Kiedy przed kilku laty w okolice Chicago zaczęły docierać informacje z dalekich stanów o planowanych tam zakazach palenia w miejscach publicznych, traktowaliśmy je jako ciekawostki i nie przejmowaliśmy się nimi zbytnio. Bardzo szybko jednak moda ta dotarła do nas i wkrótce musieliśmy pogodzić się z planowanymi zmianami prawa. Dlatego teraz, o wiele uważniej, niż w przeszłości, przyglądamy się podobnym doniesieniom.
W niedalekim, bo leżącym na granicy stanów Illinois i Missouri miasteczku St. Charles, wchodzącym w skład aglomeracji St. Louis, rodzi się nowy pomysł. Nieco przerażający, bo wyjątkowo głupi. Otóż tamtejsze władze postanowiły wprowadzić zakaz przeklinania, tańczenia na stołach, nadmiernego picia i słuchania nieodpowiedniej muzyki w barach i tawernach. To nie jest noworoczny żart. Jeśli ustawa wejdzie w życie, to każda osoba posługująca się podczas rozmowy w barze niecenzuralnymi wyrazami zostanie ukarana mandatem. Tańczenie na stołach jest, z wyjątkiem Chicago, bardzo w całym kraju rozpowszechnione. Celuje w tym zwłaszcza młodzież, która od czasu do czasu grupowo wskakuje na bar lub stół i przez kilka minut tańczy w takt płynącego akurat w tym momencie z głośników przeboju. Właściciele i obsługa lokali jest na to przygotowana i natychmiast uprząta miejsce tańców. Wszyscy bawią się przednio, wzrasta sprzedaż piwa, a miejsce, w którym najczęściej spotkać można roztańczone dziewczyny należy zwykle do najbardziej popularnych w okolicy. Jeśli chodzi o picie to sprawa jest nieco bardziej skomplikowana. Radni miasteczka chcą zakazać wszelkich gier i zabaw, w których alkohol gra główną rolę.
A więc konkurs picia piwa, drink dla zwycięzcy turnieju w rzutach do tarczy, czy wszelkie inne sposoby na rozdawanie darmowego alkoholu w barach zostaną prawnie zakazane. Rozpatruje się możliwość wprowadzenia zakazu stawiania przez klienta darmowych kolejek większym grupom znajomych. Ostatni punkt: muzyka. Dokładnie nie wiadomo na czym zakaz ma polegać. Podejrzewa się, że miasto wyśle do tawern specjalne kontrole, które przeglądać będą zawartość szaf grających. Poszukiwać w nich będą piosenek z wulgarnymi tekstami, przekleństwami, lub po prostu niezgodnych z zamiłowaniami muzycznymi burmistrza. Publiczne słuchanie takich zakazanych melodii wiązało się będzie oczywiście z dotkliwymi karami pieniężnymi.
Należy teraz zadać sobie pytanie: Po co to wszystko? Odpowiedź jest prosta. Władze St. Charles chcą w ten sposób chronić historyczne centrum swego ukochanego miasta. Podobno w niektóre noce, zwłaszcza latem, robi się tam zbyt wesoło. Radni dmuchają na zimne. Co będzie, gdy któryś z rozbawionych turystów uszkodzi jeden ze stu osiemnastowiecznych budynków?!? A może po- kusi się o zdeptanie historycznej trawy?! Na myśl o tym, że ktoś mógłby dotknąć jednej z rzeźb ustawionych w centrum miasta radnym pojawiają się łzy w oczach. Zakaz wykonywania wszelkich czynności, które mogłyby doprowadzić do zbyt swobodnego zachowania bywalców nocnych lokali wydaje się jedynym słusznym rozwiązaniem.
Powróćmy teraz do Chicago. Richard Daley i zależni od niego radni też boją się o swe miasto. Dowodem tego są wprowadzane każdego roku nowe zakazy. Tylko dzięki wyrozumiałości lokalnej policji, a może jej lenistwu, połowa rozbawionych pobytem w barze osób nie kończy rozrywkowego wieczoru z mandatem w dłoni. Przeglądając niektóre ustawy łatwo dojść do wniosku, że byłoby za co je wystawiać. Najlepszym przykładem może być zbyt głośna rozmowa po wyjściu z lokalu, czy też słuchanie głośnej muzyki w samochodzie podczas powrotu do domu.
Jeśli planowane w niedalekim St. Charles zmiany wejdą w życie, a później okaże się, że przyniosły one choćby najmniejszy skutek, przekonany jestem, iż wkrótce usłyszymy podobne propozycje podczas obrad rady naszego miasta. Co może być spodziewanym efektem zakazu przeklinania, tańczenia i słuchania nieodpowiedniej muzyki? Mniejsza liczba skarg okolicznych mieszkańców, mniej śmieci na ulicach i bójek w ich zaułkach. Przede wszystkim jednak potwierdzeniem słuszności tej decyzji będzie już za dwanaście miesięcy podsumowujące rok 2008 zdanie zapisane w kronikach St. Charles: "Dzięki wprowadzonym zakazom udało się uniknąć dewastacji historycznego centrum miasta. Sto wspaniałych, kolonialnych budynków stoi nienaruszone!". Na to już nikt nie znajdzie kontrargumentów. Obym się mylił.
Na koniec drobna refleksja dotycząca zatwierdzenia wreszcie na stanowisku szefa policji Jody Weisa. Obserwując sposób, w jaki odpowiadał on na pytania radnych tuż przed otrzymaniem nominacji, dojść można było do kilku wniosków. Przede wszystkim z podziwem należy przyznać, że manier i sposobu odpowiadania na trudne pytania mógłby uczyć polityków. Przy okazji powinien zorganizować im szkolenie z zakresu tworzenia zadowalających, ale omijających główne pytanie odpowiedzi. Z twarzy nowego szefa policji biła przez kilka godzin przesłuchań chłopięca ufność we własne możliwości, przekonanie, że dobro zawsze zwycięża i uczciwość. To wszystko opakowane wspomnianym wcześniej opanowaniem pozwala mieć nadzieję na zmiany. Z drugiej strony wiemy doskonale, że Weis jest osobą, która bardzo dokładnie planuje każdy swój krok. Wszystko podporządkowane jest karierze.
Z policją nigdy nie miał on do czynienia, a o Chicago najwięcej dowiedział się z gazet podczas krótkiego pobytu w naszym mieście. Mam wrażenie, że Chicago jest tylko wygodnym i dobrze płatnym przystankiem. Trzymam kciuki i mam nadzieję, że uda mu się zdyscyplinować lokalną, od lat znaną w kraju raczej z korupcji i nadużywania władzy policję. Trzymam więc kciuki i niestety, nie wierzę... Obym się mylił. Miłego weekendu.