----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

09 maja 2007

Udostępnij znajomym:

Posłuchaj wersji audio:

00:00
00:00
Download

Globalizacja, choć napisano o niej i o jej ekonomicznych efektach wiele, zmusza nas, obywateli i mieszkańców USA, do weryfikacji obrazu, do którego od niepamiętnych czasów zdołaliśmy przywyknąć. Weryfikacja owa każe nam zadać pytanie: czy nie zaczynamy zostawać w tyle? Odnosi się to w równym stopniu do kondycji amerykańskich uniwersytetów kształcących m.in. przyszłych inżynierów i naukowców.

W ostatnich miesiącach odwiedziłem kilka uniwersytetów uczestnicząc w kilku sympozjach - jako słuchacz, bądź jako mówca. Stanowiło to okazję do spotkań z kadrą naukową, dzięki którym własne spostrzeżenia skonfrontować można z opinią pracujących tam profesorów.

Sygnały ostrzegawcze wysyłane są z wielu miejsc. Wielkie i mniejsze korporacje, stowarzyszenia naukowe i inżynieryjne organizacje zawodowe zdają się mówić jednym głosem: jeżeli nie podejmiemy odpowiednich kroków teraz, to przewaga w posiadaniu wiedzy, którą od lat cieszą się Stany Zjednoczone, może stać się historią, przeszłością, która za kilkanaście lat będzie jedynie wspomnieniem.

Wiedza, sposoby jej zdobywania i jej wykorzystanie są niezwykle trudne do zmierzenia, a publikowane na ten temat dane liczbowe łatwo jest podważyć. Czyż wiadomość, że Chiny wypuszczają ze swoich uczelni osiem razy więcej inżynierów niż uniwersytety amerykańskie, nie jest wiarygodna i zarazem alarmująca?

Trafiłem gdzieś na to porównanie w ubiegłym roku. Okazało się, że Chińczycy zaliczyli do tej grupy absolwentów dwuletnich szkół technicznych i mechaników samochodowych. Jeśli odrzucimy tych "niekompletnych" inżynierów, skorygowane proporcje wynoszą "dwa i pół". Jaką wagę ma ten współczynnik, nawet skorygowany, warto się zastanowić.

Termin "ekonomia wiedzy" pojawił się stosunkowo niedawno. Jeszcze 20 lat temu ekonomiści wierzyli, że tylko dwa czynniki, tj. kapitał i siła robocza kształtują strukturę bogactwa państwa, a wiedza - postrzegana jako pochodna technologii, jest takim czynnikiem dodatkowym oddziaływującym w niewielkim stopniu na ten proces.

Docenienie technologii stało się prawdziwym odkryciem, wnikliwie przedstawionym przez Davida Warsha w studium Knowledge and the Wealth of Nations (2006 r). Niestety, studium to jednocześnie zawężało rozumienie źródeł bogactwa.

Dużo wcześniej niż ekonomista Paul Romer opublikował swoje iście pionierskie badania dotyczące ekonomii wiedzy, socjologowie Daniel Bell i Peter Drucker zaproponowali znacznie szerszą koncepcję społeczeństwa wyposażonego w wiedzę. Tezą wyjściową ich badań było założenie, że techniczne i naukowe know-how jest tylko początkiem drogi prowadzącej do pomyślnego rozwoju, w mniejszym zaś stopniu realizacją dążeń społeczeństwa. Społeczeństwa potrzebują ludzi będących w stanie myśleć za nie, instytucji przygotowanych do adaptacji koniecznych zmian i struktur społecznych, które są otwarte i atrakcyjne dla innych w otaczającym nas świecie.

Korea Północna posiadła wystarczającą wiedzę do produkcji broni nuklearnej, pozostaje jednak krajem posiadającym tylko tę wiedzę.

Zajmijmy się teraz "producentami" wiedzy. Trzeba przyglądać się z uwagą uniwersytetom, swoistemu "przemysłowi wiedzy", kształcącemu przyszłych inżynierów i naukowców. Dotyczy to i Ameryki i każdego państwa z osobna. Wprawdzie wśród pięćdziesięciu najlepszych wyższych uczelni na świecie dwadzieścia miejsc zajmują szkoły amerykańskie, to ilość ich w czołówce światowej zmniejsza się. (Powyższe dotyczy uczelni wyższych oferujących programy nie tylko inżynierskie.)

Na tym tle słabo wypadają uczelnie polskie. Najwyżej notowany Uniwersytet Warszawski plasuje się na początku czwartej setki. W tejże setce mieszczą się jeszcze Uniwersytet Jagielloński i Politechnika Warszawska (źródło: The Times Higher Education Supplement, Oct. 28, 2005).

Pamiętajmy, że w USA mamy ponad dwa tysiące czteroletnich szkół wyższych typu college i uniwersytetów, w których studiuje ponad 17 milionów studentów (2006r.) Wiele z nich prezentuje poziom porównywalny z polskimi szkołami licealnymi czy technicznymi. Wiele uniwersytetów, także i amerykańskich, bardziej "produkuje" niż kształci, ilość wzięła górę nad jakością. Miejmy to na uwadze wysyłając dzieci na studia wyższe. Jeżeli nasze dzieci widzą swoją przyszłość w inżynierii, koniecznie sprawdźmy, czy oferowane przez wybrane uczelnie programy mają akredytacje ABET (Accreditation Board for Engineering and Technology). Taką akredytację ma obecnie 2700 programów oferowanych przez 550 uniwersytetów w USA. A pozostale 1,500? - mogą w ogóle nie mieć programów inżynierskich, bądź po prostu wypuszczają "inżynierów", z których niewielki będzie pożytek.

Dobre, renomowane uniwersytety mają się dobrze. Wysokie czesne pobierane za naukę, zapisy korporacyjne i darowizny bogatych absolwentów sprawiają, że fundusze dwudziestu najbogatszych amerykańskich uniwersytetów łącznie dają sumę $200 miliardów.

Liczba studentów rośnie, po tytuł bakałarza (bachelor degree) sięga coraz większa ich liczba słusznie uważając, że jest to konieczne minimum. Nadchodzą czasy, kiedy doktorat stanie się stopniem powszechnie wymaganym i nie ma się co temu dziwić. National Commission on the Future of Higher Education (sierpień 2006) podaje, że poziom zdobywanej w czasie studiów wiedzy drastycznie spada. Ten sam raport zamieszcza dane dostarczone przez National Assesment of Adult Literacy, z których wynika, że tylko 31% absolwentów amerykańskich uniwersytetów kwalifikuje się jako "prose literate", czyli radzi sobie ze zrozumieniem prostego tekstu gazetowego artykułu. Jako żywo przypomina to udział słuchaczy w antenowych dyskusjach prowadzonych w naszych polonijnych programach radiowych. Nieumiejętność przekazania najprostszej myśli, często nie na proponowany przez prowadzącego dyskusję temat. I ta maniera, ta ślepa wiara, że jak nieudolnie powtórzy się cztery razy, to w końcu wyjdzie udolnie.

Koszty wykształcenia rosną szybciej niż ceny złota i benzyny. W ostatnim dziesięcioleciu koszt czesnego wzrósł o 51% po odjęciu inflacji. Rośnie też zupełnie bez sensu ilość uniwersytetów. Ambicją każdego stanu jest otwarcie coraz to nowych uniwersytetów, a to Eastern lub Western, a to Southern lub Northern, że ograniczę się tylko do geografii. Elitarne stało się powszechne. Zapomniano, że uniwersytet to skomplikowany organizm, to tradycja, to kadra, to wreszcie cała otaczająca go przestrzeń. Administrowanie nim jest sprawą tak samo delikatną. Tymczasem wpisywanie haseł dyktowanych poprawnością polityczną dotyczących "diversity", czyli różnorodności etnicznej w tzw. "mission statement" każdego uniwersytetu jest w moim przekonaniu obłudnym nieporozumieniem. Dla władz uczelni oznacza to nic innego jak przyjęcie większej ilości czarnych i latynoskich studentów i pracowników. Nie ma to żadnego intelektualnego znaczenia, nie wnosi to żadnej intelektualnej innowacji, nie ma nic wspólnego z postępem i wzrostem poziomu nauczania, nie ma wreszcie nic wspólnego z funkcją, do której uniwersytet został powołany.

W ostatni weekend kwietnia odbył się w Chicago III Zjazd Polskich Inżynierów w Ameryce Północnej, w którym uczestniczyli rektorzy, prorektorzy i profesorowie polskich uczelni technicznych. O istnieniu niektórych nawet nie wiedziałem. Obecni byli rownież attaché naukowy Ambasady RP w Waszyngtonie i profesorowie Polacy od lat pracujący na uczelniach amerykańskich. Ci ostatni wiedzą najlepiej jak wygląda kształcenie tu i tam. Z Polski przybyli też wiceminister NiSW i prezes NOT-u. Nie sposób nie wspomnieć o inżynierach, którzy zjechali do Chicago ze stanów Nowy Jork, New Jersey, Michigan, Pensylwanii i Kalifornii. Obecna była grupa z Kanady i Francji. Wszystkich nas łączył zawód i troska o dobre kształcenie zawodowe. W takim gremium można mowić otwarcie o sukcesach, bolączkach i planach.

Polskie uczelnie zmieniają się, kontakty i współpraca z uniwersytetami zagranicznymi stają się czymś normalnym.

Studia doktoranckie to osobne zagadnienie. Przyszli doktorzy nauk technicznych odbywający studia na uniwersytetach amerykańskich, to w 60% cudzoziemcy, głównie Azjaci. Dla porównania, inżynierskie studia magisterskie kończy w USA 45% obcokrajowców. (źródło: U.S. National Science Board - Science and Engineering Indicators, 2006).

Nie dziwi zatem apel moich kolegów profesorów: Andrzeja Nowaka (University of Nebraska-Lincoln), Tomasza Arciszewskiego (George Mason University) i Mirosława Skibniewskiego (University of Maryland) kierowany do obecnych na zjeździe w Chicago przedstawicieli władz polskich politechnik, aby przysyłali z Polski doktorantów, bo amerykańskie uniwersytety są wciąż najlepsze. To wciąż jest prawda, tylko na jak długo?

Inwestycja w naukę jest najlepszą inwestycją, to prawda ponadczasowa, to prawda wieczna.

Władysław Rymsza

jest vice-przewodniczącym

Związku Inżynierów Polsko-Amerykańskich, projektantem mostów w firmie konsultacyjnej

w Chicago i Członkiem Komitetu

Konstrukcji Żelbetonowych

American Railway Engineering Association

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor