Nielegalna imigracja jest jedną z najgorętszych kwestii obecnego sezonu wyborczego. Żaden inny temat nie podgrzał tegorocznych debat prezydenckich do takiego stopnia. Ostatnie potknięcie Hillary Clinton wywodzi się z czasów, kiedy odmówiła ona jasnej odpowiedzi na pytanie czy popiera posiadanie prawa jazdy przez nielegalnych imigrantów. Po stronie republikanów niektóre z najbardziej kontrowersyjnych polemik obecnego sezonu politycznego rozegrały się pomiędzy Mittem Romney a Rudym Guliani właśnie na temat nielegalnej imigracji.
Romney oskarża Gulianiego o zarządzanie "rezerwatem", kiedy był on burmistrzem Nowego Jorku. Guliani zarzuca Roney"owi życie w "pałacu azylantów", ponieważ firma, którą wynajął on do opiekowania się zielenią zatrudniała nielegalnych. Romney doniósł, że nie można od niego oczekiwać, że będzie weryfikował status imigracyjny każdego z "dziwnym akcentem" i później zrezygnował z usług firmy. Wszystko to dziecinne. Ale znamienne.
Pojawienie się nielegalnej imigracji jako tematu wyborczego jest jedną z najbardziej istotnych zmian w polityce amerykańskiej ostatniej dekady. George Bush i Al Gore ledwo poruszyli ten temat - obaj przyznali, że Ameryka powinna lepiej sobie poradzić z udostępnieniem nielegalnym imigrantom drogi do uzyskania obywatelstwa. To samo dotyczyło Busha i Johna Kerry.
Kwestia ta stała się jednakże palącym problemem, niebezpiecznym dla każdego, kto ją poruszy. Są tego dwa oczywiste powody. Jednym jest statystyka: szacuje się, że w Stanach Zjednoczonych żyje 12 milionów nielegalnych imigrantów i co najmniej pół miliona przekracza granice kraju każdego roku. Rosnąca populacja amerykańskich Latynosów rozwija się również na terenie kraju - docierając nawet do ważnych, wcześnie głosujących stanów Iowa, New Hampshire i Południowej Karoliny. Innym powo- dem jest wzrost niepokojów społecznych z powodu globalizacji. Ostatni raport opublikowany przez Pew Reserach Centre ukazuje, że Ameryka odnotowuje największy nie- pokój z powodu handlu z każdym bogatym krajem od roku 2002. Powoduje to populistyczne ataki przeciwko zarówno imigracji jak i "nieszczelnym granicom".
Czołowi kandydaci republikańscy bez wyjątku wspierają kompleksową reformę imigracyjną. John McCain był sponsorem propozycji reformy wraz ze swym demokratycznym kolegą, Tedem Kennedy. Romney wyśmiał pomysł deportowania 12 milionów ludzi. Jako burmistrz Nowego Jorku Guliani potępiał federalne prawo imigracyjne jako okrutne i niesprawiedliwe. Jako Gubernator Arkansas, Mike Hackabee popierał udzielanie dzieciom nielegalnych imigrantów prawa do korzystania z tańszych programów stanowych. Jako senator z Tennessee, Fred Thompson opowiadał się za zwiększeniem liczby wiz dostępnych dla pracowników rolnych.
Najbardziej krzykliwym rzecznikiem restrykcji w tym względzie jest Tom Tancredo, republikanin z Kolorado. Tancredo uczynił z reformy imigracyjnej, która oznacza dla niego wysłanie 12 milionów z powrotem do domu, centralny punkt swej kampanii. Wyprodukował on reklamy wiążące nielegalnych imigrantów z terroryzmem i przestępczością gangów.
Wszystko to pomysły dziwaczne. Ale Tancredo przemawia do znacznej części bazy republikańskiej. Wspomógł zastąpienie imigracyjnej ustawy autorstwa McCaina ostrzejszym środkiem, który autoryzował zbudowanie 70-milowego (długości około 1,100 km) ogrodzenia wzdłuż granic z Meksykiem. I ma on, a przynajmniej jego idee, znaczny wpływ na debatę republikańską.
Najbardziej zmiennym w poglądach na imigrację jest Romney. Powtarza on teraz argumenty Tancredo w sprawie amnestii i krytykuje swych rywali - zwłaszcza Giulianiego i Huckabee - za ich brak stanowczości w odniesieniu do imigracji. A inni podążają w jego ślady. Giuliani podkreśla kwestię bezpieczeństwa granic. Huckabee stworzył "plan bezpiecznej Ameryki." Thompson straszy pracodawców, którzy zatrudniają nielegalnych. Nawet McCain usztywnił również swoje stanowisko w sprawie imigracji, jakkolwiek nadal ostrzega członków swej partii przeciwko demonizowaniu imigrantów. Tancredo oskarża teraz swoich rywali o to, że próbują być "świętsi od papieża".
Stanowi to odwrót od strategii Busha polegającej na przyciągnięciu Latynosów do obozu republikanów poprzez wspieranie reformy imigracyjnej. Niesie to ze sobą ryzyko dla republikanów w tegorocznych wyborach - i w wyborach następnych kadencji. Latynosi są najszybciej rozwijającym się blokiem wyborczym w kraju. Republikanie mogą ostatecznie stracić w pięciu stanach z dużą liczbą Latynosów, gdzie Bush wygrał w roku 2004: Florydzie, Arizonie, Nowym Meksyku, Nevadzie i Kolorado.
Demokratyczni kandydaci są znacznie bardziej przewidywalni w swoim poparciu dla kompleksowej reformy imigracyjnej. Na przykład każdy senator demokratyczny wspierał propozycje ustawodawcze McCaina. Ale zdają sobie również sprawę z tego, że kwestia ta jest pułapką dla nich samych. Jedynie dwóch głównych kandydatów, Obama i Bill Richardson, zdobyło się na zezwolenie nielegalnym imigrantom na posiadanie prawa jazdy. Senator Clinton zdecydowała się ostatecznie na sprzeciw wobec tego pomysłu. Czołowi kandydaci z ostrożnością posługują się nawet pojęciem "nieudokumentowanych imigrantów", formułą preferowaną przez pro-imigranckie grupy nacisku w partii demokratycznej.
Mają powody do zdenerwowania. Większość Amerykanów ma ambiwalentny stosunek do nielegalnej imigracji - szczycąc się amerykańską historią jako kraju przyjaznego imigrantom, ale niechętnego wszystkiemu co sankcjonuje łamanie prawa, i martwiąc się ekonomicznym wpływem imigracji. Ostatni sondaż przeprowadzony przez Economist ilustruje wzrastający poziom niepokoju z powodu zagrożenia, jakie imigracja stwarza zarówno dla "tradycyjnych wartości amerykańskich" jak i sytuacji ekonomicznej kraju. Nielegalni imigranci są również ogromnym obciążeniem dla amerykańskich szpitali, szkół i więzień (gdzie na przykład w Kalifornii przebywa ich około 20 tysięcy).
Niepokoje z powodu globalizacji są silne wśród dwóch głównych grup społecznych partii demokratycznej: klasy robotniczej i ludności czarnoskórej. Niektórzy pracujący Amerykanie muszą współzawodniczyć o pracę z ludźmi, którzy przebywają w kraju nielegalnie. W Kalifornii anglojęzyczni uczniowie uciekają ze szkół miejskich, gdzie ponad 70 procent studentów to Latynosi, do szkół prywatnych i domów na przedmieściach.
Kwestia posiadania prawa jazdy jest niebezpieczna zwłaszcza dla demokratów. Jedynie 22 procent wyborców w ostatnim sondażu Los Angeles Times/Bloomberg było przychylnych zezwoleniu nielegalnym imigrantom na otrzymanie prawa jazdy. Eliot Spitzer, gubernator Nowego Jorku, doświadczył spadku swojej popularności, kiedy poparł tę ideę. Obecnie zmienił stanowisko.
Potęguje to trudności wyborcze Obamy. James Carville, jeden z najbardziej wnikliwych działaczy demokratycznych, ostrzega, że "wpływ nielegalnej imigracji na obecne niezadowolenie z powodu kierunku rozwoju kraju może oznaczać dla nas powrót do "opieki społecznej", odnosząc się do decyzji Billa Clintona by zerwać ze stanowiskiem swojej partii w celu wsparcia reformy społecznej.
Problem nielegalnej imigracji będzie nadal oddziaływać na wybory prezydenckie. I zupełnie słusznie. Żaden kraj nie powinien mieć 12 milionów ludzi żyjących nielegalnie w jego granicach. Ale niefortunnie dla kandydatów prezydenckich kwestia imigracyjna polaryzuje Amerykanów we wszystkich możliwych kierunkach. Nic dziwnego, że większość polityków stara się uniknąć pytań na ten temat - i nic dziwnego, że wyborcy im na to nie pozwolą.
Na podst. "Economist" oprac. E.Z.