Nie składam noworocznych przyrzeczeń i z reguły nie planuję niczego poza zakupami spożywczymi. Codzienność napada mnie zwykle jak zbir przechodnia w ciemnej ulicy. Za pan brat żyję natomiast z fikcją, literaturą i sentymentami. Uczciwie przyznaję się do tego, że notorycznie nadużywam czasu przeszłego. Ale uważam to za problem natury gramatycznej.
Kilkanaście godzin przed upływem starego roku, leżąc na kanapie pod wpływem środków przeciwbólowych, oglądałam leniwie "Broken Flowers" Jarmuscha. I jak jego główny bohater kontemplowałam swoją degrengoladę. Bo moja osobista teraźniejszość nie przedstawiała się najlepiej. Pooperacyjnie opuchnięta nie miałam w najbliższych planach jakichkolwiek sylwestrowych ekscesów. Ani na nie ochoty. Noworoczne makeover wymagało przeciągającej się rehabilitacji i pigułek na nadciśnienie. A ponadto zera alkoholu i kawy. To drugie zwłaszcza było dla mnie rzeczą niewyobrażalną.
Z rozmemłania wyrwała mnie niespodziewanie konkluzja bohatera filmu, który stoicko stwierdził, że "Przeszłość minęła. Przyszłości nie znamy. Jedyne co mamy, to teraźniejszość." No, może bez przesady, pomyślałam. Tak źle chyba nie jest. I dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego, że mówił on właśnie do mnie.
Rewelacje Jarmuscha były dla mnie zaskakująco odkrywcze. Podobnie jak jego przekonanie, że indywidualny los jest w większym stopniu wypadkową emocjonalności i przypadku niż logicznych i racjonalnych działań człowieka. Że absolutnie nieprzewidywalne, jakkolwiek najważniejsze w życiu są relacje z drugim, niekiedy zupełnie przypadkowo napotykanym na drodze człowiekiem:, któremu możemy kupić kanapkę albo dać w zęby. A wybór opcji niekoniecznie od nas zależy.
Wbrew pozorom, przypadkowość nie gwarantuje przepustki od odpowiedzialności. Wręcz przeciwnie. Bez względu na to jak niedorzeczna się nam wydaje, teraźniejszość, jak nachalny sąsiad, prowokuje nas do działania, niekiedy wbrew naszej woli. Bez względu na to czy jest to wyskakujące jak zając z kapelusza dziecko, które pojawia się w naszym życiu po kilkunastu latach, czy podpisanie listu o współpracy z komuną, czy też jakiekolwiek inne zatajone wcześniej kłamstwo, teraźniejszość jest jedyną istniejącą dla nas rzeczywistością wartościowaną moralnie. I jedyną, której bieg można zawrócić. Jeśli mamy ochotę i energię, by ją zmienić.
A mnie się już nie chce. Znudziły mnie już konfrontacje z samą sobą. Nowy Rok przywitałam w oparach lekkiego absurdu. Na ekranie telewizora majaczył intrygująco, jak to w obrazach Jarmuscha, noworoczny znak zapytania.
ez