Czy tancerz to artysta czy po prostu bardziej wygimnastykowana jednostka? Czy taniec to sport czy dar bogów? Czy nasza egzystencja i samopoczucie zależy od odrobiny ruchu? Wszystko wskazuje na to, że tak. Lepiej czujemy się i lepiej wyglądamy właśnie wtedy, kiedy nasze ciało się rusza.
Dlaczego tańczymy? Można pewnie powiedzieć, że taniec jako sztuka należy do dziedziny życia nazwanej kulturą, lecz jak wtedy nazwać taniec, który jest żywiołem, opętaniem, instynktem, czystą atawistyczną naturą?
Czy aby dobrze, profesjonalnie tańczyć trzeba być utalentowanym, czy wystarczy ciężka praca? Pewnie, jak w każdej innej dziedzinie życia, jest to kombinacja tych dwóch czynników.
Czy może taniec to magia? Często odbieramy ten gatunek sztuki jako coś efemerycznego. Taniec można nazwać poezją ciała, a i poezja często oddaje mu hołd.
Federico Garcia Lorka tak pisał o bliskim mu flamenco: "Głębsze niż wszystkie studnie i morza otaczające świat. Gorętsze niż mury arabskich zamków nagrzanych w palącym słońcu Andaluzji. Piękne, zmysłowe, mistyczne i tajemnicze. Przeszywające jak szpada wbita w kark byka. Dźwięk gitary, krzyk muezzina, żyda i cygana rozcinający krajobraz na pół. Rytualny taniec ognia i wody, pełen dumy i dzikości wyrażający szaleństwo i pragnienie. Flamenco..." Tak, flamenco to nie tylko taniec, to poezja, instytucja czy wręcz religia. Pod koniec stycznia w Chicago rozpoczyna się kolejny już festiwal flamenco.
Taniec przemawia do naszych zmysłów, lecz potrafi również porywać masy. Tańce rytualne, wojenne, religijne nie są tym samym, co pląsy w dyskotece. Dziś nawet tak zwane tańce towarzyskie potrafią manipulować milionami. Któż z nas, choć raz nie obejrzał programu "Taniec z gwiazdami" czy "Dancing with the Stars"?
Moja koleżanka Sandra Adrian nie mogła się doczekać kolejnych odcinków. Oceniała uczestników z punktu widzenia profesjonalistki. Właściwie to wolałaby, żeby nikt nie odpadał a wszyscy tańczyli do ostatniego odcinka, spierali się z własnym wysiłkiem, ulepszali swoje niedawno nabyte umiejętności taneczne.
Sandra poza tańcem świata nie widzi. Poświęciła swojej pasji życie prywatne, pracę a nawet przyszłe świadczenia emerytalne. Ślepo wierzyła, czuła, że musi tańczyć.
Tancerka przyznaje, że tańczyć nie jest łatwo. Sama skończyła szkołę baletową, by później szkolić się w stylach jazz, flamenco i tango. Tańczyła w Oak Park Civic Balet, w Lyric Opera of Chicago i w "Dziadku do orzechów" na scenie Arie Crown Theater.
Teraz uczy baletu dla początkujących w Old Town School of Folk Music. Prowadzi klasy dla dzieci i dla dorosłych. Mówi, że dorośli przychodzą głównie z nudy, chcą coś zrobić z wolnym czasem, spotkać nowych ludzi. Szkoła tańca to świetna alternatywa dla singli, dla ludzi samotnych albo po prostu dla tych, dla których głośny bar czy klub nie są odpowiednią formą rozrywki.
Sandra jest przekonana, że taniec może być formą terapii. Miała w swojej grupie starszego mężczyznę chorującego na raka. Właściwie lekarze przeciwni byli jego uczestnictwu w zajęciach do momentu, kiedy jego stan zdrowia zaczął się poprawiać. Mężczyzna żył tańcem, sam wymyślał kroki i figury, próbował łączyć style, był przy tym zupełnym amatorem. On po prostu miał taniec w sobie.
Z dorosłymi początkującymi tancerzami raczej nie można wiązać nadziei na profesjonalne osiągnięcia. Co innego z dziećmi. Od czasu do czasu na zajęcia trafia cudowne dziecko, które instynktownie czuje muzykę, jego ruchy są pełne gracji, bezwiednie układa stopy tak, jakby było szkolone od dawna. Wtedy wszystko zależy od rodziców. W ich mocy pozostaje czuwanie nad talentem pociechy, posłanie do odpowiedniej szkoły, no i oczywiście opłacenie jej, a nie są to małe pieniądze.
Taniec dla niektórych dzieci, często tych lekko upośledzonych, autystycznych, może stać się idealna formą ekspresji, niszą, w której potrafią się odnaleźć, sposobem na skupienie się, odnalezienie w świecie.
Sandra przetańczyła swoje młode lata, dwudzieste i trzydzieste. Nie ma męża ani dzieci, bo nie myślała o tym, kiedy był na to czas. Na pewno nie żałuje tego wyboru.
Pracowała, a po pracy biegła na trening. Aby jednak móc ćwiczyć dwa razy dziennie po dwie godziny zrezygnowała z dobrze płatnej pracy na cały etat, która oferowała jej wszystkie świadczenia i spokojną przyszłość z emeryturą.
Nie liczyły się dla niej sukcesy, nie łaknęła sławy. Po prostu chciała tańczyć i czuć to, co czuła kiedy idealnie, w jej przekonaniu, wykonała wyćwiczony układ. Dla tego wrażenia warto było poświęcić wszystko.
Lata mijały. Życie tancerza jest kruche jak życie motyla. Przychodzi taki czas, że trzeba przestać tańczyć, przynajmniej profesjonalnie. Nie pozwalają na to zbolałe stawy, powykręcane palce u stóp, czy złamane żebra. Ciężko jest odzwyczaić ciało od wieloletniej treningowej rutyny. Brakuje codziennych zajęć, blichtru strojów, występów przed publicznością. To tak, jakby narkomana pozbawić jego narkotyku, bo taniec uzależnia. Kiedy Sandra słyszy jakąkolwiek muzykę jej ciało instynktownie jej się poddaje. Wydaje się, że robiąc wszystko inne, cały czas tańczy. Taniec całkowicie wziął kontrolę nad jej życiem.
Iza Głuszak