdego stada" - mówiła artystka w jednym z wywiadów.
Mity i tajemnica
"Agora" w starożytnej Grecji oznaczała rynek, miejsce zgromadzenia. Stała instalacja o tej nazwie w centrum wielkiego miasta to koncept sam w sobie. Można w niej odczytać również nawiązanie do klasycystycznej tradycji w architekturze i sztuce Chicago. Ale skojarzenia z antykiem, ze źródłami zachodniej cywilizacji, sięgają jeszcze głębiej. Figury przypominają mitologicznych wojowników, gigantów okaleczonych, perypatetyków wydeptujących w nieskończoność filozoficzne ścieżki.
Pierwsze skojarzenie nasuwa się jednak z tłumem. Anonimowym, bezmyślnym, zautomatyzowanym. Może to być - jak pisał Le Bon - tłum zbrodniczy i tłum bohaterski. Tłum z armatami i tłum z krzyżami. Tłum oddziałów ZOMO na ulicach polskich miast 25 lat temu i tłum "Solidarności". I jeszcze wiele innych "tłumów" przewija się przed oczami. A może to tłum zwyczajnych mieszkańców wielkiego miasta w biznesowych czy roboczych uniformach, ludzie spieszący rano do pracy...
Kilka figur stoi w oddali, poza grupkami. Samotnicy, indywidualiści, outsiderzy? Jednostki, które znalazły się na marginesie czy też wybiły się na niezależność? Przyglądając się im, zastanawiamy się jednocześnie - a my, kim my jesteśmy? Gdzie jest nasze miejsce? Dokąd zmierzamy?
Duch Chicago
"Agora" została zainstalowana na południowym krańcu parku Granta, w miejscu, które dla milionów imigrantów - także dla Polaków - stanowiło bramę wjazdową do miasta. I ten historyczny "marsz" znalazł w niej także swoje odzwierciedlenie. Ale nie tylko dlatego praca kojarzy się z Chicago. Można w niej odnaleźć siłę i rdzawy koloryt, elegancję i poezję tego miasta.
Kompozycja wniosła także dramatyczny element do pejzażu śródmieścia. Poprzez figury kolosów otwiera się nowy widok na panoramę miasta, na nadbrzeże z widoczną stąd sylwetką gmachu Muzeum Fielda, na północną stronę ulicy Michigan wyrzeźbioną bryłami wieżowców.
Polska rzeźba
Magdalena Abakanowicz jest artystką dobrze znaną w Wietrznym Mieście. Pierwsza amerykańska retrospektywna wystawa jej twórczości miała miejsce w roku 1982 właśnie w tutejszym Muzeum Sztuki Nowoczesnej. W roku 2001 podczas wielkiej wystawy współczesnej sztuki polskiej w Chicagowskim Centrum Kulturalnym prezentowała swą kompozycję rzeźbiarską "95 figur z tłumu tysiąca dziewięćdziesięciu pięciu figur". A w roku następnym otrzymała honorowy doktorat z Instytutu Sztuki.
"Agora", której koszt wykonania szacowany jest na 10 mln dolarów, stanowi dar autorki i rządu polskiego. W uroczystości odsłonięcia oprócz artystki wziął udział minister kultury i dziedzictwa polskiego Michał Ujazdowski. W Chicago praca mogła stanąć dzięki fundatorom, wielu polskiego pochodzenia, których nazwiska widnieją na wmurowanych w płytę cegiełkach.
Już dziś "Agora" zwana jest przez niektórych "polską rzeźbą". - Kiedy chodziłam między figurami i słyszałam słowa uznania i zachwytu, to mi się jakoś ciepło zrobiło na sercu. Czułam dumę, że ja też jestem Polką - mówiła młoda dziewczyna z amerykańskim akcentem. - Może teraz jeszcze nie w pełni to doceniamy, ale symbolizowana przez "Agorę" nasza stała obecność w tym miejscu znaczy więcej niż wszystkie polonijne parady i pikniki z folklorem. To jedna z mądrzejszych inicjatyw polskich władz.
Podążając ulicą Michigan w kierunku północnym, przeszłam obok przystrojonych świątecznie "lwów" strzegących wejścia do Instytutu Sztuki i przystanęłam na chwilę w parku Milenijnym. Na lodowisku wesoły gwar łyżwiarzy, przed "fasolką" Anisha Kapoora rozentuzjazmowane tłumy, w oddali połyskują w słońcu stalowe wstążki muszli Franka Gehry"ego. Inna rzeczywistość, inne doznania. Tu wizyjne obrazy, radość, optymizm. Tam cisza, kontemplacja, tajemnica. W parku Milenijnym można odlecieć, uciec od siebie. "Agora" prowadzić może przez piekło, ale pomaga siebie odnaleźć.
Danuta Peszyńska