----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

09 kwietnia 2007

Udostępnij znajomym:

Trwa pobieranie wersji audio...

Najpiękniejsza nawet kobieta, która kiedykolwiek itniała na świecie, nie miała więcej portretów niż Vollard. Malowali go i rysowali Cezanne, Renior, Bonnard, Forain, prawie wszyscy - napisał kiedyś Picasso. - Ale kubistyczny portret, który ja mu wykonałem, jest z nich wszystkich najlepszy. Wizerunek ten w lapidarnej formie ujmuje złożoność osobowości modela. Cezanne cenił jego uczciwość i lojalność. Gauguin widział w nim manipulatora i wyzyskiwacza. Matisse nazywał go wręcz złodziejem. Vollard był zapewne każdym z nich po trosze, ale to on zapewniał artystom środki do przetrwania i przede wszystkim przyczynił się do tego, że ich prace mogły zaistnieć.

Obecnie postać genialnego marszanda, kolekcjonera i wydawcy oraz promowaną przez niego sztukę przedstawia wystawa "Cezanne to Picasso: Ambroise Vollard, Patron of the Avant-Garde", która pokazywana jest w Instytucie Sztuki do 12 maja.

Wystawa jest rewelacyjna zarówno ze względu na zestaw zgromadzonych około 250 prac - wśród których są również dzieła Van Gogha, Gauguina, Bonnarda, Matisse"a, Odilona Redona - jak samą piękną i przemyślaną instalację, która pozwala prześledzić dzieje francuskiej awangardy. A także przyjrzeć się postaci Vollarda, bez którego to całe wydarzenie nie mogłoby zaistnieć. Nigdy pewnie byśmy tych dzieł nie zobaczyli razem, gdyby nie to, że połączyła je osoba marszanda, który je wystawiał w swojej galerii, handlował nimi i kolekcjonował. Ciekawych informacji dostarczają teksty zamieszczone na ścianach, z których można się dowiedzieć, jak układały się jego relacje z artystami, za ile kupował i sprzedawał ich prace, jakie były późniejsze losy niektórych dzieł.

Ambroise Vollard urodził się w Saint-Denis, stolicy wyspy Reunion na Oceanie Indyjskim. W wieku 21 lat przyjechał do Paryża, aby studiować podobnie jak jego ojciec prawo. Niebawem jednak po ukończeniu uniwersytetu porzucił karierę prawniczą i zaczął handlować obrazami - najpierw w jadalni małego mieszkania, a potem we własnej galerii. Kiedy w 1894 roku zorganizował wystawę rysunków i nieukończonych obrazów Edouarda Maneta, zainteresowali się nim impresjoniści, a Auguste Renoir i Edgar Degas zostali jego pierwszymi doradcami. Wystawiał wielu uznanych już artystów, ale sławę - i co ciekawe fortunę - zdobył jako promotor awangardy. Galeria Vollarda przy Laffitte 6 promieniowała na cały Paryż. Na obiady w słynnej piwnicy tej galerii i w jego własnym domu przychodziła elita artystyczna Paryża. Atmosferę tych wystawnych biesiad, którym przewodził znany z poczucia humoru gospodarz, utrwalił Bonnard w obrazie "Obiad u Vollarda".

Wystawa rozpoczyna się od dzieł Vincentego van Gogha, któremu Vollard w 1896 roku urządził pierwszą retrospektywę. Twórca "Słoneczników", wciąż jeszcze niezrozumiały i pomijany w oficjalnym obiegu sztuki, przemawiał tylko do nielicznych. Nawet pokazana wtedy "Gwiaździsta noc", dziś jeden z najbardziej znanych obrazów świata, nie wzbudziła chyba większego zainteresowania, gdyż nikt nie chciał jej kupić. Wystawa ta, choć zakończyła się fiaskiem finansowym, zyskała Vollardowi sympatię i uznanie środowiska, zwłaszcza artystów młodych i niepokornych, którzy zaczęli się skupiać wokół jego galerii. Warto zwrócić uwagę na trzy paryskie pejzaże Van Gogha, które zgodnie z zamysłem twórcy, po raz pierwszy od tamtej pamiętnej wystawy, zostały znów połączone w tryptyk.

Największym odkryciem Vollarda i podstawą jego sukcesu był Paul Cezanne. Marszand wspominał, że kiedy po raz pierwszy zobaczył jego obraz w witrynie sklepu z przyborami malarskimi Tanguyego, doznał szoku. Samotnik z Aix nie pokazywał swoich prac w Paryżu od ponad 20 lat, a w tym czasie w jego stylu zaszły ważne zmiany. Nikt dotychczas tak nie malował! Wystawa, którą zorganizował mu Vollard w 1895 roku wywołała prawdziwą burzę, ale artysta wyszedł z niej zwycięsko. Triumfował też marszand, którego Cezanne uczynił człowiekiem sławnym i bogatym. Teraz zgromadzone w jednej galerii obrazy, takie jak "Palacz fajki", "Chłopiec w czerwonej kamizelce", martwe natury z jabłkami i cebulami, pejzaże oraz różne wariacje "Kąpiących się" pozwalają przeżyć na nowo "odkrycie" sprzed ponad stu lat.

Prace te od początku mocno oddziałały na współczesnych, a potem powoływały się na nie kolejne generacje artystów, którzy uważali się za dłużników Cezanna"a. W roku 1889 Matisse, wówczas przebijający się z trudem artysta, nabył w galerii Vollarda obraz "Trzy kąpiące się", z którym nie rozstawał się przez lata.

Przygotowując wystawę, Vollard zakupił setki obrazów z pracowni Cezanne"a płacąc mu grosze w porównaniu z tym, co potem na nich zarobił. Jednak artystę ten układ satysfakcjonował i zawsze był zadowolony ze współpracy z marszandem.

Zupełnie inaczej układały się relacje Vollarda z Paulem Gauguinem. Poznali się w 1893 roku, kiedy artysta powrócił z Tahiti do Paryża. Następnego roku marszand wystawił w swojej galerii kilka prac Gauguina, m.in. symboliczną kompozycję "Zielony Chrystus". Decydując się na ten pokaz, działał wbrew gustom publiczności przyzwyczajonej do naturalistycznych pejzaży artysty. Jednak wybór ten nie zadawal Gauguina, któremu zależało przede wszystkim na promocji obrazów z Tahiti. Przywiózł wówczas m.in. płótno "Manao Tupapao", czyli "Duch zmarłych czuwa", które uznawał za swoje najważniejsze osiągnięcie z tego okresu. Ten niesamowity akt kobiecy, oddziałujący zarówno erotyką, jak i symboliką, pokazany został również w Instytucie Sztuki.

Cymesem obecnej wystawy jest prezentowane po raz pierwszy w Chicago arcydzieło Gauguina "Skąd przychodzimy? Kim jesteśmy? Dokąd zmierzamy?", wypożyczone z Muzeum Sztuk Pięknych w Bostonie. To monumentalne płótno - "malarska metafora podstawowych pytań filozoficznych" - stanowiło główną atrakcję wystawy z 1898 roku, na której Vollard zgromadził najnowsze prace jego twórcy. Marszand nie zakupił wówczas płótna, ponieważ cena, jaką wyznaczył artysta wydawała mu się zbyt wygórowana.

Gauguin nie wierzył marszandom, gdyż uważał, że kilkakrotnie wcześniej go oszukali. Przed powtórnym wyjazdem na Tahiti zostawił wszystkie płótna u znajomych, licząc że później je sprzeda. W rezultacie większość z nich wcześniej czy później trafiła w ręce Vollarda, co nie podobało się oczywiście artyście. Wiele zadrażnień wynikało z podpisanej przez nich kontrowersyjnej umowy, na mocy której Gauguin otrzymywał miesięczne pobory w wysokości 300 franków plus 200 franków za każdy obraz, w zamian za co zobowiązany był dostarczyć marszandowi około 25 prac rocznie. Płótno "Trzy Tahitanki" z 1889 roku, które przyjechało teraz z Ermitrażu, znajdowało się w grupie pierwszych dziesięciu prac wysłanych Vollardowi z Tahiti. Z tekstu pod obrazem dowiadujemy się, że marszand sprzedał je dwukrotnie - najpierw w 1904 roku, a następnie kilka lat potem rosyjskiemu kolekcjonerowi za 10 tysięcy franków, czyli za sumę 50 razy wyższą od tej, którą zapłacił artyście dziesięć lat wcześniej.

Vollard bardzo interesował się sztuką Bonnarda, Maurice Denisa, Edouard Vuillarda i innych nabistów, których prace - malarstwo, grafika, ceramika i rzeźby - wypełniają kolejne sale. Bliskie relacje łączyły go także z fowistami, czyli "Dzikimi bestiami". Kupował obrazy Maurice"a de Vlaminicka i Andre Deraina, którego seria londyńskich pejzaży powstała dzięki jego zachętom i pomocy finansowej. Oddzielna historia związana jest ze znakomitymi ciemnymi, onirycznymi rysunkami węglem Odilona Redona. Vollard kupił od niego około sto rysunków, z czego sprzedał tylko znikomą liczbę, natomiast większość ich przechowywał w swojej kolekcji do końca życia. Można więc przypuszczać, że kupując sztukę sugerował się nie tylko zmysłem handlowym, ale również własnym gustem. To on też zainspirował Redona do wprowadzenia do swoich rysunków koloru.

W 1901 roku Vollard zorganizował pierwszą paryską wystawę 19-letniego Pabla Picassa, który rok wcześniej przybył nad Sekwanę. Twórczość młodego artysty rozwijała się wówczas pod wpływem współczesnego malarstwa francuskiego, zwłaszcza Toulousa Lautreca, lecz przebijał już w niej jego własny pazur. Wiele obrazów zostało sprzedanych, ale marszand nie podpisał z artystą stałego kontraktu, a jego płótna zaczął kupować dopiero kilka lat później. Teraz zebrane razem stanowią mały przegląd twórczości artysty - od prac najwcześniejszych, przez tzw. okres niebieski, reprezentowany m.in. "Starym gitarzystą" po grupę grafik, które zamówił u niego marszand w 1927 roku.

Działalność Vollarda skupiała się głównie na malarstwie, ale zajmował się również odlewami rzeźb i ceramiką. Dzięki jego inicjatywie powstały piękne wazony i talerze zdobione wzorami Matisse"a, Deraina, Mary Cassat i innych artystów. Za najważniejsze jednak swoje dokonanie uznawał publikacje ilustrowanych książek. Od 1900 roku do końca życia wydał własnym nakładem około 30 pozycji z oryginalnymi rysunkami i grafikami m.in. Bonnarda, Odilon Redona, Degasa, Picassa i Rouaulta, któremu nawet urządził pracownię we własnym domu. Dziś te książki uznawane są przez bibliofilów za białe kruki.

Vollard znany był z pasji do sztuki i żyłki biznesowej. Mówiono o nim, że miał wyjątkowego "nosa" do sztuki. Zdarzało się jednak, że zawodził go instynkt. Jednym z największych malarzy, na których talencie się nie rozpoznał, był Henri Matisse. Wiadomo także, że wystawiał w swojej galerii prace wielu artystów, o których dziś już nikt nie pamięta. Ale te niedoskonałości czynią jego postać jeszcze bardziej ludzką.

Wystawa nie byłaby kompletna, gdyby nie portrety Vollarda. Oprócz wspomnianego na początku kubistycznego obrazu Picassa, można zobaczyć kilkanaście innych jego wizerunków uwiecznionych przez wielkich artystów. Ukazują one potężnego mężczyznę o poważnej, posępnej zazwyczaj twarzy, po której błąka się niekiedy dziecinny uśmiech. Marszand odznaczał się skłonnością do natychmiastowego zasypiania i drzemania nawet podczas pertraktacji z klientami. Zapadał w sen także w czasie niekończących się sesji do portretu Cezanne"a. Kiedy malował go Bonnard, nie zasnął tylko dlatego że - jak potem wspominał - trzymał na kolanach swojego małego kotka, który też nazywał się Ambroise. Na portrecie Renoira z 1917 roku widnieje w stroju torreadora. Pewny siebie, odważny, władczy. Mistrz musiał dobrze znać jego osobowość, przyjaźnili się przecież od lat. Jedno z ich spotkań dokumentuje krótki film, który też można obejrzeć na wystawie.

Na wielu portretach widzimy Vollarda we własnej galerii, w otoczeniu obrazów. Teraz też jest obecny - właśnie przez te portrety - wśród prac, które z różnych powodów były mu bliskie.

Danuta Peszyńska

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor