Napadało śniegu po kolana i ciągle pada. Jeszcze dwadzieścia lat temu niezmiernie by mnie ten fakt ucieszył, ba, jeszcze pewnie przed dekadą lepiłabym bałwany, jakby nie dość ich było na świecie. Jednocześnie, tak pewnie całkiem przypadkowo, jako dodatkowy bonus do tej białej, mokrej obfitości, temperatura spadła do poziomu przeze mnie nieprzyswajalnego. Zimno i ciemno, szaro-buro i smutno. Dlaczego natura nie była na tyle hojna i nie obdarowała nas, tak jak wiele innych ssaków, zdolnością do hibernacji?
Nie chce mi się z domu wychodzić, sypiam po dwanaście godzin na dobę, zajadam się czekoladą i tłustymi serami. Dietę trafił szlag, życie towarzyskie ledwie zipie. Oj, byle do wiosny! Tak, należę do osób, które silnie odczuwają brak słońca w porze zimowej.
Dopadła mnie depresja sezonowa, czyli inaczej, z angielska mówiąc seasonal affective disorder - SAD. Jestem trochę sad, trochę w kolorze blue. Jako zagorzała wielbicielka Woody Allena poważnie zastanawiam się nad psychoterapią.
Tymczasem wnikliwie sprawdzam, czym jest ta choroba, do niedawna lekceważona przez lekarzy, rozpoznawalna dopiero od lat 80-tych, a przecież bardzo poważna i uciążliwa dla wielu z nas.
Depresja sezonowa (zimowa, choć istnieje również letnia) jest prawdopodobnie wywoływana brakiem światła słonecznego we wczesnych godzinach rannych, co powoduje zakłócenie cyklu snu i rytmu wydzielania hormonów. Ulega zmianie stężenie substancji chemicznych w mózgu, na przykład serotoniny, która jest odpowiedzialna za kontrolę nastroju. Stąd pewnie ogromny apetyt na czekoladę, która, z powodu zawartości magnezu, podwyższa poziom tego neuroprzekaźnika. Zwiększony apetyt to jedna, że się tak wyrażę, z przyjemniejszych dolegliwości. Inne, znacznie bardziej uprzykrzające życie to stałe uczucie smutku, niepokoju, lęku czy strachu, często nieuzasadnione. Trudność w skupieniu uwagi, a przy tym drażliwość, skłonność do szybkiego wpadania w gniew.
Przeciwieństwo hedonizmu, anhedonia, czyli niemożność przeżywania drobnych radości, czerpania przyjemności z czynności dnia codziennego, a wręcz unikanie przyjemnych sytuacji w naszym życiu. Brak motywacji i sił do działania, utrata zainteresowań, zobojętnienie, poczucie beznadziejności, bezradności, ataki płaczu z byle powodu. Od samego wymieniania objawów choroby można wpaść w depresję.
Dlaczego natura, dlaczego nasz biologiczny zegar robią nam tak przykrą niespodziankę, każdego roku o tej samej porze? Bo właśnie, żeby rozpoznanie depresji sezonowej uznać za zasadne, objawy muszę występować każdego lub prawie każdego dnia, przez co najmniej dwa tygodnie oraz muszą nawracać co najmniej przez dwa sezony jesienno-zimowe. Nasilenie objawów ma charakter zmienny. Zwykle trwają one od 5 do 7 miesięcy. Tak jakbyśmy zapadli w zimowy sen, który okazał się koszmarem. Zresztą sen, a właściwie jego nadmiar to kolejny symptom zimowej depresji. Ospałość, trudności z przebudzeniem się rano i z wyczłapaniem z ciepłej pościeli. Ta ciepła pościel nie znaczy jednak, że mamy ochotę na amory. Silne osłabienie libido, które w tej sytuacji pewnie zamienia się w nadmierny apetyt, także do łóżka zabieramy ze sobą, zamiast partnera, pudełko pralinek, popcorn, batony no i oczywiście chipsy. A, często sięga się również po butelkę z czymś mocniejszym. Cho- ciaż życie towarzyskie w regresie, zawsze można pić do lustra.
Osobliwością psychoterapeutyczną jest fakt, że wszystkie rodzaje depresji występują częściej u kobiet niż u mężczyzn. Wśród cierpiących na depresję sezonową aż 80% stanowią właśnie kobiety. Proszę sobie wyobrazić dyskomfort spowodowany nasileniem objawów zespołu napięcia przedmenstruacyjnego!
Zmiany nastroju rozpoczynają się zwykle jesienią, nasilają zimą i ustępują wiosną lub latem. Rozpoznać objawy depresji sezonowej możemy u siebie sami, jednak warto uzyskać potwierdzenie diagnozy od lekarza specjalisty, jako że depresja może być sygnałem innej poważnej choroby (na przykład choroby Parkinsona, stwardnienia rozsianego, zaburzenia czynności tarczycy) lub może być również spowodowana niepożądanym działaniem leków przyjmowanych z różnych przyczyn.
A teraz najważniejsze! Na depresję sezonową jest sposób. Przynajmniej tak twierdzą fachowcy. Skoro powoduje ją niedobór światła, jego nadmiar z pewnością przyczyni się do zniwelowania uciążliwych objawów choroby. Fototerapia to główna metoda stosowana w leczeniu SAD. Najlepiej byłoby sobie kupić lampę, tak zwany light box.
Lampy te są dość drogie (ponad $250), ale podobno gwarantują świetne efekty. Wystarczy spędzić przed nimi godzinę, najlepiej z rana, przy śniadaniu bądź podczas czytania prasy, surfowania po necie. Również akupunktura sprawdza się w tego typu dolegliwościach. Psychoterapia jako forma rozmowy, wyżalenia się i nabrania dystansu do własnej osoby jest zawsze na miejscu. Jeśli już się objadamy, to dobrze by było jeść produkty bogate w witaminy z grupy B. I jeszcze spacery w słoneczne dni przed południem. To bardzo skuteczne i najtańsze remedium, które pewnie warto stosować nawet, jeśli nie dokucza nam podły nastrój. Ot, tak dla zdrowia ogólnego, które jak wiadomo jest szlachetne i nie warto go tracić. Byle do wiosny!
Iza Głuszak
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.