----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

14 lutego 2008

Udostępnij znajomym:

Trwa pobieranie wersji audio...

Słyszałem o elektronicznych urządzeniach używanych przez ogrodników do odstraszania niepożądanych gości, jakimi niewątpliwie są wszelkie gryzonie. Podobno właściciele psów stosują elektroniczne obroże, czyli emitery nieprzyjemnych dla tego gatunku ultradźwięków narastających wraz z oddalaniem się zwierzęcia z wyznaczonego terenu. W podobny sposób straszy się w centrach miast gołębie, a w tunelach kanalizacyjnych szczury. Zastosowań dla urządzeń tego typu jest z roku na rok coraz więcej.

Jednak z niedowierzaniem przeczytałem niedawno artykuł o prowadzonej w Wielkiej Brytanii publicznej dyskusji na temat stosowania urządzeń służących do odstraszania młodzieży. W całym kraju rozmieszczono już ponad 3,500 tych elektronicznych gadżetów. Głównie w miastach, w pobliżu centrów sklepowych i w innych, publicznych miejscach, najczęściej na zewnątrz budynków. Urządzenie takie emituje drażniący, nieprzyjemny dla ucha sygnał o częstotliwości 17 khz. Jest on słyszalny, ale tylko dla osób poniżej 20 roku życia. Proszę nie pytać mnie o szczegóły, ale związane jest to chyba z tym, że po prostu z wiekiem przytępiają się nasze zmysły, w tym słuchu. Aparaciki nazywają się "Mosquito" i emitują dźwięk bardzo podobny do latającego wokół ucha komara. Czemu służą? Rozpraszaniu i odstraszaniu zbierających się na ulicach grup młodych ludzi, którzy w kraju tym odpowiedzialni są za ponad dwie trzecie włamań, kradzieży i napadów. Czy pomagają? Według wszelkich dostępnych danych, nie. Owszem, młodzież przenosi się w inne miejsce, z dala od drażniącego hałasu, ale poza tym niewiele to zmienia. Brytyjski rzecznik praw dziecka od dawna próbuje walczyć z "Mosquitami". Na razie bezskutecznie. W ich obecności bezpieczniej czują się sklepikarze i ich klienci. Sprzedaż urządzeń rośnie, akcje producenta też.

W Stanach Zjednoczonych podobnych gadżetów na razie nie montuje się, choć oferta sprzedaży już pojawiła się. Zainteresowany tematem poszukałem więcej. Okazało się, że to antymłodzieżowe urządzenie zostało doskonale wykorzystane przez tych, którym miało szkodzić. W Londynie i Nowym Jorku policja coraz częściej informuje o tajemniczych sygnałach komunikacyjnych przesyłanych pomiędzy gangami ulicznymi składającymi się z osób nieletnich. Wszystko zaczęło się od uczniów. Wykorzystując technologię "Mosquito" stworzyli oni niesłyszalne dla dorosłych sygnały i dźwięki do telefonów komórkowych. Dzięki temu mogli bez problemów odbierać i wysyłać sms-y podczas zajęć, czy używać aparatu w innych miejscach zakazanych. Wkrótce moda ta przeniknęła do kręgów młodzieżowych, których członkowie nie spędzają w szkolnych ławach zbyt dużo czasu. Uczniowskie metody zaczęły służyć przesyłaniu informacji niesłyszalnych dla dorosłych, głównie policji. To trochę jak nieużywany już od lat alfabet Morse`a, tylko liczba komunikatów jest ograniczona, a ich odbieranie znacznie prostsze i bez świadków. Technika stworzona w konkretnym celu zaczyna powoli szkodzić jej wynalazcom.

W okolicach Chicago w prawie trzech tysiącach domów zadzwonił nagle telefon. To szkolny komputer informował rodziców wszystkich uczniów jednej z placówek o przewinieniu i koniecznej karze dla ich pociechy. W sobotę mieli oni zjawić się na kilka godzin w szkole i odsiedzieć ją potulnie w ciszy i pod nadzorem nauczycieli. Ktoś zorientował się, że niemożliwe jest, by wszyscy nagle czymś zawinili. Sprawdzono. Okazało się, że automat przez pomyłkę zamiast do 16 domów, zadzwonił do wszystkich znajdujących się na liście aktywnych uczniów szkoły. Tłumaczenie dyrekcji było niejasne. Pracownik wpisał coś w niewłaściwą rubrykę programu, komputer zbłądził, a właściwie to system od sześciu lat działa bez szwanku i niech nikt się nie czepia bo w końcu nic złego się nie stało. Komputer zadzwonił jeszcze raz do wszystkich domów i przeprosił za zaistniałą sytuację.

Faktycznie, nic wielkiego się nie stało.

A mogło. Gdyby system obsługiwał inne funkcje, w innym, bardziej newralgicznym punkcie. Prawdopodobnie byłby też bardziej zaawansowany i odporny na uszkodzenia i manipulacje. Jednak kilka miesięcy temu byliśmy świadkami uziemienia w ciągu kilkudziesięciu minut kilku tysięcy lotów pasażerskich, gdy inny komputer źle obliczył wagę pasażerów, ich bagaży i potrzebnego na przelot paliwa. Inny komputer podczas niezbyt odległego głosowania w powiecie Cook przestał nadawać do centrali, przez co dane na dyskach musiały być w nocy przewożone do głównej siedziby komisji wyborczej. Błąd został naprawiony i chwilę potem te same komputery nie chciały przetwarzać niektórych danych lub zapadały w stan uśpienia. Wprawdzie produkująca je firma oddała część pieniędzy, ale czy problem został naprawiony? Podobno tak.

Niedawno, z wielkim opóźnieniem obejrzałem film pt. Man of the Year. Może nie najlepszy obraz w historii kina, ale w obecnym okresie gorących kampanii politycznych z kilku powodów wart obejrzenia, podobnie jak kilka lat temu "Wag the Dog". Fabuła "Człowieka roku" nie jest skomplikowana. Dzięki błędnemu oprogramowaniu maszyn do głosowania wybory prezydenckie wygrywa komik telewizyjny. Scenariusz został tak napisany, że wszystko kończy się dobrze, czyli tzw. happy endem. Rozumiem, że to fikcja. Ale gdy papierowe karty do głosowania zostaną niedługo w całości wyparte przez dotykowe ekrany, w razie wątpliwości nie będziemy mogli zajrzeć do archiwów i na nowo przeliczyć głosów. Ewentualne pytania kierować będziemy do programistów, których praca jest dla nas tak jasna i zrozumiała, jak istnienie koryt rzek na pozbawionej wody powierzchni Marsa. Pozostaje więc pytanie. Co by było gdyby..?

Miłego weekendu.

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor