----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

17 stycznia 2008

Udostępnij znajomym:

Smutny był to tydzień dla mieszkańców Chicago. Przekonali się oni bowiem, że nic nie uratuje ich przed coraz większymi, codziennymi wydatkami, a na dodatek musieli zaakceptować wyższość Nowego Jorku. Po kolei jednak.

Problemy z CTA zaczęły się już dawno. Niegospodarność tej firmy widoczna była gołym okiem. Kolejne zmiany zarządu nie przynosiły żadnego skutku. Co kilka miesięcy słyszeliśmy zapowiedzi podwyżek, likwidacji tras i masowych zwolnień. Za każdym razem ktoś wyciągał pomocną dłoń i ratował firmę przed upadkiem. Nie powinniśmy się temu dziwić. Większość przedsiębiorstw komunikacyjnych na całym świecie utrzymywana jest przez miasta, w obrębie których one funkcjonują. Jednak Chicago wyjątkowo źle radzi sobie z upominaniem CTA i pilnowaniem jej wydatków. Doszło więc do tego, że w obliczu zbliżającej się Olimpiady - na organizację której, powiedzmy sobie szczerze, szanse mamy w tej chwili takie same, jak pozostali konkurenci - z problemów miejskiej komunikacji uczyniono niemal kryzys stanowy. Dyskusje i burzliwe obrady trwały kilkanaście tygodni. Padały tradycyjne argumenty, obrazili się znów ci sami politycy. Wszystko zgodnie z przewidywaniami. Podobnie, jak w każdej innej sprawie dogadano się w ostatniej chwili i podobnie, jak w przeszłości, umowa daleka jest od ideału. Zastosowano najprostsze, a jednocześnie najgorsze z możliwych rozwiązanie. Podniesiono podatki od sprzedaży. Sześć powiatów, których głównym grzechem jest geograficzne położenie w okolicach Chicago, zapłaci za niekończące się podwyżki pensji i świadczeń pracowników tej firmy, brudne autobusy, ciemne przystanki i nieprzestrzegany rozkład jazdy...

Skoro uczyniono pierwszy krok, to nic nie będzie stało na przeszkodzie, by w najbliższym czasie po raz kolejny podwyższyć jakiś podatek lub opłatę. W końcu potrzeby są niezbadane i niekończące się. Każdego dnia docierają do nas informacje o kolejnych, wyższych, niż zakładaliśmy wcześniej domowych wydatkach. Najpierw pojawił się budżet stanowy, potem miejski. Czekamy teraz na powiatowy. W każdym przypadku potrzeba coraz więcej pieniędzy. To nie wszystko. W ostatnich kilku dniach dowiedzieliśmy się na przykład, że w 2007 roku odnotowano najwyższą od 17 lat inflację, że o prawie 100% wzrosła liczba osób spóźniających się ze spłacaniem kart kredytowych i pożyczek samochodowych, w związku z tym ktoś będzie musiał braki uzupełnić. Rośnie cena paliwa i energii. Wydaje się, że sięgnęliśmy dna.

Okazuje się jednak, że Chicago nie jest jedynym miastem z takimi problemami. Jest natomiast jedynym, które nie potrafi sobie z nimi poradzić inaczej, niż podwyższając podatki.

Nowy Jork wykorzystuje niską wartość dolara, by ściągnąć do siebie turystów z całego świata. Przyjeżdżają z Europy, Azji i Afryki. Zwiedzają, kupują i wracają do siebie zadowoleni. Do kasy miasta wpływają miliony, komunikacja miejska należy tam do najlepszych, a mieszkańcy nie słyszą każdego dnia o konieczności podwyższania podatków. Oczywiście Nowy Jork ma do zaoferowania nieco więcej, niż Chicago, więc nie możemy go naśladować pod tym względem. Możemy natomiast pod wieloma innymi. Nie każdy wie, że tylko w ostatnim roku kilkanaście razy podczas obrad rady miasta proponowano u nas wprowadzenie różnych nowojorskich rozwiązań związanych z finansowaniem projektów, bezpieczeństwem, czy oszczędnościami. Każda z tych propozycji była odrzucona. Główny argument zawsze brzmiał tak samo: Nie będziemy z nich brali przykładu.

Zmienia się też opinia o mieszkańcach obydwu miast. Nowojorczyk postrzegany jest jako pewny siebie, w miarę zamożny obywatel świata. Mieszkaniec Chicago ostatnio wzbudza współczucie. Pusta kieszeń, policja, która robi wszystko z wyjątkiem wypełniania swych powinności, a do tego niesprzyjający klimat. W niedawnym wydaniu lokalnej gazety codziennej pojawił się artykuł z dowcipami na temat naszego miasta. Był wśród nich taki:

"Nowojorczyk spóźnił się na samolot odlatujący do jego rodzinnego miasta z O`Hare. Potrzebuje jednak jak najszybciej powrócić do domu. Zatrzymuje taksówkę i pyta kierowcę ile kosztował będzie przejazd na Manhattan. Zaskoczony taksówkarz oblicza koszt benzyny, czas przejazdu, mile i dorzuca jeszcze trochę na ewentualne przyjemności na miejscu.

- Trzy tysiące - mówi.

Ku jego zaskoczeniu pasażer przyjmuje ofertę. Ruszają w drogę.

Na miejscu taksówkarz bawi się przez trzy dni za zarobione pieniądze. Odwiedza wszystkie najważniejsze turystyczne atrakcje. Bardzo mu się Nowy Jork podoba. Postanawia w końcu wrócić do Chicago. Chce jednak przed wyjazdem zarobić jeszcze kilka dolarów, decyduje się więc na złapanie kilku kursów na miejscu. Pierwsza osoba, która wsiada do samochodu zadaje mu pytanie:

- Ile kosztowałby przejazd do Chicago?

Zaskoczony i uradowany takim zbiegiem okoliczności taksówkarz zastanawia się chwilę i odpowiada:

- Tysiąc dolarów. Ale dokąd dokładnie w Chicago chce pan jechać?

- Do zachodniej części miasta - odpowiada pasażer.

Radość taksówkarza zamienia się w oka mgnieniu w rozczarowanie. Zwraca się on do mężczyzny ze słowami:

- W takim razie przykro mi, ale musi pan sobie znaleźć inną taksówkę. Ja do tej części Chicago nie jeżdżę.

Śmieszne? Nie bardzo. O wiele lepsze jest ostrzeżenie, by nie poruszać się po naszym mieście samochodem posiadającym tablice rejestracyjne z Wisconsin.

Miłego weekendu.

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor